Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Sob 20:33, 17 Lis 2012    Temat postu:

[ST. niedaleko centrum] dzień 7 - z samego rana

Ostatni dzień Matt i Chase spędzili na przeszukiwaniu posterunku w poszukiwaniu ewentualnej broni, zostawionej przez policjantów, potem schowali ją w magazynie broni. Następnie, ponieważ Cana postanowiła przyjąć propozycję zajecia domu Trance'ów, pomogli jej przenieść jej rzeczy (z co dziwne prawie nienaruszonego pokoju). Wcześniej Chase zamknął na klucz swój pokój i ukrył klucz w skrytce znanej tylko jemu i Matt'owi.
Potem chłopcy chodzili po mieście w poszukiwaniu jedzenia. Zabierali z opuszczonych domów jedzenie, które się nadawało i zaglądali do sklepów, z których w zaledwie jeden dzień zniknęły wszystkie słodycze. Moore chodził między regałami i pakował co ważniejsze artykuły do sklepowego wózka. Warzywa, owoce, kilkanaście konserw, pare paczek makaronu, mąkę, drożdże, cukier i kakao. Z działu z nabiałem wziął masło, jaja, trzy butelki mleka i cały zapas maślanki (naturalnej i owocowej). Z dużym wysiłkiem przepchnął razem z Chasem wszystko w kierunku jego domu, gdzie wszystko rozpakowali i położyli się spać.
Teraz krążyli po mieście w poszukiwaniu czegoś czym mogliby się zająć. Nie mieli ochoty na granie w gry ani na oglądanie filmów. Skierowali się w stronę rynku, z myślą, że może tam będzie się działo coś ciekawego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:53, 18 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 7, wczesne przedpołudnie
Śnieg przestał padać już poprzedniego dnia, ale gdy w kolejnej dzielnicy zgasło światło, a kolorowy tłum wyległ na ulice, skierował się jedyną "odśnieżoną" dróżkę, którą były koleiny po czołgu. Okrzyki zdziwienia i sms-y szybko zwabiły większość mieszkańców na plac, gdzie stali, przyglądając się pojazdowi. A o to chodziło Mistle.
Dziewczyna nie bez trudu wdrapała się na szczyt, stając na zamkniętym włazie. W tłumie dostrzegła Ray i poczuła słodki smak triumfu, choć nawet nie zaczęła mówić. "Och, siostrzyczko, nawet nie wiesz, jakie to cudkwne uczucie. Wreszcie to mnie ktoś wysłucha. Wreszcie ktoś zwróci uwagę na moje słowa. Bo ja też ISTNIEJĘ, słodka Ray"
- Cześć. Nazywam się Mistle Page i uważam, że najwyższy czas skończyć z anarchią- zaczęła. Czuła na sobie wzrok wszystkich. Biali, czarni, mulaci czy Japończycy. Washingotn, Clinton, podstawówka, przedszkole oraz domieszka przypadkowych osób z poza Samantha Town. Ich uwaga spoczywała na niej. - Uhm, siedem dni temu wyparowali nasi rodzice i ogólnie wszyscy powyżej 15 roku życia. Jak się skapowaliśmy nieco później, nasz też to czeka. Nie wiem, co się stanie. Czy się... eee... Teleportujemy za tą kopułę, bańkę
, barierę, mur, czy jak to nazwiemy, czy umrzemy, czy Bóg jeden wie co. Nie wiem. Nikt tego nie wie. Nazwaliśmy to Ekstremalną Aleją Odpadów Promieniotwórczych, w skrócie ETAP-em
- przez tłum przeszedł pomruk zgody i zrozumienia. Widać nazwa przyjęła się już nieco wcześniej. Mis wzięła głęboki wdech i kontynuowała.
- To kryzysowa sytuacja, dlatego nasze mózgi przeszły w tryb awaryjny. Kradzieże, bójki, wszystko to, na co normalnie byśmy sobie nie pozwolili. Nie jestem święta, nie będę też ukrywać po co tu jestem. Jestem tu by przejąć wladzę - rozległy się pojedyncze krzyki i gwizdy, ale Mis spojrzała na nich ze spokojem i wszyscy umilkli. - Nie będę odgrywać wybawicielki uciśnionych, nie będę obiecywać cudów, ani zaskarbiać sobie waszej symp
atii pochlebstwami i fałszywą skromnością, jak to mają w zwyczaju politycy. Potrzebujemy zmiany. Co będzie za kilka tygodni...miesięcy...lat, jeśli pomoc nie nadejdzie? Potrzebujemy racjonalnej organizacji.

-Niby czemu ty?
-Jesteś z Clinton, wy nie...
- Mi odpowiada takie życie!
- Chcę mieć święty spokój, nie będę...
- ...niepotrzebne zamieszanie...
- To bez sensu...
- Ludzie! Otrząśnijcie się! Zjesz własnego brata, kiedy wpiepr*ycie już wszystkie chipsy? Będziesz ignorował fakt, że twój sześcioletni sąsiad zrobił sobie dziurę w brzuchu bronią palną ojca? Nie zrobisz nic, kiedy jakiś popapraniec rozwali pół miasta jednym ruchem ręki?! KONIEC Z BEZCZYNNOŚCIĄ!!!
Patrzyła z zadowoleniem jaką burzę wywołały jej słowa. Tak, patrzyli na nią z ciekawością pomieszaną z szacunkiem i podziwem, a także pewną dozą nieufności. "Umiejętna manipulacja. Mimo wszystko jednak, to aż dziwne. Zgadzam się z tym co mówię". Postawiła na szczerość i terapię szokową, nie ukrywała, czego chciała. Nie zorientowali się w sprytnej manipulacji. Szukając podstępu i ukrytych intencji nie dostrzegli, jak szybko przyznali jej rację, mimo uprzedzeń i początkowemu sceptytyzmowi. Mówiła dalej, tłumacząc nie bez emocji swój pomysł i obserwacje dotyczące bariery i prądu. Opowiadała i wyrażała uznanie dla nastolatków, którzy działali w przedszkolu. Nic jednak nie było przesądzone. Kiedy po dobrej godzinie grupa
chętnych do pomocy podzieliła się na mniejsze grupki, Mistle ruszyła z jedną z nich. Dostali krótkofalówki z posterunku. Mieli przeszukiwać puste budynki, sklepy i biura, a znalezioną żywność, broń, baterie, lekarstwa i artykuły dziecięce przynieść do punktu zbiornego koło czołgu.

*trzy godziny później*

Ostatnia z grup wróciła, klnąc pod nosem i przedzirając się przez zaspy, Mis zlustrowała wzrokiem efekty wytężonej pracy. Całe zapasy jedzenia zgromadzili w McDonaldzie. Na razie każdy miał jeść własne zapasy, a po porcje przyjść, kiedy wszystko się im skończy. Ku zdziwieniu Mis, do pilnowania i czuwania nad racjami zgłosił się Percy ze swoim kuzynem Charlie'm. Przedszkole pod nieoficjalnym dowództwem Ray przyjęło zgromadzone pieluchy i inne niezbędne rzeczy. Trójka osób zaoferowała pomoc medyczną - trojaczki Emily, Katherine i Julie były córkami pary lekarzy i zdecydowały się pomagać rannym w przychodni w budynku szpitala. Tłum spojrzał z wyczekiwaniem na Mis, kiedy padło pytanie:
- A mutanci?
- Co ja mogę? Pożyjemy, zobaczymy
Nikt nie zaprotestował, każdy powoli odszedł w swoją stronę, a chętni do swoich nowych obowiązków. Bryce, jako nowy "komendant" policji, zabrał broń i baterie na posterunek.
Mis została sama na placu z czołgiem. Żadnego oficjalnego komunikatu, żadnego protestu czy niechęci. Słabe światełko w tunelu i niemrawa zgoda.
To wystarczyło.
Nowa, nieoficjalna przywódczyni przynajmniej części Samantha Town uśmiechnęła się, opierając się o czołg i przyglądając, jak Bryce werbuje sobie pomocników.
"I co teraz, Mistle? Co teraz?"


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Nie 16:56, 18 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 6, wieczór

Michael pożegnał się z Elle mając szczerą nadzieję, że nie będzie musiał jej więcej odwiedzać. Nie żeby przeszkadzało mu jej zachowanie, ale jej swobodne podejście wobec niego było... niekomfortowe.
Zwłaszcza jak po kąpieli paradowała po mieszkaniu w samej koszulce i majtkach.
Miała przednią zabawę z moich reakcji, prawda?
Nie dość tego nasilił się jego ból głowy, więc czym prędzej postanowił się z nią pożegnać.
Włóczył się jeszcze przez chwilę ulicami miasta, szukając znajomych miejsc.
- MIKE!!!
Obejrzał się i samą porę odepchnął nadbiegającego Jacka. Tamten upadł na asfalt i posłał kuzynowi pretensjonalne spojrzenie.
- Jak możesz? Własnemu kuzynowi? - Michael zerknął na niego i wbił wzrok w plakat wiszący na pobliskim murze.
- Witaj Jackie. Znalazłeś coś ciekawego? - zapytał wkładając papierosa do ust. Uśmiechnął się do Jacka i podał mu dłoń.
- Ty... wiesz jak mnie teraz tyłek boli? - jęknął cicho i złapał się poniżej krzyża. - Moja kość ogonowa.
Starszy West westchnął ciężko i posłał szatynowi wyczekujące spojrzenie.
- Ponawiam pytanie. Znalazłeś coś ciekawego?
Jack uśmiechnął się upiornie i splótł dłonie za plecami obracając się o 90 stopni.
Nie wiedząc dlaczego, Michael całkowicie pewny, że Jack znalazł coś godnego uwagi.

[pola uprawne] Dzień 7, północ - Jack West

- To tutaj.
Mike rozejrzał się po kukurydzianym zbożu i splunął na ziemie, posyłając Jackowi krytyczne spojrzenie. - To jest to "super coś", co chciałeś mi pokazać? - zapytał zdenerwowany blondyn.
- Wiesz, byliśmy już w podobnym miejscu...
- Tak? - zapytał skwapliwie Michael. Jack wyłącznie kiwnął głową. - Heh.
- Co hehujesz?
- Nic takiego - odparł Mike, uśmiechając się łagodnie. - Tylko, że samo pokazanie mi czegoś to dla mnie za mało.
Szli w milczeniu żłobiąc na zmianę z flaszki wódki. Jack zaczął chodzić zygzakiem, podczas gdy Michael nonszalancko się upijał.
I wtedy natknęli się na drzewo.
Michael za mocno zaciągnął się papierosem i zakrztusił się. Znieruchomiał, lekko pochylony do przodu.
Jack zerknął na niego, po czym wbił wzrok w niebo. Uśmiechnął się do siebie i westchnął cicho.
- Byliśmy wtedy na wakacjach na wsi. Ty i ja. To chyba były ostatnie takie wakacje - westchnął cicho i stojąc za plecami kuzyna objął go za szyje. - Byłeś dziwnym cichym 9-letnim odludkiem, którego nic nie obchodziło. Ja za to byłem pozbawionym empatii i nie potrafiącym wyrażać emocji 8-latkiem. Nasi ojcowie wysłali nas do swojej siostry mieszkającej na wsi. Spędziliśmy tam 39 dni i 13 godzin. Prawie codziennie sprawialiśmy tam problemy i nie szło się z nami dogadać? Słuchasz ty mnie?!? - zapytał widząc Michaela wiszącego na gałęzi drzewa niczym leniwiec.
Starszy West miał skondensowaną minę, tak jakby nad czymś intensywnie myślał.
- Wiesz... mam wrażenie, że już kiedyś wisiałem tak na drzewie. Ktoś krzyczał, a ty patrzyłeś na mnie z dołu. To było na tej farmie? - widząc kiwniecie głowy tamtego, chłopak zeskoczył z gałęzi i wyjął papierosa z ust, strzepując przy tym popiół. - Nie było tam jeszcze kogoś innego poza nami?
Jack Edward West uśmiechnął się do siebie i utkwił wzrok w zafrasowanej twarzy blondyna.
Więc zaczyna sobie przypominać?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Nie 19:31, 18 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 17:13, 18 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 7, wczesne popołudnie.

- Ludzie! Otrząśnijcie się! Zjesz własnego brata, kiedy wpieprzycie już wszystkie chipsy? Będziesz ignorował fakt, że twój sześcioletni sąsiad zrobił sobie dziurę w brzuchu bronią palną ojca? Nie zrobisz nic, kiedy jakiś popapraniec rozwali pół miasta jednym ruchem ręki?! KONIEC Z BEZCZYNNOŚCIĄ!!!
Oglądająca całe show, siedząca na dachu budynku Flossy prychnęła pod nosem. Przyjrzała się tłumowi, który nagle zmienił swoje nastawienie względem Page.
- Chyba nadeszła pora podzielić się na tych złych i dobrych, słodka Mis - splunęła na dachówki, wstając i wskakując na swój dywan.
Całą noc i przedpołudnie spędziła w szpitalu, odpoczywając. Co prawda znalazła jakieś lekarstwa wydawane tylko na receptę, jednak nie miała pojęcia które wziąć. Nie znała się na tym.
- Szukam niejakiej Flossy... - usłyszała nagle, przelatując nad przystanią. Opuściła dywan z ciekawością, dostrzegwszy Billie i jakiegoś chłopaka, który czym prędzej uciekł. - O, tutaj jesteś...
- ZOSTAWIŁAŚ NOLANA IDIOTKO?
- Wysłał mnie do ciebie - wyjaśniła spokojnie Billie. - I jest na ciebie zły. Bardzo.
- Czyli żyje - mruknęła Flossy, nie przejmując się nazbyt jej słowami. Zeskoczyła z dywanu na pomost i uśmiechnęła do dziewczyny. - Chodź, niedorajdo i opowiedz mi po cholerę mi taka ciamajda jak ty.

- Whitemore - uśmiechnęła się Helena, gdy godzinę później zapukała do jej drzwi.
- Kopę lat.
- Dni - poprawiła ją Helena, wpuszczając do środka - A Elle nie przyszła? - zapytała, widząc jak wchodzi z Billie i Kotem z Cheshire, uczepionym jej ramion, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Nawet nie wie że jestem w Samantha - mruknęła Flossy, opadając na kanapę. - Billie, mogłabyś sprawdzić moją przyjaciółkę?
Billie spojrzała z wahaniem na Helenę, jednak dotknęła lekko jej dłoni, nim tamta cofnęła ją z wrogością.
- 2 kreski, ogień - powiedziała cicho.
Tyle co ja.
- A więc, co porabiasz, Flo? - zapytała Helena, gdy już wyjaśniła jej moc Billie.
- Nudzę się - burknęła, wskazując swój strój supermana. - Nie widać?
- Tak, przydałoby się coś zrobić - Helena uniosła palec wskazujący, na którym błyskawicznie zapłonął ogień. Flo wzdrygnęła się.
- Nie rób tak - poprosiła.
- Sorki. Jakieś propozycje, Flo?
- Najpierw muszę coś załatwić - westchnęła Flossy, mając na myśli Nolana. - Weź pożycz mi jedną z tych twoich peleryn, co?
- Racja, nie powinnaś zwracać na siebie uwagi - Helena rzuciła jej czarną pelerynę z kapturem, którą Flossy otuliła się czym prędzej. - Już parę osób oberwały za zadawanie się z tobą i Elle.
Flo z narastającą wściekłością na mieszkańców Samantha posłała jej pytające spojrzenie.
- Między innymi ja i West - powiedziała beznamiętnie, dając jej znać że oboje poradzili sobie z natrętami doskonale.
- Jak śmią w ogóle odzywać się do osób z nadprzyrodzonymi zdolnościami? - wycedziła Flossy. - Trzeba pokazać im co znaczy strach i dać nauczkę innym.
- Zawsze...
- Mogę liczyć na twoją pomoc? - dokończyła Flo.
- Zawsze - powtórzyła Helena i uścisnęła jej dłoń. - Wróć za jakiś czas. A teraz wybacz, powrócę do czytania o Chelsea.
Flo zaśmiała się, wychodząc z domu razem z Billie i Kotem.
- Ja naprawdę nie lubię nudy - stwierdziła, zakładając na głowę kaptur i wychodząc na ciemną już ulicę.
- Hej, wszyscy podzielili się na grupy i zbiera... - usłyszała za plecami. Odwróciła się, wyciągając przed siebie rękę.
- Zamknij się - warknęła, opuszczając dziewczynie na głowę śmietnik. - Przeszkadzasz mi myśleć.

[ST, szpital] Dzień 7, wieczór - Beverly Griffin.

- Tego chłopca postrzelono w rękę dzień temu! - wrzasnęła do Emily. Po wysłuchaniu przemówienia Page postanowiła pomóc trojaczkom zarządzającym szpitalem.
I znów wróciłam do opiekowania się i pomagania.
Uśmiechnęła się z goryczą na myśl o chorej matce. Mimo wszystko czuła wielką ulgę, a jednocześnie wściekłość i obrzydzenie do siebie za swoje myśli. A i tak przynajmniej parę razy na jakiś czas wpadało jej do głowy to "pozbyłam się jej, w końcu jestem wolna".
- To tylko draśnięcie - zbagatelizowała Emily.
- To chyba wszystko na dziś. Wszyscy opatrzeni - uśmiechnęła się Bev, ocierając pot z czoła. Obie zmarszczyły brwi, usłyszawszy krzyki z niedaleka. Wyszły na korytarz, kierując się do przychodni, w której złożyły wszystkie lekarstwa.
- Nie mogę tak po prostu oddać ci połowy leków, są bardzo potrze... - powiedziała spokojnie Julie.
- Co jest? - zapytała Emily, wchodząc w miejsce zamieszania.
Zakapturzona postać uderzyła się dłonią w czoło.
- Ja naprawdę nie chcę robić wam krzywdy. Głowa mnie boli. Po prostu daj mi odpowiednie le...
- Nie mogę! Nie można tak po prostu...
- Chyba powinnyśmy jej pomóc - wtrąciła niepewnie Bev.
- Potrzebujemy lekarstw - towarzysząca czarnej postaci blondwłosa dziewczyna trzymająca na rękach pluszaka spojrzała na nie ze strachem.
- I dlatego próbowałyście ukraść połowę - stwierdziła beznamiętnie Katherine, splatając ręce na piersi. Bev dostrzegła zapełniony worek na śmieci leżący u jej stóp.
- Bo nie wiemy które zadziałają! - zawołała ze łzami w oczach blondynka. - Zwrócimy większość za parę dni!
- Niby dlaczego mamy wam uwierzyć?
- Dobra, nudzicie mnie. Ty tam - postać wskazała dłonią Kath - Masz pięć sekund by oddać lekarstwa.
- Bo co? - warknęła Beverly, próbując ratować absurdalną sytuację. - Nie rozumiecie, że inni mogą potrzebować natychmiastowo pomocy i...
- Nie rozumiesz, że niektórych nie obchodzą inni? - sparodiowała ją zakapturzona postać. - 3... 2...
Egoistka.
- Bo będę zmuszona użyć broni - Beverly wyciągnęła pistolet i wycelowała w postać, która pokręciła głową z politowaniem.
- Czas minął - zachichotała i znudzonym gestem poruszyła dłonią w powietrzu. Pistolet wyślizgnął się z dłoni Beverly i poszybował w powietrzu, zatrzymując się przed twarzą zdumionej Katherine.
- Nie rób jej krzywdy! - wrzasnęła blondynka, ciągnąc ją za rękaw.
Chwilę potem usłyszały strzał.
Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć - liczyła w myślach strzały zszokowana Beverly, wpatrując się w pistolet, który dziurawił całe ciało Katherine. Dwadzieścia trzy. Równo dwadzieścia trzy.
- Tak w sumie to dostarczyłyście mi rozrywki - zaśmiała się postać, patrząc na opadające na kolana przy ciele siostry Emily i Julie. - To nauczy was że niektórym nie powinno się odmawiać niczego. Nawet jeśli to jakieś zasrane tabletki.
Beverly odwróciła wzrok od zakrwawionego ciała Katherine.
- Któraś następna?
- Zaraz ci je przyniosę - powiedziała cicho.
Tak. Żyjemy w świecie w którym dzieci mogą bezkarnie mordować i tak naprawdę nic im się za to nie stanie.

[ST, ulica] Dzień 7, późny wieczór.

Flo rozłożyła ramiona i zakręciła się wokół własnej osi, tanecznym krokiem podążając pustą, całkowicie ciemną i krótką ulicą Wolf Alley. Ciągnąca worek zapłakana i zasmarkana Billie zaszlochała.
Flossy zanuciła pod nosem wesołą melodię. Wtedy świat zawirował, a ona potykając się o swojego glana upadła na asfalt. Kaptur spadł jej z głowy, a ona sama zamrugała oczami, nic nie rozumiejąc.
Co jest?
Wyciągnęła dłoń, próbując wezwać dywan, jednak nic się nie stało, oprócz tego że jej dłonie zaczęły trząść się niczym osoba cierpiąca na parkinsonizm.
- Wszystko w porządku, Flo? - Billie pociągnęła nosem, zatrzymując się. - To nie pora na wylegiwanie się na ziemi, może nas dorwać policja.
Policja. Skąd ty się, do cholery urwałaś?
Flossy wstała, a po chwili zatoczyła się i spadła z impetem na ulicę. Uklękła na kolanach, ignorując zawroty głowy i spojrzała na swoje coraz bardziej trzęsące się ręce.
Moja moc NIE DZIAŁA?
Poruszyła ręką, wkładając w to całą swoją siłę. Chwilę później zrezygnowana oparła dłonie na asfalcie. Billie krzyknęła cicho, gdy chodnik pod jej stopami zaczął drżeć, a płyty wyskoczyły w górę.
- FLOSSY! - wrzasnęła, gdy prawie wszystkie wyrwane płyty chodnikowe zawirowały nad ich głowami, a asfalt po prostu pękł. Wytrzeszczyła oczy, wpatrując się w pękającą ulicę. - Flo, przestań się popisywać!
Flossy zacisnęła powieki, odrywając ręce od brudnej ziemi, która została na tym miejscu. Płyty chodnikowe przestały tańczyć w powietrzu i z impetem, ciskane przez niewidzialną siłę powpadały ludziom do ich ogródków, albo przez okna. Dwie dziewczynki na bosaka wybiegły na pobojowisko.
Coś mam wrażenie że zniszczenie ich ulicy nie przyniesie mi większej popularności.
- Cierpisz przez własną zarozumiałość - zachichotał Kot, który znikąd pojawił się obok niej.
- Co to do jasnej cholery miało być? - zapytała słabo Flo, wstając powoli. Zgięła się wpół, plując obficie krwią na ziemię.
- Wyczerpałaś swój limit mocy - wyjaśnił, uśmiechając się coraz szerzej. - "Jestem niepokonana, najsilniejsza w całym ETAP-ie".
Flo dotknęła dłonią czoła.
- Twierdzisz, że używałam jej zbyt intensywnie?
- Jak na swoje możliwości - zdecydowanie tak - odparł i prychnął. - I kto tu dostał nauczkę na przyszłość.
- Ale... - Flo przerwała na chwilę, by znów splunąć krwią.
- Resztki mocy poszły na ulicę. Nierozsądne.
- To nie moja wina! - zaprotestowała, ocierając usta.
- Oh, nie patrz takim przerażonym wzrokiem. Nie zniknęła. Ale minie sporo czasu nim wrócisz do formy.
Wściekła i wyczerpana Flossy uniosła do góry zbroczone krwią dłonie.
- Sorki za waszą ulicę. I kawałki chodnika i ulicy w ogródkach. I domach - powiedziała nieco głośniej do widzów i zatoczyła się.
- Wyglądasz jak trup - stwierdziła przerażona Billie, gdy Flo oparła się na niej. Zrobiły razem kilka kroków.
- A teraz powoli wrócimy do domu - powiedziała cicho. - Jak normalni ludzie.
- Kto to widział - prychnął drepczący za nimi Kot z Cheshire. - Będąc taką słabą ożywiać zwłoki, młyn diabelski, cały dom strachów, wszystkie przedmioty w swoim pokoju...
Billie potknęła się na wystającej części asfaltu i obie upadły, rozdzierając sobie kolana.
- Na pewno nie możemy polecieć dywanem? - zapytała marudnie.
- Nie - odparła Flo z rosnącą złością.
- To będzie długa droga - Billie pomogła jej wstać.
Flossy odtrąciła ją, ruszając do przodu.
Moja duma cierpi.
Chwilę potem zakręciło jej się w głowie i zrobiło ciemno przed oczyma.
- Pomóż mi - powiedziała cicho, przemagając się. - Proszę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 17:20, 18 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 18:25, 18 Lis 2012    Temat postu:

Dziękuję Em za świadomą lub nie pomoc w moim planie. Genialne, dokładnie o to mi chodziło!
Proszę. :3

[ST] Dzień 7, późny wieczór

- ...śmietnik na głowę...
- Zabiła Katherine!
- ...lekarstwa!
- Potrzebujemy...
- Sami nie damy rady!
- Ten chłopak, Greg...
- ...przecięte na pół...
- Znaleźliśmy je koło szkoły!
- Rozwaliła ulicę!
- I uszkodziła kilka domów!
Rozszalały tłum krzyczał i przepychał się do płotu jej domu. Mis stała na balkonie, słuchając o najnowszych doniesieniach z rosnącą nienawiścią.
"Uważają się za lepszych. Za obdarowanych. Flossy myśli, że nikt nie pojmie jej planu. Czuję to. Ona chce nam zagrozić. Nam, NORMALNYM. Nie zbitce zmutowanych genów'.
Nagle uderzyła ją myśl o Nolanie. "On nie żyje. Żałuj żywych, nie umarłych Mistle".
Uniosła ręce jak kapłan błogosławiący wiernych, uciszając zbulwersowany tłum, który zapędził się tak bardzo, że z bezładnych krzyków wynikało, że Flo stworzyła już nawet dziwaczną organizację. Nie wiedziała, co z tego było prawdą, ale faktem były cztery trupy, rozwalona ulica i skradzione lekarstwa. I jakoś nie zanosiło się, by Flo zamierzała za to przeprosić. Ba! Nie udawała nawet, że sprawiło jej to jakąkolwiek przykrość. No i Elle i kolejny trup.
- Morderstwo... Tajna organizacja, kradzież, zniszczenie mienia - powiedziała, a tłum słuchał jej z uwagą. - A kimże są mutanci? Zlepkiem komórek z dodatkowym genem. I co? Myślą, że są tacy niezwykli? Że są... l e p s i? Wiemy, że to jest właśnie ich zdanie - podjudzała. - Próbowaliśmy być tolerancyjni. Próbowaliśmy szanować ich odmienność. Ale nie będziemy szanować i tolerować, że uważają się za najlepszych, za panów świata. Oni... Oni są zmutowani. To my jesteśmy normalni. Jesteśmy... ludźmi. A Ekipa Ludzi nie będzie pozwalać, by robili co chcieli z naszym miastem! - odpowiedziały jej bojowe okrzyki. Do tłumu wciąż dołączali kolejni ludzie. Byli wściekli i rozgoryczeni. - Za broń! Nikt, kto nie szanuje prawa i uzurpuje sobie władzę nad innymi "słabszymi" od niego, nad pozbawionymi superzdolności dzieciakami nie znajdzie miejsca w naszym mieście!
Odpowiedziały jej wiwaty. Wybrała najlepszy moment. Wściekli, zdesperowani, zranieni stratą wprost garnęli się do działania.
- Ekipa Ludzi!
Wiwaty i oklaski ogłuszyły Mistle. Uśmiechnęła się.
- Co dalej, Przywódczyni?
- Polityka minimalnej tolerancji. Koniec z mutantami. Koniec z tymi, którzy uważają się za lepszych z racji posiadania dodatkowego genu.

*3h później*

Większość z tłumu zdecydowała się dołączyć do EL, która urosła do rangi organizacji pilnującej porządku w mieście - nie tylko obrony przed mutantami. Niesłychanie szybko zorganizowano dyżury, patrole dostały broń i Mistle z niedowierzaniem patrzyła na zbrojenie się miasta. Dwójkowe patrole natychmiast rozeszły się po mieście, członkkwie EL otrzymali broń i z rozkazem trzymania gęby na kłódkę i zachowywania się normalnie wrócili do domów. Mis rozłożyła się na kanapie, przetrawiając swój nowy tytuł - Przywódczyni.
Ideologia EL miła dopiero powstać, ale uznawszy, że to był długi dzień, Mis położyła się spać.
Była tak zmęczona, że nie zauważyła nawet zniknięcia Bryce'a.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Nie 19:17, 18 Lis 2012    Temat postu:

[ST, ulice] Dzień 8, wczesny ranek

Wolnym krokiem przemierzała ulice Samantha Town, cały czas myśląc o Page, która wczoraj przejęła władzę w mieście. W oddali zauważyła niewielką grupkę dzieciaków, która wchodziła do McDonalda, ciągnąc za sobą brązowy worek. Jak domyśliła się Elle znajdowało się w nim znalezione jedzenie, które przeoczyli wczorajszego dnia.
- Oj, Mistle, Mistle. - zanuciła, lekko się uśmiechając. - Nawet nie wiesz, w co włożyłaś swoje zgrabne rączki.
,,A może by tak zabawić się w małego, niewinego złodzieja?''
Na tę myśl zachciało jej się skakać, ale odrazu się powstrzymała, wiedząc, że dziwnie wyglądałaby w oczach innych. Pokręciła głową, naciągnęła czapkę na uszy i ruszyła w stronę restauracji. Zbliżając się coraz bardziej poczuła delikatny dreszczyk przebiegający jej po plecach. Chwilę później stanęła przed oszklonymi drzwiami, za którymi krzątało się dwóch chłopaków. Otworzyła je jednym szybkim ruchem, a nastolatkowie spojrzeli na nią zdziwionym wzrokiem.
- Przepraszamy, McDonald jest tymczasowo nieczynny. - poinformował jeden z nich, po czym szybko zniknął za drzwiami magazynu.
Drugi, którego zdążyła rozpoznać, chwilę obserwował Whitemore, po czym powrócił do swojej pracy. Dziewczyna usiadła na podwyższonym krzesełku niedaleko lady i oparła swoje ręce na blacie.
- McDonald jest nieczynny. - powiedział dobitnie chłopak w okularach.
Christelle zaśmiała się złośliwie, po czym zeskoczyła z krzesełka.
- Dobra, już mnie tu nie ma. - zaczęła obserwować ciemnowłosego, który najwyraźniej nie miał ochoty na nią spojrzeć.
,,Tak trzymaj, okularniku.''
Poruszyła lekko palcem i zaczęła po cichu kierować się w stronę magazynu. Kiedy znalazła się dostatecznie blisko, przybliżyła swoją prawą dłoń do klamki, jednak drzwi niespodziewanie same się otworzyły.
,,Szlag.''
Odskoczyła, niczym rażona piorunem i wstrzymała oddech. Parę sekund później z pomieszczenia wyszedł ten sam chłopak, który poinformował ją o tymczasowym zamknięciu restauracji. Obserwowała jego każdy ruch, aż nagle zauważyła, jak zaczyna na nią patrzeć, otwierając przy tym szeroko swoje oczy.
- INTRUZ! - krzyknął, rzucając się na dziewczynę.
Elle nie zastanawiając się ani chwili dłużej pobiegła w stronę głównych drzwi, które niestety zdążył już zasłonić swoim ciałem ''okularnik''. Zaczęła panikować, nie wiedząc, co ma robić.
- OGIEŃ! OGIEŃ! - usłyszała za sobą przeraźliwy krzyk. Znieruchomiała, patrząc na nastolatka, który wahał się między uniemożliwieniem dziewczynie ucieczki, a podjęciem gaszenia pożaru. W ostateczności wybrał to drugie i już chwilę później Christelle znajdowała się na dworze, obserwując zmagające się z ogniem spanikowane dzieciaki.
,,Co się ze mną dzieje? Przecież to niemożliwe, że...''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Nie 19:21, 18 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6
Strona 6 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin