Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział IV
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 13:52, 23 Paź 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, późne popołudnie - Jack

On kłamie. Nie wiem gdzie, ale na pewno kłamie
Jack przygryzł wargę i kopnął w bogu ducha winny wieszak stojący przy drzwiach. Może gdyby tego nie zrobił z pokoju obok nie wychyliła by się dziecięca głowa.
- Obcy... - chciał krzyknąć dzieciak, ale West w porę zatkał mu usta.
- Cicho. Byłem z wizyta u twojej siostry - chłopiec zrobił wielkie oczy i wbił pytający wzrok w szatyna. 13-latek zmieszał się trochę i zaśmiał nerwowo - No, ta ruda! Jak jej było... Ta, no... Flossy!
- To nie moja siostra - uciął tamten krótko.
No pięknie. Ciekawe ile mu tam zejdzie.

[ST] Dzień 5, późne popołudnie

Co z ta ciszą? Dlaczego się nie odezwiesz?
Boisz się, ze cię rozgryzę? Ze sobie przypomnę, jak to wszystko wyglądało naprawdę?
Tylko dlaczego?
Bo jestem ci potrzebny? A może doskwiera ci samotność?
Powiedz coś inaczej jasny szlag mnie trafi!

Stał oparty o parapet i bijał wzrok w dziewczynę siedzącą na łóżku i... uśmiechającej się do piły latające po pokoju. Patrząc na jej profil już wiedział co musi zrobić.
Podszedł powoli do Flossy i kucnął przy niej, chwytając w dłoń jej podbródek i całując w usta. Już po chwili Whitemore uderzyła go z całej siły w twarz.
Michael wywrócił się i zaniósł głośnym śmiechem. Zasłonić twarz dłońmi i przyglądał się jej przez szczelinę między palcami. Podszedł do drzwi i uśmiechnął się do niej promiennie.
- Wiesz, jesteś naprawdę ładna. Tylko dlaczego podoba mi się ta wściekła mina?
Scyzoryk pojawił się znikąd i wbił się w ramie blondyna. Chłopak syknął, jednocześnie dziękując, ze ostrze noża było wyjątkowo krótkie.
Michael chwycił za plastikowy uchwyt, który natychmiast zaczął mu się topić w dłoni, i wyjął już mocno zardzewiałe ostrze. Rzucił nim o ścianę i scyzoryk rozpadł się.
West odbił się od drzwi, zostawiając na nich spróchniały ślad kształtu dłoni i przyszpilił Flossy do łóżka. Objął dłońmi po bokach jej głowę i wycedził do ucha
- A gdyby tak mnie trafił w głowę to co?
Zerwał się z łóżka i wyszedł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegł po schodach i wyszedł z mieszkania, po drodze łapiąc Jacka za kołnierz.
- C...
- Wychodzimy - wycedził przez zęby, szarpiąc go w stronę bramy. Jack wywrócił się, podczas gdy Michael minął go i ruszył przed siebie.
- Mike! Stój! - krzyknął tamten, na co blondyn zatrzymał się w pól kroku.
Zaraz coś we mnie pęknie. Nie mam pojęcia kim jestem i nie mogę nikomu zaufać.
Więc pozostaje mi tylko manipulacja wszystkimi wokoło?

West odwrócił si do kuzyna i parskał śmiechem, spoglądając na tamtego złośliwie.
- chodź! Znajdźmy sobie jakiś wypasiony nocleg! - widząc, ze tamten nadal siedzi na ziemi skrzyżował ręce w piersi. - Jackie! Nie mamy całego dnia!
Jack West podniósł się, otrzepał i razem ruszyli wgłąb miasta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Wto 21:48, 23 Paź 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pią 0:57, 02 Lis 2012    Temat postu:

[ST - Dom Moore'ów] 5 dzień - późne popołudnie

Matt obudził się z niewiarygodnym bólem pleców. Podejrzewał, że miało to związek z jego "posiedzeniem" na ganku Mistle, możliwe, że go przewiało.
Włączył komputer z zamiarem przejrzenia mangareader'a, jednak jedyne co przeglądarka wyświetliła była informacja o braku połączenia z internetem.
"Super" pomyślał. "Internetu też nie ma?"
Wstał i zaczął wyginać kręgosłup w różnych kierunkach. Po kilku takich wygięciach przestał czuć odrętwienie i sztywność pozostałą po śnie. Przebrał się i zszedł do salonu, jedynym istnieniem jakie mu teraz towarzyszyło była jego kotka Strigoe. Chyba była głodna. Skierował sie wiec do kuchni. "Wiec od dzis moje dni będą wygladac tak? Bezsensowne kręcenie sie po domu? Po miescie? Rozwalanie domów niewinnych ludzi?". Nakarmił kota po czym wrócił do dużego pokoju. Włączył wieżę stereo i wybrał piosenke ze swojego pendrive'a.Nikopol. Naprawdę lubił ten singiel.

[godzinę później]

Wędrował ulicami Samanthy zastanawiając się nad tym, jak miasto zmieniło się przez to co sie w nim dzieje. Wszędzie stały porozbijane samochody, jedynie nieliczne wystawy sklepowe pozostały całe. Niektóre budynki były osmalone a nawet całkiem spalone. W połączeniu z burym, zimowym krajobrazem przyprawiało Moore'a o posępny humor. Nie, nawet nie posepny. Czuł sie źle, był zły, na całą tą sytuację. Był teraz jak chodząca bomba zegarowa. Tylko czekał na odpowiednią pore by wybuchnąć. Nie musiał długo czekać. Zza rogu wybiegł jakiś chłopak, na oko gdzieś rok młodszy od niego. Zakręcając wpadł na Moore'a. Wystarczyło. Dzieciak biegł dalej, zupełnie jakby przed czyms uciekał, ale Matt'a mało to obchodziło. Ważne było by odpłacić. "Masz ty mały dupku". Pomyślał robiąc niewielki wykrok i wyciągając otwartą dłoń w kierunku ofiary. Powietrze zafalowało a dzieciak upadł na ziemię. Napór powietrza musiał być tak mocny jak uderzenie cegłą.
- Zatrzymać złodzieja!
Matt się odwrócił. Zza zakrętu wybiegła niewysoka dziewczyna z czerwonymi (dosłownie, nie rudymi ale czerwonymi) kucykami. Gdy zobaczyła, że jeszcze przed chwilą uciekający chłopak leży, zatrzymała się włożyła ręce do kieszeni kurtki. Dało sie słyszeć odgłos czegoś metalowego wbijającego się w asfalt. Matt przygladał sie temu zadziwiony. Widział już jak Flo ożywia różne "rzeczy", ale przybijanie ludzi do ziemi było dla niego czymś nowym.
- Ty go przewróciłeś? - zapytała dziewczyna, zwracając się do niego.
- Eeeee... tak jakby? - odpowiedział, nie do końca wiedząc co ma zrobić.
- Dzięki, ten cham ukradł mój telefon.- spojrzała na leżącego z pogardą.
- Nie ma sprawy...- zastanawiał się nad tym co właśnie zobaczył.- A co to było... to co mu zrobiłaś?
Nieznajoma zbladła.
- Widziałeś...?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pią 1:06, 02 Lis 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 15:04, 02 Lis 2012    Temat postu:

[Dom Page'ów-Bloomwoodów] Dzień 5 (28 grudnia), pod wieczór - Ray

- Hej Mistleee! Jest już ósma! Pójdziesz ze mną na szalony podwieczorek?
- Nie usłyszy cię - mruknęła Ray, świdrując Nolana wzrokiem. Serce biło jej szybciej. "Znowu przyszedł, znowu przyszedł, znowu przyszedł...".
Głupia, mruknął jakiś złośliwy głosik w jej głowie. Przecież wiesz, że nie zrobił tego dla ciebie. Woła Mistle, nie słyszysz? Mistle, twoją przebrzydłą siostrzyczkę. Tą wstrętną manipulantkę. Tę wariatkę... Ją, nie ciebie.
- Dlaczego?
- Jest w piwnicy - odparła, ignorując wyjący w jej głowie głos, by nie mówiła mu, gdzie znajduje się blondynka. Ray podeszła do szafki w przedpokoju i wyciągając stamtąd [link widoczny dla zalogowanych].
- Po co mi to? - zdziwił się chłopak, ale odebrał od niej przedmiot.
- Tam jest jej... hm, pracownia. Lepiej to załóż - poradziła mu, otwierając drzwi i odsłaniając schodki w dół. - Ja tam nie wejdę. Ubrudzę się.
Nolan uniósł brwi, ale nie skomentował.
- Jak zejdziesz na dół, skręć w lewo. Na końcu korytarza będą drzwi całe wysprejowane jej imieniem. To tam.
Obserwowała jak Nolan schodzi na dół i idzie korytarzem, oczywiście, całym w graffiti. Z westchnieniem żalu, Ray zamknęła drzwi.

[Piwnice domu] W tym samym czasie - Mistle

Mistle stanęła na środku pokoju, odkładając spray i oceniając swoje dzieło. Długo bała się zabierać za swoją 'pracownię' - wcześniej starczały jej pozostałe piwnice i oczywiście budynki w mieście, przez co często wpadała w tarapaty. Chciała też zająć się skrzydłem szpitalnym Ray, irytująco białym i sterylnym, ale rodzice nie zgodzili się ze względu na 'trujące opary'.
"Przynajmniej byłoby weselej".
Rozległo się pukanie. Mis zsunęła maskę z twarzy.
- Proszę - warknęła, sądząc, że to któreś z jej rodzeństwa. - Słowo daję, jeszcze raz tu... - urwała, zobaczywszy Nolana. Głos jej złagodniał. - Przepraszam, myślałam, że to Jim albo Ray.
- Spoko. Nie wiedziałem, że robisz graffiti.
Stanął obok niej i rozejrzał się po pomieszczeniu. W ręce trzymał maskę, ale nie założył jej. Kiedyś znajdował się tam składzik ze starymi meblami i różnymi gratami, ale Mis wypchnęła je wszystkie do reszty piwnic, zostawiając tylko kilka. Teraz, przykryte płachtą, stały na środku pomieszczenia. Ściany pokrywało graffiti. Na ścianie na wprost drzwi, tej najdłuższej, namalowana została para oczu. Resztę ścian stanowiły zbitki pojedynczych rysunków i napisów, tworząc nieco chaotyczny, ale miły dla oka obraz.
- Ładne - ocenił zdawkowo Nolan, pomagając dziewczynie z powrotem rozmieścić meble. Mis skinęła głową z podziękowaniem. Ściągnęła gumowe rękawice i fartuch, odkładając je na fotel.
- Obejrzałam filmik - oświadczyła, gdy Nolan powtórzył swoje pytanie o szalonym podwieczorku. Ruszyli z powrotem na górę, do domu. Maveth jak gdyby nigdy nic otworzył lodówkę, szukając czegoś do przygotowania podwieczorku. - Dobra robota.
- Nic nie powiesz? "Och, Nolan, jesteś mordercą! Masz krew niewinnych na rękach! Jesteś skazany na wieczne potępienie!".
- Jeśli szukasz kogoś, kto ci tak powie, Ray jest piętro wyżej. Jeśli chodzi o mnie, nie ten adres. No, róbże szybciej ten podwieczorek. Zgłodniałam.

[Pola uprawne] Dzień 5 (28 grudnia), popołudnie - Vivienne

Padał śnieg.
Viv z osłupieniem zamrugała oczyma. Na jej burzy rudobrązowych loków osiadały płatki śniegu. Wzdrygnęła się. "Jest zimniej". Powoli podniosła się z ziemi, rozglądając niespokojnie, czy żaden zbłąkany dzieciak nie zobaczył jej wybuchu histerii sprzed kilku minut, kiedy odkryła gwałtownie kurczące się zapasy paszy dla zwierząt.
- Weź się w garść, Harper - mruknęła do siebie, pokonując drogę między zabudowaniami gospodarstwa jej rodziców a jej domem. - Dasz radę, dasz radę. Każdemu może zdarzyć się chwila słabości.
"Ciekawe dlaczego tobie zdarza się ponadprzeciętnie często?".
Zerknęła na termometr, marszcząc brwi. Wskazywał temperaturę minus 2 stopnie, a przecież była pewna, że jeszcze cztery godziny temu było to 6 stopni. Na plusie. Wyjrzała na zewnątrz, obserwując padający śnieg.
Nagle doznała olśnienia, jakby kilka elementów układanki wskoczyło na swoje miejsce. Szybko jednak ostudziła emocje.
- Bredzisz. To niemożliwe. Tak, mutanci istnieją. Widziałaś ich, Viv. Wszyscy ich widzieli. Ta dziewczyna, która wytrąciła tej psychopatce pistolet. Ten chłopczyk, który wpadł w histerię, kiedy zastrzelili jego siostrę i jego dłonie zaczęły świecić. Flossy Whitemore.
Nie jesteś jedną z nich. Ten śnieg nie ma z tym nic wspólnego. Ta burza cztery tygodnie temu, kiedy zepsuł ci się telefon też.

"Nie jesteś dziwolągiem. Nie panujesz nad pogodą. To nie-moż-li-we."
Ale uporczywy, cichy głosik w jej głowie uparcie szeptał Jesteś jedną z nich, Vivienne. Jesteś mutantem.
Panna Harper nie mogła tego wiedzieć, ale kilka kilometrów dalej, w Samantha Town połowa miasta wyległa na ulicę, spoglądając w niebo i uparcie powtarzając, że śnieg nie ma prawa padać.
A jednak padał, a temperatura powoli, ale stale się obniżała. Biały puch leciał z nieba przez kilka kolejnych godzin, nawet gdy Vivienne Harper upadła nieprzytomna na posadzkę swojego domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sprężynka dnia Pią 20:25, 02 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Pią 20:21, 02 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, wczesny wieczór.

- Flossy, co ty robisz? - właściciel brązowej czupryny wsunął się do jej pokoju.
- Jem mydło - odwarknęła, zaciągając się zapachem owoców leśnych. - Seth, lubisz mnie?
- A jeśli powiem, że nie, zabijesz mnie? - Seth spojrzał na nią bojaźliwie, robiąc krok naprzód.
Flo uśmiechnęła się smutno, wstając.
- A więc to tak. Czy wszyscy ludzie są ze mną nieszczerzy, bo... Boją się mnie? - otworzyła szafę ignorując Setha. - Jestem nienormalna. Na dodatek Mi-Michael mi uciekł.
- Masz dziwną minę - stwierdził Seth.
- WCALE NIE!
- Będzie ci chyba zimno w tej sukience - dodał cicho, wpatrując się w jej białą sukienkę z falbankami do kolan*.
- Będę chora. Najwyżej. Mam ochotę porobić za dziwaczkę - powiedziała, wpinając w włosy spinki - białe kwiaty.
- Dokąd idziesz?
- Do psychologa - odparła, poruszając dłońmi.
I wyszła, z piłą i nożami trzymanymi przez lalki-kaleki unoszące się nad jej głową, a także z Kotem z Cheshire - wiernie drepczącym przy jej nogach.
Potrzebuję cię. Susan.

*sexy Samara Morgan?

[ST, dom Hartów] Dzień 5, wczesny wieczór - Shelley.

Jej brat był idiotą. Tak uważała, patrząc na jego załamanie. Owszem, nienawidziła rudej, ale musiała przyznać, że była dobra.
Choć bała się, gdy tamta uniosła ją za szalik do góry i chuśtała nią w powietrzu.
- Shelley, masz ochotę na jogurt?
W dupę sobie wsadź ten ohydny jogurt.
- Taaaak, Kaiiii! - zaszczebiotała, bo tego od niej wymagał.
Siedziała na parapecie z doniczką na kolanach. Jej kwiatek o imieniu Diabeł (oficjalnie nazywał się Kfiatuszek) uschnął.
Chciałabym by Diabeł znów był taki ładny jak kiedyś. - pomyślała, wpatrując się uparcie w doniczkę.
Chwilę potem jego łodyżka wzniosła się do góry, a on sam nabrał kolorów. Shelley usłyszała uderzenie o podłogę.
Rozlałeś mój jogurt, cholerny idioto.
- Kaaaaai, zobacccc!
I obserwowali wspólnie cały proces. Kai, z rosnącym przerażeniem i Shelley, coraz bardziej podekscytowana.
Wspólnie także zaczęli domyślać się o co chodzi.
Shelley była mutantem.
Mała Shelley miała moc.
Chlorokinezę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Pią 20:21, 02 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:49, 02 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5 (28 grudnia), pod wieczór - Bryce

Bryce westchnął ciężko, wbijając szpadel w ziemię i obserwując miotającego się gorączkowo Jima. Przeciągnął się powoli, licząc kopczyki. Wykopali osiem grobów, które dołączyły do dwudziestu innych byle jak wykopanych dziur, w których spoczęły ciała dzieciaków.
"Wystarczyło pięć dni. I już 28 osób".
Kilka metrów dalej, skulony na ławce, dygotał Percy.
- Stary - prychnął Bryce. - Przestań. To był wypadek. Nikt cię nie wini.
- Nikt? - jęknął załamującym się od płaczu głosem Percy. - Oni... oni mnie nienawidzą! Zwalą wszystko na mnie... Wszystkie te...
Bryce przewrócił oczami, wyciągając z kieszeni papierosa. Odpalił go powoli, wydmuchując w powietrze kłąb dymu.
- A ty się tak nie spinaj - powiedział do Jima, wyciągając przed siebie dłoń i z łagodnym uśmiechem obserwując biały puch osiadający mu na dłoni. Wzdrygnął się. Wyraźnie się ochłodziło.
- Nie spinaj? NIE SPINAJ? To... to nie ma prawa istnieć! - wrzasnął Jim z furią, kopiąc wymownie kupkę śniegu. Bryce pierwszy raz widział go tak zdezorientowanego. Powstrzymał wybuch śmiechu. O tak, James Bloomwood obserwujący jak trochę niewinnych płatków śniegu rujnuje jego wyobrażenie o świecie, wszystkie prawa przyrody. Bryce też się niepokoił. Dobrze wiedział, że na tak małym obszarze śnieg i gwałtowne ochłodzenie nie są normalne. Przez chwilę był bliski obłędu, że nie potrafił znaleźć żadnego racjonalnego uzasadnienia dla śniegu i tej temperatury. "Nie zamieniaj się w Jima", uspokoił kiełkujący w nim napad histerii.
- Co powiedziałeś?
- Nic nie mówiłem - uniósł brwi, zaciągając się dymem.
- Powiedziałeś - upierał się Jim, a Percy otarł łzę i skinął głową. - Nie zrozumiałem. Mruknąłeś, czy jęknąłeś...
- Nic takiego nie powiedziałem - warknął Bryce. Nie lubił, gdy ludzie wmawiali mu różne głupoty. - Weźcie się walnijcie w te głupie łby, nie zerwałem się z psychiatryka!
Nagle Jim wrzasnął i upadł na ziemię, trzymając się za uszy. Percy skulił się, jęcząc cicho i obejmując kark rękami. Rozległ się huk i witraże w oddalonym o kilkanaście metrów kościele pękły, zasypując śnieg wielobarwnymi odłamkami.
- Hej, ludzie - zaniepokoił się Bryce. Poczuł, jak ulatuje z niego cała złość. Oboje wili się, pojękując. - Ej, nic wam nie jest?
Jim, równie nagle jak upadł, przestał się wić i wyprostował z wysiłkiem. Percy nieśmiało uniósł głowę, wyraźnie uspokojony.
- Co wam się stało?
- N-nie czułeś? Nie słyszałeś? Te szyby... Ultradźwięki, czy co... - plątał się Jim, rozmasowywując skronie. - Nawet my to czuliśmy. Nie sądzę, żeby dzieciak... Nie, ktoś musiał się dobrać... Wojskowe urządzenia... Żaden człowiek... Ultradźwięki... To, to niemożliwe... Nie słyszałeś? Naprawdę nie słyszałeś? - Jimowi w końcu udało się sklecić porządne zdanie.
- Nic.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Pią 20:58, 02 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, wieczór

Stali we dwóch wsparci na murze, raźno popijając piwo.
- Wiesz, że ci nie wierzę? - wycedził Michael, po raz setny poruszając ten sam temat. Jack posłał wyłącznie kuzynowi ironiczne spojrzenie, po czym wbił wzrok w leżący na ziemi kamień.
- Kłamiesz - odparł krótko 13-latek, podnosząc jednocześnie z ziemi swój obecny obiekt zainteresowania. - Wiem, że wierzysz, że mam moc. Moc poznania prawdy - rzekł podrzucając kamyk, chwytając go i rzucając w dużą szybę restauracji.
Kilka osób obejrzało się w ich stronę. Jack utkwił beznamiętny wzrok w kolejnym kamyku, podczas gdy Mike posłał zainteresowanym pogardliwe spojrzenie, w tym samym czasie pijąc piwo.
- Może jeszcze powiesz, że ja mam moc? - zakpił otwarcie z szatyna, podając mu butelkę piwa. Tamten przyjął ją skwapliwie, na co starszy West wyjął z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalił jednego.
- A masz? - zapytał tamten rzucając butelką, która stłukła się na jakiejś ścianie. Michael uśmiechnął się wrednie i wypuścił dym z płuc.
- A no mam - odparł ziewając potężnie. Już miał się ponownie włożyć papierosa do ust, gdy dostrzegł minę kuzyna. - Co? Chcesz dowodu?
Widząc, jak tamten kiwa głową, nie mógł powstrzymać się od wrednego uśmiechu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pią 21:08, 02 Lis 2012    Temat postu:

[Gdzieś w ST] 5 dzień - wieczór

Przynieś mi... przynieś.
Simon wiedział o co chodzi. Odkąd tylko po raz pierwszy usłyszał ten głos, chciał on od niego tylko jednego: mocy. Nie tylko jego własnej. Obrał już sobie za cel dwie ofiary. Parkę, która szła w stronę morza. Chłopak i dziewczyna z niebieskimi włosami. Ciemność pozwalała mu iść niezauważonym, ale podejrzewał, że nawet gdyby miał otwarcie stawić im czoła nie miałby problemu. Wciąż niedostrzeżony zbliżył się do nich tak, że chłopak był na wyciągniecie ręki. Tyle starczyło, Simon zadziałał szybko. Złapał chłopaka za kark i poczuł, że ich ciała się zlewają, czuł ciepło płynące przez jego rękę aż do żołądka. Dziewczyna patrzyła na tą scenę oniemiała ze strachu.
Gdy po jego pierwszej ofierze zostały już tylko ubrania, zwrócił się ku drugiej. Tymczasem ona, jakby wyrwana z transu, z histerycznym wyciem zamachnęła się, a z hydrantu obok niej wystrzelił strumień wody o wysokim ciśnieniu. Simon sie tego spodziewał, Ciemność powiedziała mu o wszystkim czego może sie spodziewać po swoich ofiarach. Dlatego właśnie zdecydował by najpierw zająć się chłopakiem.
Ściana skalna wystrzeliła spod asfaltu, blokując strumień. Jednocześnie wielka kamienna ręka zacisnęła się wokół ciała niebieskowłosej. Simon podszedł do niej, bardzo powoli, rozkoszując się widokiem przerażonej dziewczyny. Położył swoją dłoń na jej czole, i pozwolił się ogarnąć miłemu ciepłu towarzyszącemu konsumowaniu ofiary.
Przynieś mi więcej.


Pochłonieni zostali: Patricia moore i Rich jakiśtam (postac festera)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pią 23:53, 02 Lis 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Pią 23:09, 02 Lis 2012    Temat postu:

[Dom Page'ów] Dzień 5, wieczór.

Nolan po przygotowaniu podwieczorku spokojnie usiadł na krześle podpierając się ręką, a drugą mieszając herbatę. Przez ten czas Mistle zaczęła jeść posiłek co jakiś czas spoglądając na niego groźnym wzrokiem. Brunet zdążył zauważyć, że jego humor co chwila się zmienia i, że szybko się męczy. Jednak wiedział, że sednem tego wszystkiego był strach.
Wyciągnął łyżeczkę w stronę cukiernicy i nabrał cukru. Pierwsza łyżeczka. Druga i trzecia.
"To takie dziwne"
Spojrzał kątem oka na Mistle.
"Czy takie życie jest fair? Zamykanie ludzi w pudełku by potem ich wywalić? Po co? Po co po co?! Pococo pococo co?!"
Spojrzał na łyżeczkę na której już siódmy raz znajdował się cukier. Sypał dalej coraz bardziej zatapiając się w myślach.
"Czy tak wypada? Zostawiać wszystko ot tak? Miało być dobrze, Clove. Miało prawda? Kłamstwokłamstwokłamstwo. Po co? Nie chcę tam wracać... Ludzie znowu zaczną się dookoła mnie kręcić zadając durne i powtarzane pytania. Znowu będę nienormalny. Tym razem nie będzie taryfy ulgowej. Psychiatryk. Psychiatryk. Tam choćby będę 'normalny' rozmawiając do wytworów wyobraźni. Dlaczego w społeczeństwie wszystko musi być takie durne?"
- Serio zamierzasz to wypić? - warknęła Mistle.
Chłopak spojrzał do filiżanki obliczając, że 60% zajmuje nierozpuszczony cukier, a dokładniej dwanaście łyżeczek.
"No tak, mitrężę cukier. Przecież cukier jest drogi..."
- A czemu nie? - powiedział prostując się i wypijając cała zawartość za jednym zamachem.
"Cholernie słodkie. Chyba jednak wolę ostre jedzenie niż przesłodzone."
- Nie chcę znikać.
Blondynka wypiła trochę swojej herbaty z uśmiechem.
- Powtarzasz się. - warknęła.
- Wiem, ale ja bardzo bardzo nie chcę odchodzić.
- Dlaczego? Przecież wrócisz do rodziny.
Zdążył już spostrzec, że Mistle się z nim droczy.
- Oni mnie tam nie lubią, C... - w ostatniej chwili ugryzł się jednocześnie drąc się na siebie w myślach. - ...Miiiis. Jeśli wrócę bez Nessie i Nadine to równie dobrze mogę nigdy nie wracać. W ogóle nie mogę zabrać ze sobą czołgu. Bez czołgu nie mam zamiaru wracać.
"... Ale to już nie twój wybór."
Knight wstał z krzesła dziękując za posiłek i ruszył do blatu kuchennego zabierając z salaterki pomarańcz.
- Lubie pomarańcze. Podobnież kolor pomarańczowy jest uznawany za dziwaczny. Ciekawe dlaczego... Nie masz przypadkiem męskiej pomarańczowej koszulki?
- Skąd ta nagła zmiana tematu?
Knight zaśmiał się obierając pomarańcz i nucąc w myślach jakąś melodie.
- Jestem nienormalny. Mam prawo. - odpowiedział szybko zerkając na zegarek.
"19:35..."
Maveth z uśmiechem ruszył w stronę salonu, a po kilku sekundach usłyszał jak Mistle odsuwa krzesło i idzie za nim. Niebieskooki zajął się ubieraniem kurtki.
"Koniec, koniec, koniec..."
- Więc już idziesz? - zapytała.
- Muszę. To w końcu kawałek drogi stąd, a muszę jeszcze nagrać film na płytkę... I załatwić jeszcze kilka nagrań.. Muszę też przeprosić Nadine, Vincenta i muszę napisać..
- Dobra, rozumiem.
Nolan stanął przy drzwiach wpatrując się w dziewczynę w ciszy.
- Emm.. Mii, odprowadzisz mnie do bramy? Chyba twoje psy trochę mnie przerażają.
- Taa.
Page chwilę się ubierała, a po chwili szli przez podwórko domu.
- Dobra, Mis. Teraz na poważnie. Bardzo chcę zostać, ale nie wiem czy mi się to uda... Jeśli tak to jutro się spotkamy, a jak nie to... - szybkim ruchem wyminął Nezire i stanął przy bramie.
- Tak czy owak, trzymaj się Mistle. Dalej twórz swoje graffiti i męcz rodzinkę. Nie daj się zabić, okej? - powiedział niczym mentor z Igrzysk Śmierci. - Jeśli cię to interesuje to mieszkam na prywatnej wyspie o której mało kto pamięta. Gdybym zniknął to proszę cię byś czasami tam wpadała. Poproszę moich domowych debili by cię wpuścili i robili o co poprosisz.
Dziewczyna kiwnęła głową, a Drake uśmiechnął się delikatnie nachylając się nad Mis.
- I dziękuję za wszystko. - szepnął całując dziewczynę w czoło.
Po kilku sekundach odsunął się od niej i ruszył w swoją stronę nie odwracając się.
"Debil debil debil."
Włożył do uszu słuchawki od MP3 i przyśpieszył kroku. Cicha melodia Clonico* zaczęła uspokajać Nolana, który nerwowo spoglądał na zegarek.
"Żegnaj Samantha Town. Żegnaj dziwny świecie. Żegnaj nienormalności. Żegnajcie przyjaciele."
Zacisnął dłoń na kamerze, którą zabrał od Mistle i wsiadł do motorówki zacumowanej w porcie.
"To wszystko to jakieś jedno wielkie szaleństwo."

[Wyspa Knightów] Dzień 6 (29 grudnia), 0:31.

Nolan zagrał kolejny utwór na keyboardzie w pokoju muzycznym. Po przybyciu do domu został kilka razy uderzony przez Celty z pięści i wiele razy oberwał z liścia słuchając jak bardzo okropny i wredny jest. Nie widział w tym nic złego, bo w końcu Nadine miała rację. Był debilem i psycholem. Takie osoby się po prostu się nie zmieniały. Skończył grać piosenkę The Catalyst i zaczął Forsaken* schylając głowę tak by Celty nie mogła spojrzeć na niego twarz.
- Dalej się tak stresujesz? - spytała
- Nawet nie wiesz jak... Jestem pierwszy... - powtórzył cicho.
Dopiero po chwili przypomniał sobie o płytach schowanych w kieszeni. Jak wcześniej ustalił, było tam nagranie o jego teorii powstania ETAP-u, szaleństwo Mary oraz filmik pożegnalny nagrany już w domu. Na tym filmie prowadził jakby rozmowę z rodzicami. Potrzebował tego. Ładnie przeprosił za wszystko, dał rodzicom kilka rad dotyczących ich przeżyć powstałych przez kopułę oraz pożegnał się najładniej jak umiał. Razem w kieszeni miał cztery płyty - dwie dla niego w tym jedna z przeprosinami i jedna z resztą materiału. Celty też miała te same. Teraz musiał je jej dać. Gdy skończył grać, wstał i otarł oczy.
- Nie żartuj, że na serio p...
W tej samej chwili Knight jednym susem skoczył do siostry i przytulił ją.
- Boję się... - szepnął delikatnie wkładając do jej kieszeni dwie płyty. - Cholernie się boję, Celty.
Po minucie odsunął się od niej próbując nie rozczulać się dalej.
Przez chwilę w myślach przypomniał sobie jak brzmiał testament, który zostawił w swoim pokoju. I tak wiedział, że ktoś kiedyś tu przypłynie, zniszczy wyspę, zabije Vincenta i Bille oraz...
"NIE!"
Zamknął oczy starając się uspokoić.
"Jeszcze tylko chwila..."
Wyciągnął z bluzy telefon Innocenta i wysłał wiadomości do swoich znajomych z krótkim pożegnaniem. Po wysłaniu spojrzał na ekranik telefonu.
0:40
Podszedł do siostry, która też wysłała do kogoś SMS'a, i złapał ją za rękę.
- A więc to koniec. - szepnął widząc jak świat zaczyna szarzeć.
0:41
Całkowicie wyłączył telefon i poczuł jakby jego ciało zaczęło drętwieć. Wszystko działo się tak powoli...
Już czas powiedział jakiś głos w jego głowie.
Knight spojrzał przed siebie i zauważył stojącą tam Nerine. Poczuł jakby coś uderzyło w jego serce.
"To nie ona. Nienienie."
- Wszystkiego najlepszego, Nolan.
"Nie..."
- Jesteś już prawie dorosły.
"I prawie psychiczny?"
Matka uśmiechnęła się do niego. Wyglądała ślicznie jak na osobę, która ostatnie kilka miesięcy nie potrafiła przeżyć bez psychotropów...
Wyciągnęła do niego rękę.
- Chodź ze mną.
Przez ciało bruneta przeszedł mrożący dreszcz. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że ciągle trzyma rękę siostry.
"Zimna..."
Prawą ręką sięgnął do kieszeni i powoli wyciągnął pistolet celując w stronę matki.
- NIEE!
- Nolan, odłóż to. Jestem twoją matką i kocham cię. Chodź ze mną do domu.
- Nie jesteś moją matką! Nie jesteś! Nigdy mnie nie chciałaś! NIGDY! Czemu teraz niby zaczęło ci zależeć?! DLACZEGO?! Kim ty do cholery jesteś i dlaczego bawisz się w tą grę ze mną?!
- Jestem twoją matką, synku. Po prostu chwyć moją dłoń i będzie tak jak zawsze.
- CZYLI JAK?! Mam być znowu psychicznym dzieciakiem na którego będziesz wysyłać psychologów, psychiatrów, nauczycieli i innych debili by mnie czymś zająć?! Znowu nie będziesz chciała na mnie spojrzeć?! Znowu zrobisz ze mnie opiekunkę Nessie byś ty mogła siedzieć w spokoju ćpając te swoje cholerne leki?~! Nie jesteś moją matką! Nie, nie, nie!
- Teraz to się zmieni. Po prostu chodź ze mną.
Nolan zamknął oczy i stworzył w umyśle iluzje swojego klona, który pojawił się obok 'matki'.
- Bierz sobie iluzję, kłamco. Nie jesteś moją matką. Dorośli NIE MOGĄ przechodzić przez barierę i zabierać swoich dzieci. Inaczej byśmy już dawno stąd wyszli!
- A co jeśli oni nie chcą was zabrać? Chodź ze mną i zaczniemy wszystko od nowa.
Nolan z trudem otarł oczy z łez i spojrzał na matkę trzęsąc się. Jego iluzja zniknęła.
- Kim ty jesteś? Nie jesteś... Nie możesz! Powiedz mi kim jesteś!
Nolan ułamek sekundy miał wrażenie, że widzi jak matka zmienia się w zieloną masę z wielkimi kłami. Krzyknął odczuwając przytłaczający go strach.
Gaiaphage
Spojrzał jeszcze raz z przerażeniem na matkę, która wyglądała jak wcześniej.
- Złap mnie za rękę.
- Nie zrobię tego. - odpowiedział spokojniej, a matka zgromiła go wzrokiem.
Jego lewa ręka znowu zaczęła odczuwać ciepło ręki siostry.
"Celty..."
Pomału przekręcił głowę spoglądając na Nadine.
"Celty!"
Na chwilę odjęło mu mowę. Widział walkę odbywającą się na twarzy siostry.
"CELTY!"
0:44


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 23:25, 02 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 15:53, 03 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, wieczór

Szła pewnym krokiem, co jakiś czas szurając głośno podeszwą o powierzchnię chodnika. Wyciągnęła przed siebie prawą dłoń, na którą spadło parę maleńkich płatków śniegu.
- Śnieg. Co za dziwactwo. - prychnęła. Uniosła głowę do góry, sprawdzając po raz kolejny, czy bariera nadal znajduje się w tym samym miejscu. Za każdym razem miała nadzieję. Fakt, świat nie pogrążył się jeszcze w smutku i samotności, ale Elle wyczuwała, że niedługo się to stanie.
- TO ONA! - momentalnie się odwróciła, wiedząc, że słowa skierowane były do niej. - MORDERCA!
Chłopak, na oko dwunastoletni, stał niedaleko niej, wskazując na nią palcem.
- Ej, co jest? - zaśmiała się niepewnie.
W odpowiedzi brunet wyciągnął z kieszeni kurtki pistolet i wycelował w Whitemore.
- Nie uczono cię, że trzeba płacić za swoje czyny? - kątem oka zauważyła wyłaniającą się zza drzewa niską blondynkę. Gdyby nie pistolet w dłoni chłopaka nie byłaby taka pewna siebie. Tak naprawdę bali się jej. Mając broń odgrywali wielkich ważniaczków. Christelle zaśmiała się głośno, po czym niezauważalnie ruszyła palcem.
- Nadal jesteście tacy odważni?
Dzieciaki zaczęły nerwowo rozglądać się we wszystkie strony, szukając nastolatki, która po prostu wyparowała w powietrzu.
- WALCIE SIĘ! - ostatni raz ogarnęła wzrokiem całą okolicę i biegiem ruszyła w stronę domu.

*kilkanaście minut później*

- SETH! - wleciała do domu, zatrzaskując za sobą drzwi z wielkim hukiem.
Chłopczyk po paru sekundach pojawił się w przedpokoju.
- Elle, to ty?
- Nie, świę... - wywróciła oczami, przypominając sobie o czymś ważnym. - Już.
Seth uśmiechnął się, kiedy mógł wreszcie ujrzeć kuzynkę w całej okazałości.
- Coś się stało? - spytał, przygryzając dolną wargę.
- Gdzie jest Flo? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Brunet wyciągnął z kieszeni ciastko i wgryzł się w nie z wielkim zachwytem. - SETH!
Chłopczyk uśmiechnął się niewinnie, dokańczając swój ulubiony smakołyk.
- Poszła do psychologa.
Brązowowłosa otworzyła szerzej oczy.
- Do Susan? Jesteś pewien?
- Nie jestem głupi. - tupnął prawą nogą i skrzyżował ręce na piersi.
Nastolatka zaśmiała się po cichu i chwilę potem pędziła już w stronę miejsca, gdzie najprawdopodobniej znajdowała się jej siostrzyczka. Jeśli oczywiście wierząc temu małemu bachorowi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Sob 15:54, 03 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Nie 20:11, 04 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, wczesny wieczór.

Bosymi stopami zeskoczyła z krawężnika i zakręciła się delikatnie i wolno, prawie wpadając na jakiegoś chłopaka.
- Nie jest ci zimno? - zapytał Kot z Cheshire troskliwie. - Mółgłbym ukraść dla ciebie jakieś kozaki.
- To ta straszna Whitemore - usłyszała Flo, przechodząc obok swojej szkoły. Obrzuciła dziewczynę kpiącym spojrzeniem - Pewnego dnia pobiła mojego brata. Złamała mu nos.
Lubię łamać nosy.
- I rękę.
Zasłużył.
- Spokojnie, pamiętasz co mówiła wychowawczyni - odparła głośno druga dziewczyna. - Nie warto wdawać się z nią w kłótnie, ma zaświadczenie od psychologa... Wiadomo, że jest...
Flossy przystanęła, zaciskając pięści.
- ... nienormalna.
To twoja szansa - powiedział Mad Hatter w jej głowie.
- Hej - mruknęła. - Kojarzę was. Jesteście z klasy niżej, tak? Przepraszam, nie chciałam zrobić tego twojemu brata. Obraził mojego przyjaciela. Mam w domu dużo jedzenia, możecie wpaść i...
- Żartujesz - blondynka spojrzała z przerażeniem na lalki-kaleki i piłę machaniczną lewitujące dokładnie nad jej głową.
- Nic wam nie zrobią - powiedziała, wyciągając rękę i podchodząc bliżej. - Obiecuję.
- Tak w sumie... Zjadłabym coś słodkiego - odparła druga, jednak ich dłonie nie zdążyły się złączyć, gdy wszystkie lalki rzuciły się na dziewczyny z impetem, przygniatając je do ściany szkoły.
Papieros wypadł z palców blondynki, wprost na topniejący śnieg. Flo cofnęła się o krok, gdy lalki same uruchomiły piłę mechaniczną.
Poruszyła dłonią.
Co?
A po paru chwilach zwymiotowała na ziemię, na widok przekrojonych brzuchów dziewczyn.
Niemożliwe.
- Przykro mi - zachichotał Kot z Cheshire. - Ale to ty dałaś im wolną wolę.
I dopiero po tym jej moc wróciła. Wrzasnęła głośno, opadając na kolana, wraz z lalkami.
Chwilę później czas się zatrzymał.
Po prostu. Stanął w miejscu. Mimo, że wokół nie było innych ludzi, widziała to.
Po paru sekundach ktoś dotknął jej ramienia i wyciągnął rękę, pomagając wstać.
- To ty, blue.
- Cedric.
Niebieskowłosy chłopak złapał ją za ramię i pociągnął ulicą. Kot z Cheshire z głośnym miauknięciem rzucił się za nimi.
- Nic mnie już nie zdziwi - wymamrotała. - Nie dotykaj mnie. Jeszcze się pobrudzisz.
- Oh, proszę cię, Flossy - jednak ją puścił.
Szła za nim, mijając nieruchomych ludzi.
- Mutant - wycedziła, piorunując go wzrokiem. - Władasz czasem.
- Od niedawna.
- Dlaczego mój Kot się rusza? I my?
- To pluszak - odparł, rozbawiony. - A my... Chciałem tak. Potrafię tak zrobić. Rozchmurz się i spójrz, możesz zrobić z tymi ludźmi co chcesz.
Co chcesz. Co chcesz. Co chcesz.
Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem.
- Gdzie haczyk? Najpierw pocieszanie na cmentarzu, potem przywalasz się do mojej siostry, a teraz pokazujesz mi swoją moc. Albo jesteś idiotą, albo... No w sumie to nie widzę innych możliwości.
Ced zachichotał.
- Powiedz coś.
Nachylił się i szepnął jej coś do ucha. Flossy uśmiechnęła się, splatając ręce na piersi.
- Mów.

[ST, dom Susan] Dzień 5, wieczór.

Pożegnawszy się z Cedrikiem po godzinie (mimo że tak naprawdę nie minęła nawet minuta) weszła do domu Susan i skierowała się prosto do jej gabinetu, znajdującego się na parterze. Przesunęła dłonią po krześle, na którym tyle razy siedziała. Uśmiechnęła się na widok podrapanego biurka i jej wyciętych w drewnie inicjałów. Brakowało tylko karcącego głosu Susan.
"Odłóż ten nóż, Flo"
Usiadła na miejscu Susan i zaśmiała się.
- Znowu ty, Whitemore - westchnęła. - Co znowu zrobiłaś? Co? Wcale nie stoi za mną żadna Królowia Kier.
Udowodnię wam. Udowodnię, że nic nie jest ze mną nie tak.
Otworzyła szufladę i wyciągnęła trzy teczki.
- Cedric Crevy - to nie ja - mruknęła, wyrzucając teczkę za siebie. Pogładziła z namaszczeniem tą z jej nazwiskiem i otworzyła, wyciągając stertę dokumentów.
Cały zapis tamtej nocy, widziany oczyma Flossy. Opinie lekarzy. I...
- Uraz po wypadku. Uderzenie się w głowę - przeczytała, przerzucając kartki. - Halucynacje.
Halucynacje.
Halucynacje.
Halucynacje.

- KŁAMSTWA! - wrzasnęła, wplatając palce we włosy.
Agresywna. Nieobliczalna.
Halucynacje.
Taaaaak, paplo, dobrze że nie powiedziałaś im o głosie w głowie - zakpił Mad Hatter.
Flossy uśmiechnęła się smutno i podskoczyła na krześle, gdy ktoś trzasnął drzwiami.
Przez chwilę wpatrywała się w nowo przybyłą szeroko otwartymi oczami.
- Flo, zabiłam jakiegoś dzieciaka. Zastrzeliłam go. Zamordowałam - powiedziała Elle i wybuchnęła histerycznym śmiechem. Flossy wstała, przewracając krzesło Susan.
- Ty...
Moja siostra. Morderca. Nie, nie ona! Ja jestem... Ja jestem plugawym śmieciem, którego nie słuchają nawet lalki... Ja...
Christelle zachwiała się nagle. Flossy złapała ją w pasie i obie runęły na podłogę. Poczekała aż tamta przestanie szlochać w jej ramionach i odsunęła się.
- Naprawdę nie chcę teraz psuć naszych relacji, zwłaszcza w takich chwilach, ale... - wstała i sięgnęła po teczkę - Ty i ciocia. Mówiłyście że tak naprawdę nic mi nie jest. Że po prostu boję się ognia - szepnęła, podając jej dowody na swoje niewątpliwe zaburzenia psychiczne. - Nawet nie masz pojęcia jak się teraz czuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:42, 04 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, wieczór
Lily ukrywała się w cieniu jakiejś kamienicy. Miała ochotę dziękować latarni, która nie świeciła - jeszcze kilka minut wcześniej przeklinała, że musi przechodzić przez nieoświetlony odcinek, teraz musiała przyznać, że właściwie ta latarnia uratowała jej życie.
Oddychała zdecydowanie za głośno, trzymając się lekko wysuniętej cegły, nie wierząc własnym oczom. Simon Verne, którego doskonale znała - no, przynajmniej z widzenia - wchłonął właśnie dwójkę nastolatków.
Mogła to przypisać halucynacjom, w końcu dwa dni wcześniej dopadła ją gorączka i dopiero godzinę temu wyszła z łóżka, ale... ale przecież nie miała gorączki od wczorajszej nocy.
- To niemożliwe - szepnęła do siebie.
Poza tym nic nie wydawało jej się teraz dziwne, po tym jak kilka osób... hm, zaprezentowało swoje moce, jeśli tak mogła to nazwać, jakaś dziewczyna zaczęła drugą strzelaninę, a siostry Whitemore zostały morderczyniami.
Dopiero kilka minut później odkleiła się od ściany kamienicy. Muszę komuś o tym powiedzieć.
Problem w tym, że nie wiedziała komu - nikt nie podkreślał, swojej pozycji, nie przejął władzy w miasteczku, chociaż właśnie tego się spodziewała.
MUSZĘ komuś o tym powiedzieć. Nikt nie pomógł Marze. Nikt nie powstrzymał Elle. Nikt nie wiedział co robi Flossy. Nie mogę pozostać obojętna, bo nie wiadomo co później się stanie. Może to co zrobię, będzie miało jakiś wpływ na przyszłość, a nawet jeśli nie... Nawet jeśli nie, to poczuję się lepiej, bo próbowałam.
Szła niepewnie przed siebie, lekko chwiejąc się na boki. Wpatrywała się w noski swoich kozaków, aż w końcu podniosła wzrok.
Przystając przy jednej z ostatnich zapalonych latarń, obserwowała jak Nolan Knight żegna się z Mistle Page. Żegna się?...
Patrząc na chłopaka, poczuła ból głowy. Przytrzymała się latarni, widząc jak rozmawia z matką, wyrywa się jej, kłóci, wyrzuca jej jej błędy... Zamrugała kilkukrotnie, odpędzając wizję. Nolan znikał, idąc w przeciwną stronę.
Mis jeszcze chwilę stała na werandzie, wpatrując się w chłopaka. Zawracała do drzwi, kiedy Lily przypomniała sobie o Simonie i tym, że miała o nim komuś powiedzieć.
- Hej, Mistle! Poczekaj! - wrzasnęła, truchtając w kierunku rezydencji Bloomwoodów. - Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć. Możesz mi nie wierzyć, ale to ważne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:11, 04 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5 (28 grudnia), późny wieczór

- Hej, Mistle! Poczekaj! Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć. Możesz mi nie wierzyć, ale to ważne - blondynka odwróciła się, rozpoznając głos Lily. Westchnęła ciężko. Gdyby to był ktoś inny niechybnie roześmiałaby się mu w twarz i zatrzasnęła furtkę przed nosem.
- Czekaj chwilę - odkrzyknęła, wchodząc do domu. Jim i Ray wyszli przed kilkoma minutami na ich zmianę w przedszkolu. Nacisnęła przycisk otwierający furtkę. Dzięki kamerze widziała niepewną minę Lily, kiedy wkroczyła do ogrodu. Natychmiast rozległo się szczekanie i ujadanie Neziry i Sama.
- Dość! - psy zatrzymały się niechętnie, powarkując cicho. Lily uśmiechnęła się z wdzięcznością. Była drobna, a pies, nawet bez swojego partnera, siłą impetu przewróciłby ją bez problemu. - Właź.
"Jak to nie będzie coś ważnego, to obyś umiała biegać szybciej od moich psów".
Wilkes weszła niepewnie, rozglądając się po ogromnym pomieszczeniu, będącym mieszanką salonu i jadalni. Na stole wciąż tkwiły resztki podwieczorku Nolana i Mis. Page ściągnęła płaszcz, rzucając go niedbale na stojący wieszak. Czapkę i szalik wcisnęła w szafkę obok drzwi. Lily delikatnie odwiesiła swój płaszcz, bojąc się, że góra kurtek i bluz runie.
- Siadaj - machnęła ręką Mistle. Lily skinęła głową i siadła na fotelu. Page rozwaliła się na kanapie, kładąc nogi obute w glany na stolik. - No więc...?
- Znasz Simona Verne?
- Jasne. I?
- Przed chwilą wsysnął dwóch ludzi.
Mistle przez chwilę gapiła się na Lily błędnym wzrokiem, po czym wybuchnęła szaleńczym śmiechem.
- Witamy w psychiatryku - wykrztusiła pomiędzy spazmami śmiechu. - Wiesz, ja też jeszcze nie do końca się odnajduję w ETAP-ie...
- W czym?
- ETAP. Ekstremalne Terytorium Alei Promieniotwórczej. Nazwa Nolana - urwała, przygryzając wargę i powstrzymując wybuch ślepej wściekłości. - Przyjęła się. Byłaś poza miastem, czy co, że tego nie słyszałaś?
- Przypuśćmy, że tak. Mistle, ja mówię prawdę.
"Taaa, a ja jestem Królewną Śnieżką. Wsysanie ludzi... OK, widziałam już kilku mutantów, ale to jest najgłupsze". Lily, zirytowana jej pobłażliwym uśmiechem opowiedziała jej całą historię.
Chcąc nie chcąc, Mis musiała przyznać, że brzmi to sensownie.
- Mamy przesrane - westchnęła. Nagle przypomniało się jej wszystko, co zapisała o Lily w pamiętniku. Czy nie podejrzewała jej o dziwne zdolności? "Ten test z historii... Przecież siedziałam z nią w ławce! To omdlenie, ta loteria... Teraz, gdy wiemy, że mutanci istnieją...".
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytała z demonicznym uśmiechem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:48, 04 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5, późny wieczór
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - zapytała z demonicznym uśmiechem Mis.
Lily spojrzała na swoje dłonie.
- Nie.
Nienawidzę kłamać.
- Okej, czyli twierdzisz, że po prostu ostatnio miałaś... hm, szczęście? - parsknęła dziewczyna, unosząc lewą brew. - Też bym takie chciała. Wygrane na loterii, same dobre oceny w szkole...
- No dobra! - przyznała Lily, wzdychając. - Czasami mam takie przebłyski, widzę urywki czegoś, co się później stanie.
- Medium! Zarąbiście, kolejny mutant! - zaśmiała się. - Tylko mi bozia nie dała jakiejś dziwnej mocy? Wyczarowałabym sobie patronusa, o! Albo ożywiła różdżkę!
- "Mutant"? Już nie lubię tego słowa - nadąsała się Lily. Chciała jak najszybciej zmienić temat.
- No, opowiedz coś jeszcze. Ostatnia wizja?
- Gdzie szedł Nolan?
- On... niedługo ma urodziny - Mis podkreśliła ostatnie słowo.
- Piętnaste? - Lily nie musiała pytać, wiedziała, że tak, ale musiała. Po prostu musiała.
Mistle przełknęła ślinę i kiwnęła głową. Cholera, więc tak to wygląda...
- Ja... widziałam jak Nolan rozmawia ze swoją matką, a ona prosi go, żeby podała mu rękę, a wtedy pójdą do domu... Jeśli powiem ci, że jej się przeciwstawił, a ona zniknęła... Jeśli to powiem... To pewnie i tak mi nie uwierzysz, bo istnieje takie samo prawdopodobieństwo, że Simon to jakiś pie*dolony wampir, który wsysa ludzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 22:01, 04 Lis 2012    Temat postu:

[ST] Dzień 5 (28 grudnia), prawie noc

Całe napięcie ostatnich 5 dni jakby w niej eksplodowało.
- Sajmon jest wampajerem! - wykrzyknęła, zrywając się na równe nogi. Szarpnięciem wyciągnęła pogrzebacz ze stojaka obok kominka i zamachnęła się nim jak mieczem. Kilka lat trenowania sztuk walki nie poszło na marne. - Saaaaajmooooon wampajeremm - zachichotała opętańczo, wskakując na stolik i pojedynkując się z wyimaginowanym przeciwnikiem. Widziała go w głowie. Każdy jego ruch, refleks światła w szabli, napięcie na twarzy. Słyszała każdy świst ostrza, każde szczęknięcie zderzającej się broni. - Oooch, Simon, zafarbuję się na ciemnobrązowo, będę twoją Bellą! Kupmy razem farbę, bądź moim Edłordem! Ale wiesz, Edłordem - zatrzepotała rzęsami, nie przestając ciąć pogrzebaczem. - Nie jakimś tam wampajerem Mikołajem z Ukrytej Prawdy. Edłortem! BĄDŹ MOIM EDŁORTEM!
- Mistle...
- Nie odzywaj się śmiertelniczko - wychrypiała, zadając ostateczny cios wymyślonemu przeciwnikowi. - Au revoir*, motherfu*ker.
"Lily jest mutantką", dotarło do niej wreszcie. "Może widzieć moją przyszłość. I przeszłość. I wtedy wróci Florence Sparks".
- Przepowiedz mi coś.


* Au revoir - (fr.) do widzenia


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mashu95
Matthias Moore, III kreski



Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa/Koszalin

PostWysłany: Pon 1:10, 05 Lis 2012    Temat postu:

[ST] dzień 5 - popołudnie

- Wi... Widziałeś?- przerażenie na twarzy dziewczyny mówiło samo za siebie, ni chciała by ktoś się dowiedział o tej zdolności, nie ufał jej tez na tyle by zdradzić jej swój sekret. Rozumiał ją, co było dość dziwne zważając na jego charakter. Pozostało mu tylko grać głupiego.
- Tak... co to za sztuczka? Widziałem coś podobnego telewizji, jeden iluzjonista tak zrobił.- zaczął swój wywód. Na twarzy czerwonej pojawiła się ulga.
- Pamiętaj, że iluzjoniści nie wydają swoich sekretów.- uśmiechnęła się i podała mu rękę. - Jestem Cana Parker.
Matt wytrzeszczył oczy. Stała przed nim żywa legenda jego liceum. Demoniczna Strażniczka. Zdziwił się, że od początku nie skojarzył, była w końcu jedyna dziewczyną w szkole z tak nienaturalnie CZERWONYMI włosami.
- Ca...Cana... P...ppppp... PARKER?- wydusił ściskając jej dłoń.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Pon 1:12, 05 Lis 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 3 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin