|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:24, 15 Sie 2012 Temat postu: Rozdział I |
|
|
Jezu, jestem nienormalna. Ja się stresuję! o__________O
Dobra, kończę chrzanić.
Czwarte RPG, a drugie na tym forum, uważam za otwarte!
Let the demolka begin, czy coś.
Amen.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 14:30, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
Wklejam w imieniu Wild:
[Samantha Town, dom ciotki Darlene] 24 grudnia (poniedziałek), wczesny wieczór
- Gdzie, do cholery, podziewa się ta dziewucha?! - spytała oburzona Darlene Bennet, widząc puste krzesło obok Elle.
- Mówiła, że musi coś załatwić. - mruknęła brązowowłosa. - I nie mów tak o niej. - spiorunowała kobietę wzrokiem.
- Cieszcie się obie, że w ogóle was przyjęłam. Mogłam was odrazu oddać do domu dziecka i mieć gdzieś wasz los.
Christelle Evelyn Whitemore w odpowiedzi prychnęła i opuściła salon, klnąc przy tym po cichu pod nosem.
- Nie waż się spóźniać, tak jak twoja siostrzyczka! - krzyknęła ciotka, słysząc zamykające się główne drzwi.
Elle wyszła na zewnątrz, aby chociaż trochę ostudzić swoje emocje. Głośno westchnęła i spojrzała w niebo, z którego już od paru dobrych godzin padał gęsty śnieg. Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni spodni komórkę i szybko wystukała wiadomość.
Wesołych Świąt, Theo La Mettrie! Musimy się jutro spotkać. Mam dla ciebie niespodziankę!
Po wysłaniu wiadomości do przyjaciela, szybko schowała telefon do tej samej kieszeni. Już dawno temu zapadł zmrok, lecz dziewczynie specjalnie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - uwielbiała spacery po zachodzie słońca, szczególnie zimą. Przeniosła swój wzrok na wysoki, ośnieżony świerk, na którego jednej z gałęzi siedziała wrona. Ptak spojrzał na Christelle i zaskrzeczał tak, że dziewczynie zmroziło krew w żyłach. Ciszę przerwał dzwonek, oznajmujący nadejście sms'a. Elle szybko spojrzała na wyświetlacz komórki, na którym widniało imię jej najlepszego przyjaciela.
Nawzajem, moja mademoiselle. Już się nie mogę doczekać naszego spotkania, a tobie radzę się na nie przygotować.
Whitemore uśmiechnęła się do siebie szeroko i wróciła do domu.
- Jest gwiazdka! - na progu usłyszała wesoły głos Setha.
Elle weszła do salonu, uśmiechając się do kuzyna. Nagle usłyszała kroki, dobiegające ze strony drzwi.
- Jestem. - oznajmiła Flo, ściągając z głowy swój czarny kapelusz.
- Nareszcie. Ta stara jędza jest na ciebie nieźle wkurzona. - zdążyła uprzedzić siostrę, kiedy na progu kuchni pojawiła się ciotka Darlene.
- Jeszcze jeden taki wybryk, a pożałujesz. - obdarowała bliźniaczki wyniosłym spojrzeniem i z powrotem zniknęła im z oczu.
- Nienaiwdzę jej. - burknęła Flo, wchodząc do salonu.
Chwilę później cała trójka siedziała przy stole, czekając na rozpoczęcie świątecznej kolacji.
- Jak ja nie cierpię tego dnia. Odrazu przypomina mi się mama. - Elle szybko zamrugała parę razy, aby powstrzymać łzy.
Flo złapała ją za rękę i puściła do niej oko.
- Razem damy radę.
Rozmowę przerwała im ciotka, która wparowała do salonu, niosąc dużą, białą misę.
- Gotowi?
Od tego momentu wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Elle zdążyła zarejestrować zniknięcie ciotki, rozstrzaskanie misy o podłogę i wylanie całego czerwonego barszczu na brązowy dywan. Siostry Whitemore spojrzały na siebie z przerażeniem. Chwilę siedziały w milczeniu, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze parę sekund temu stała kobieta, aż ciszę przerwał głośny, pełen strachu płacz. Płacz Setha Benneta.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Śro 15:05, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST, dom Westów] Dzień 1, wczesny wieczór
- Mike! Zejdź tu na chwile!
Michael West odsunął biurowe krzesło od biurka i zgasił papierosa w popielniczce.
- Już!
Zszedł na dół i stanął naprzeciw rodziców siedzących po jednej stronie stołu.
- Paliłeś - wycedził ojciec, nawet nie kryjąc złości. Chłopak wzruszył ramionami i usiadł na krześle.
Nigdzie nie stała choinka. Podobnie było z zapachem potraw.
Nie ma to jak ateistyczna, rozbita rodzinka. Po prostu duch świat wycieka spod deski sedesowej.
- Więc o co chodzi? - zapytał huśtając się na krześle.
- Rozwodzimy się - odparła matka Michaela. Blondyn mało nie spadł z krzesła, usłyszawszy słowa wypowiedziane prze kobietę, która go urodziła.
Oparł dłonie na blacie stołu i spuścił głowy.
- Tego się nie spodziewałem. Prędzej, że mnie oddacie do domu dziecka czy coś.
Ojciec uniósł wyłącznie brwi, a matka spojrzała na syna z wyrzutem.
Chłopak westchnął i położył się na blacie, chowając twarz.
- Zamieszkasz z matką - usłyszał głos ojca. - Uznaliśmy, ze tak będzie dla wszystkich najlepiej.
Taa. Zwalasz na nią obowiązek, bo boisz się, że mógłbym cię oskarżyć o bicie itp. Nie wytrzymałbyś bez tego?
- Aha. Róbcie jak chcecie.
- Naprawdę cię to... - matka urwała w połowie zdania. Michael spojrzał na blat stołu, po czym powoli podniósł wzrok.
Nie było ich. Nigdzie. Rozejrzał się gorączkowo po mieszkaniu. Nie mogli wyjść, bo drzwi były zamknięte od środka.
Urwała w połowie zdania. W tej samej chwili ucichło sapanie starego. Czyżby naprawdę zniknęli?
Otworzył drzwi i wyszedł na pole w dresowych spodniach i bluzie z kapturem. Zagarnął szalik i owinął go wokół twarzy.
Rozejrzał się wokoło. Kilka rozbitych samochodów, niektóre jeszcze się toczyły powoli tracąc obroty. Każdy z nich był pusty.
Wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił na 112.
Brak sygnału.
Upuścił telefon na ziemie uśmiechając się. Jednocześnie drżały mu ręce.
Nie wiedział czy się bardziej boi, czy cieszy.
- Zniknęli dorośli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski
Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:05, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST, Dom Yashimoto] Dzień 1, 24 Grudnia, wieczór.
Od samego rana było mnóstwo krzątania się po domu. Pani Yashimoto była w pracy, więc to pan Yashimoto zajmował się wszystkim. Robił dwanaście potraw, wyciągał ze strychu sztuczną choinkę, naganiał dzieci do pomagania mu, i tak dalej. Dzieci oczywiście nie robiły nic by mu ulżyć w pracy. Yui siedziała w swoim pokoju i nikt nie chciał wiedzieć co ona tam robiła. Ando przebywał w pokoju bibliotecznym i zapewne spał. John wątpiła by jej brat miał śmiałość choćby dotknąć jakiejkolwiek książki. W końcu mogłaby go zarazić inteligencją, a on z pewnością by tego nie chciał.
John. Co właściwie John robiła? Siedziała na podłodze. A właściwie wpół leżała, oparta na poduszkach. Trzymała w rękach pada od SuperNintendo (wśród pecetowców znanego jako SNES), ale nie grała. W telewizorze leciała znana muzyczka z Mario. Ale było ona zapętlona i ciągle leciał ten sam fragment, a Mario skakał ciągle z tego samego miejsca, odbijał się od klocka nad nim, a nad klockiem pojawiła się moneta, oznaczająca zdobycie punktu. Klocek jednak nie robił się brązowy jak w normalnej grze, tylko nadal miał ten sam kolor. A Mario niekontrolowanie znów w niego uderzał, pojawiała się moneta, i tak w kółko i kółko.
- Ktoś mi zmodyfikował grę – mruknęła. Sama nie umiała tego zrobić, ale widziała w internecie mnóstwo przeróbek najsławniejszych gier. Była więc pewna, że była to robota kogoś kto się znał na tym. Na przykład kogoś kto miał w szkole rozszerzoną informatykę.
- ANDO! – wrzasnęła, wybiegając ze swojego pokoju i trafiając do biblioteczki. Jej brat spał rozłożony na kanapie z zamkniętą książką na kolanach. „Deskorolka dla zaawansowanych” głosił tytuł. John wzięła ją w rękę i z trzasnęło nią brata po twarzy. Na szczęście (bądź nieszczęście) książka nie była gruba, a okładka należała do miękkich.
- CO CI?! – krzyknął pocierając skroń.
- Kto grzebał przy moim Super Mario?! – odkrzyknęła jego siostra, machając mu kartridżem przed nosem.
- Daj mi spokój, ja nic ci… Ach! – zawołał, gdy spojrzał na kartridża. – To to… Musiałem na czymś poćwiczyć na informatykę. Mieliśmy przerabiać właśnie takie gierki na oceny. A jeśli bym to oblał to bym nie zaliczył przedmiotu, a wiesz co mama powiedziała – „jak coś oblejesz to zero deskorolki”. Skonfiskowała mi już w tamtym roku jedną, więc…
- A co mnie obchodzi twoja deska?! – krzyknęła John zniecierpliwiona jego wyznaniami. - Zepsułeś mi grę! To była mój jedyny kartridż z tą wersją Maria na SNESa! Teraz będę musiała ściągać rom na kompa, albo grać na innej konsoli! Czy ty to rozumiesz, zniewieściały człowieku?!
- Nie do końca – przyznał Ando. – Co to jest kartidż, SNES, rom i co znaczy słowo zniewieś…
- Milcz, niewierny!
I zapewne tak by ich kłótnia trwała w nieskończoność, gdyby nie dźwięk dzwonka. John zamarła. Jedną ręką trzymała brata za koszulkę, a drugą szukała na stole scyzoryka do papieru. Ando miał dłoń uszykowaną do zadania ciosu. Wzrok obydwóch pokierował się ku drzwi.
- To pewnie pizza! – zawołał ich tata z dołu. Rodzeństwo przez chwilę nadal trwało w bezruchu, aż nagle skoczyli ku drzwi przepychając się w nich wzajemnie i krzycząc. Ja można się domyślić obydwoje uwielbiali pizzę. Gdy wreszcie John udało się wyjść przez drzwi i dotrzeć do schodów, Ando złapał ją za rękę i pociągnął do tyłu. Johny wykorzystała sytuację, podcięła mu nogę, jak to zwykła robić w grach, i rzuciła się przez schody, podczas gdy chłopak złapał się za ścianę i barierkę, aby się nie wywrócić.
John zdążyła do drzwi przed panem Yashimoto, który widząc to wrócił do kuchni.
- Pizza! – zawołała John, otwierając drzwi na oścież. Na werandzie nie stał jednak facet z pizzerii tylko ciemnowłosa dziewczyna. – A! To ty… – mruknęła Johny nieco rozczarowana, że to jednak nie dostawca. W tamtym tygodniu zatrudniono całkiem przystojnego chłopaka na to stanowisko.
- Cześć. Przeszkadzam? – spytała Celty.
- Co? Nie! Jasne, że nie! Wchodź, wchodź! – powiedziała energicznie John, rozczesując palcami włosy, które roztargała podczas bójki z Ando.
- Kto to? – spytał brat, schodząc na dół. Za nim chowała się Yui.
- Pewnie nie znasz mojego rodzeństwa. Mieszkają w internacie za miastem, więc… Ten głupek to Ando, a to dziewczę… O, tam… To coś nazywa się Yui. Ponoć tutaj mieszka – mówiła John, pokazując palcem kolejno na rodzeństwo. Ando podniósł wzrok na drzwi.
- Jest już ta piz… Oh my god! Co to za cudo?! – zawołał, zbiegając ze schodów. Yui nie mając swojej tarczy, zwiała z powrotem na górę i skryła się za barierką.
- To nie cudo, tylko Celty. Celty Knight. Mówiłam wam już, że do nas dzisiaj przyjdzie – oznajmiła John zaskoczona.
- Cicho, siora! – burknął Ando, odpychając John na bok i klękając przed Celty. – Pani. Piękna pani… Czy rad pani będzie wyjść pani za mnie? Jam jest skłonień oddać ci wszystkie swe autografy najzacniejszych skateboardzistów, jeśliś pani chajtnie się nań za mnie…
Celty wyglądała zaskoczona tą propozycją, ale szybko się otrząsnęła („Stanowczo zbyt szybko, jak na tak okropną wizję przyszłości” pomyślała John.)
- Słodkie. Dopiero weszłam, a już mi się oświadczają. – Dziewczyna odłożyła na podłogę pakunki i pochyliła się do Ando. – Jednak przykro mi – mam już narzeczonego. – Po tych słowach wyjęła z kieszeni królika, w którym John rozpoznała Gilberta. Celty przytuliła zwierzątko, a Ando patrzał na Gila takim wzrokiem, jakby chciał go zabić i wejść na jego miejscu.
- Chodź, pokaże ci gdzie możesz zostawić swoje rzeczy – powiedziała John do Celty, patrząc na jej torbę.
Wraz z Celty poszła na górę, gdzie Japonka wskazała jej swój pokój. Ando zwiał do pokoju gościnnego. W pokoju wyspiarka była najwyraźniej… zaskoczona (lekko mówiąc) ilością gier, konsol i anime znajdujących się w pokoju przyjaciółki.
- To wszystko twoje? – spytała Celt, wgapiając się na stosik płyt leżący na parapecie, a także jakąś konsole zajmującą skrawek łóżka, które stało niewinnie w kącie. John kiwnęła głową, zdejmując konsolkę (PS2) i kładąc ją na podłodze obok rozłożystego bonsai – jedynej roślinki w tym pokoju.
- Taak… Mogłoby być tego więcej, ale rodzice ostatnio mi ucięli kieszonkowe za słabe oceny z francuskiego. Ostatnio dali się okłamać, że to pani się pomyliła przy wpisywaniu ocen, ale po spotkaniu z nauczycielką, to jednak jej uwierzyli.
- Gdzie twoja siostra? – zdziwiła się Celt. John też się dziwiła. Zwykle pojawiała się gdzieś w domu, zachowując się jak Gollum, bądź wegetując w swoim pokoju, ale drzwi od pokoju Yui były otwarte i żaden dźwięk z nich nie dochodził. Gdy Celty i John wyszły na korytarz, starsza z dziewczyn chciała zajrzeć do pokoju Yui, aby sprawdzić czy tam nie ma dziewczynki, ale Johnathan ją powstrzymała.
- Nie radzę. Byłam tam raz i dotąd mi się śnią koszmary z jej lalkami w roli głównej – ostrzegła John.
Co teraz zrobi Celty?
A. Nie posłucha ostrzeżenia i wejdzie do pokoju.
B. Poszuka Yui gdzie indziej.
C. Pójdzie z John na dół pomóc ubierać choinkę.
Wbrew ostrzeżenia, Celty weszła do pokoju.
Jak zareaguje?
A. Oczywiście – głośny krzyk.
B. Zachowa powagę.
C. Ucieszy się z takiej ilości porcelanowych lalek.
- Ale tu fajnie! – John usłyszała wołanie przyjaciółki z pokoju Yui. Japonka w tym czasie stała z zamkniętymi oczami, czekając, aż przyjaciółka wyjdzie. Ciemnowłosa była zaskoczona tym, że pokój Yui podoba się komukolwiek, a zwłaszcza komuś tak normalnemu jak Celt. Rozumiałaby jeszcze gdyby to był Ando, który miał (oczywiście, tylko zdaniem John) porąbaną psychikę. Ale Celty? Ta poważna dziewczyna? Przecież te lalki spędzały sen z powiek nawet państwu Yashimoto!
Johnathan była pewna, że za chwilę przed jej oczami pojawi się kolorowy napis: „CELTY N. K.: Szczęście +5”; „JOHNATHAN Y. Y.: Dodatkowy status – SZOK (Atak + 5, Obrona -10)”.
Gdy Celty wyszła z pokoju, razem skierowały się ku pokoju gościnnemu, aby pomóc ubierać choinkę. Ando, widząc wchodzącą Celty, zwiał do innego pokoju, tłumacząc się karmieniem rybki. John awet nie siliła się na zastanawianie skąd on nagle wytrzasnął rybkę, bo do pokoju wpadł pies, a za nim Yui.
- Chi! – zawołała dziewczynka próbując złapać huskiego. Johnathan stała w tym czasie z rozdziawioną buzią. Może jednak Ando nie kłamał z tą rybką. Tego psa też John pierwszy raz w życiu na oczy widziała.
- Nazwałaś psa – Chi? – zdziwiła się Japonka. Yui spojrzała na nią przerażona. Choć może przerażona była tym, że powiedziała coś w towarzystwie obcego.
Ośmiolatka kiwnęła głową.
- Musimy później porozmawiać na temat nie dotykania moich anime z półki z napisem: „Animce nie dla Yui, rodziców i kędzierzawej małpy z pokoju obok”. – Ale Yui już zniknęła gdzieś wraz z psem.
Więc Celty i John ubierały choinkę , podczas gdy pan Yashimoto gotował potrawy wigilijne. Dziewczyny w czasie tego śmiały się, rozmawiały, gadały o swoim życiu. Dowiedziały się przy okazji od pana Yashimoto, że pies Chi jest prezentem na gwiazdkę dla Yui.
Wreszcie przyszła pani Yashimoto i można było usiąść do stołu. Ando rozkładał naczynia i potrawy („Robienie takich czynności, które przez wieki były uważane za pracę kobiet, będzie obrażało moje poglądy polityczne, a, jak śmiem zauważyć, jesteśmy w Ameryce, gdzie jest wolność poglądów i wyznania” – wymigała się John, gdy ojciec do niej się zwrócił z tą pracą). Gdy chłopak skończył, pan domu zaczął coś mruczeć o modlitwie przed kolacją, ale wszyscy go z całym szacunkiem zignorowali i zaczęli jeść.
I wtedy to się stało.
Zniknęli.
Widelec, który trzymał pan Yashimoto upadł z łoskotem na talerz. Nie było też nigdzie jego żony. Zniknęli. Wyparowali. Wypuffnęli.
- Gdzie rodzice? – zdziwiła się John, podnosząc głowę od swojej ryby po grecku.
- Zniknęli! Wiesz co to oznacza? – krzyknął Ando, podnosząc się z miejsca.
- To straszne! – wykrzyknęła John, papugując jego czynność.
- Nie wyglądasz na przerażoną… - zauważył brat.
- Bo wiem co to oznacza, ale na szczęście wiem gdzie rodzice chowają prezenty, więc nie będę musiała żegnać się ze swoim Playstation Vitą! - zauważyła John z uśmiechem.
Ando otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale szybko je zamknął, kręcąc sfrustrowany głową.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 15:07, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór.
Był tylko jeden dzień, w ciągu którego Flossy mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. Boże Narodzenie. Przebiegła najszybciej jak mogła przez Hempel Street, uważając by się nie wywrócić na śniegu. Powstrzymała się by nie skręcić i nie zachaczyć o ukochany klub Wushu. Ostatnio nieco olała ćwiczenia i wiedziała że jeśli nie weźmie się w garść, Matt stanie się o wiele lepszy od niej. Kiedyś chciała być tak dobra jak Melodie Regnard (no co, no co. Zawiodłaś mnie. Przecież wszyscy wiedzą, że Chad jest przynajmniej tak samo dobry), jednak jej umysł zaprzątnęło coś innego.
Zwolniła przy kościele. Ścisnęła w przemarźniętych dłoniach bukiet kwiatów i wbiła wzrok w swoje glany, ruszając w stronę cmentarza. Minęła jakiegoś wysokiego chłopaka z czapką na głowie, klęczącego przed nagrobkiem niejakiej Vivienne Crevy ze złożonymi dłońmi. Flo przyspieszyła kroku, zobaczywszy łzy na jego policzkach.
Kurde. Nie lubię płaczących ludzi. Są tacy żałośni, tacy słabi...
Przełknęła łzy i stanęła nad dwoma nagrobkami, po drugiej stronie alejki. Poprawiła czapkę Mikołaja którą miała na głowie i stanęła przed grobem matki. Nie przejmując się chłopakiem niedaleko zaczęła głośno śpiewać ulubioną kolędę Melodie Whitemore.
Przerwała w połowie, wybuchając płaczem. Opadła na kolana, nie zwracając uwagi na swoje czarne rajstopy.
- NIENAWIDZĘ CIĘ, NIENAWIDZĘ, NIENAWIDZĘ, NIENAWIDZĘ! - wrzasnęła najgłośniej jak potrafiła.
„Z pewnością z wzajemnością. Który rodzic, kierowany tylko egoistycznymi pobudkami zostawiłby na tym podłym świecie własne dzieci?” - zakpił głos w jej głowie. - „Zawdzięczasz mu swoje spieprzone życie. Zawdzięczasz mu lata leczenia. Zawdzięczasz mu mnie i Królową Kier która skraca cię ciągle o głowę. Ale Flo... Ona odrasta. Przychodzisz tu co roku, podczas gdy Elle zasiada razem z Sethem i tą jędzą do kolacji wigilijnej. Flo, choćbyś nie wiadomo ile razy krzyknęła, rany się nie zagoją”
Zamknij się. Zamknij się, Mad Hatterze. Proszę.
Wrzasnęła głośno, zatykając uszy rękoma i dotykając czołem ziemi. Poczuła czyjąś dłoń na swoich plecach i uniosła głowę.
- Wszystko w porządku, Flossy?
Pokręciła przecząco głową i zaszlochała. Chłopak pomógł jej się podnieść i sięgnął po leżący na ziemi nieco zmaltretowany bukiet.
- Położymy go na nagrobku - powiedział, a Flo przez łzy zauważyła kosmyki włosów o kolorze morskim wystające spod jego czapki. - Mamy czy taty?
- Mamy - chlipnęła, patrząc jak bukiet ląduje na nagrobku jej matki. Bez słowa przytuliła się do zdumionego chłopaka, chowając twarz w jego kurtce. Poklepał ją po plecach, uśmiechając się niepewnie. Odsunęła się od niego dopiero po paru minutach, a niebieskowłosy chłopak wbił wzrok w jej odświętną, czarno-czerwoną sukienkę.
- Nieco nie pasuje do glanów, ale ok. Wracasz teraz do domu, prawda? - zapytał i nie czekając na odpowiedź zdjął z jej głowy czapkę mikołaja, poprawiając roztrzepany już kok. Zapiął jej płaszcz i wsadził wystający, rudy kosmyk za ucho.
- Jestem żałosna. Ale chciałabym go spalić, wiesz? I patrzeć. Patrzeć jak płonie po raz kolejny.
Może jej się zdawało, ale zanim odszedł, zobaczyła w jego oczach błysk zrozumienia.
*pół godziny później*
Zaszedłszy jeszcze do bezdomnych kotów, które kryjówkę miały niedaleko klubu Wushu Flo skierowała się do domu. Wydała resztę oszczędności na kocią karmę, którą wyłożyła na talerze i położyła w rogu ślepej uliczki. Zawsze znikała, ale dotąd tylko mały, jasny Chad ośmielił się do niej podejść. O dziwo ten nie jadł kociej karmy, lubował się w makaronie.
Stanęła przed witryną jakiegoś sklepu i zdjęła czapkę Mikołaja, zakładając z powrotem czarny kapelusz. Poprawiła wszystko po raz ostatni, nie chcąc denerwować ciotki i ruszyła do domu.
- Jestem - oznajmiła, ściągając z głowy swój czarny kapelusz.
- Nareszcie. Ta stara jędza jest na ciebie nieźle wkurzona - powiedziała Elle, a w następnej chwili na progu kuchni pojawiła się stara jędza, zwana także Darlene.
- Jeszcze jeden taki wybryk, a pożałujesz - obdarowała bliźniaczki wyniosłym spojrzeniem i z powrotem zniknęła im z oczu.
- Nienawidzę jej - burknęła, wchodząc do salonu.
Chwilę później cała trójka siedziała przy stole, czekając na rozpoczęcie świątecznej kolacji.
- Jak ja nie cierpię tego dnia. Od razu przypomina mi się mama - Elle szybko zamrugała parę razy, aby powstrzymać łzy.
Flo powstrzymała smutny uśmiech, złapała ją za rękę i puściła do niej oko.
- Razem damy radę.
Rozmowę przerwała im ciotka, która wparowała do salonu, niosąc dużą, białą misę.
- Gotowi?
Na twoją śmierć.
W następnej chwili misa roztrzaskała się o podłogę, barszcz wylał na dywan, a ciotka po prostu... Zniknęła. Flossy wymieniła z Elle zdumione i przerażone spojrzenia. Chwilę siedziały w milczeniu, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze parę sekund temu stała kobieta, aż ciszę przerwał głośny, pełen strachu płacz. Płacz Setha Benneta.
Niemożliwe, by marzenia spełniały się tak łatwo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski
Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:24, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór
Celty spoglądała lekko zszokowana na rodzinę Yashimoto. Czuła się tu jak w domu, szczególnie podczas ubierania choinki. Rozmawiała z John o wszystkim co zdarzyło się od kiedy skończyły podstawówkę i ich drogi się rozeszły. Knight dowiedziała się kilku rzeczy o rodzeństwie przyjaciółki oraz wysłuchała opowieści o Charmy, z którą dziewczyna nagrywa filmiki i wrzuca do sieci.
W międzyczasie Knight wysłała Nolanowi życzenia świąteczne życząc mu powodzenia przy wiglijnej kolacji i spotkaniu twarzą w twarz z Noahem.
Kiedy pani Yashimoto zasiadła przy stole, a Ando po wcześniejszej wymianie zdań z John rozłożył naczynia, pan domu zaczął mruczeć o modlitwie przed kolacją, ale wszyscy go zignorowali i zaczęli jeść.
I wtedy to się stało.
Państwo Yashimoto po prostu zniknęli.
Bez żadnego puff. Po prostu. Byli i ich nie ma.
- Gdzie rodzice? - zdziwiła się John.
- Zniknęli! Wiesz co to oznacza? - krzyknął Ando, podnosząc się z miejsca.
- To straszne!
- Nie wyglądasz na przerażoną...
- Bo wiem co to oznacza, ale na szczęście wiem gdzie rodzice chowają prezenty, więc nie będę musiała żegnać się ze swoim Playstation Vitą! - zauważyła John z uśmiechem.
Ando otworzył usta, żeby coś odpowiedzieć, ale szybko je zamknął, kręcąc sfrustrowany głową.
Tymczasem Celty patrzyła na nich z rosnącą paniką.
Zniknęli? Tak po prostu?
Jednak jeszcze dziwniejsza była reakcja rodzeństwa. Celty przeszło przez myśl, że to wszystko było specjalnie zaplanowane, a rodzice John są mistrzami iluzji. Podeszła do miejsca w którym jeszcze kilka sekund temu siedziała pani Yashimoto i zaczęła przeczesywać powietrze palcami. Potem podniosła skrawek obrusu zaglądając pod stół. Nie było ich. Jeżeli była to jakaś magiczna sztuczka, najwyraźniej udana.
Rodzeństwo wciąż rozmawiało kiedy Celty z pobladłą twarzą wychyliła się znad stołu.
- Gdzie wasi rodzice? - zapanowała cisza i po chwili Knight dodała głośniej. - Gdzie oni są?
- My nie...nie wiemy. - przyznała nieśmiało John. - Może są gdzieś w domu. Zawsze można sprawdzić.
Rodzeństwo wyszło z salonu zostawiając Celty samą. Dziewczyna usiadła na krześle i wyjęła z kieszeni telefon wybierając numer brata. Nie sądziła, że rozwiąże problem typu "Państwo Yashimoto właśnie wypuffowali z salonu, a ich dzieci cieszą się, że zostały im prezenty.", ale zawsze pomagał jej w trudnych sytuacjach więc nie zaszkodziło spróbować. Kilka sekund później rozwścieczona z całej siły rzuciła telefonem o ścianę. Jakimś cudem przedmiot w ostatniej chwili zmienił kierunek lotu i wylądował na miękkiej kanapie. Celty to nawet nie zdziwiło. Była przyzwyczajona do lewitujących przedmiotów w swoim pokoju.
- Nigdzie ich nie ma. - John weszła do salonu i chyba po raz pierwszy na jej twarzy pojawiło się coś na wzór zaniepokojenia.
- Telefony nie działają.
W tej samej chwili na ulicy rozległ się huk. Wszyscy rzucili się w stronę okna. Przyczyną hałasu był samochód, który rozbił się o pobliską latarnię. Knight przyjrzała się bliżej i zaskoczona zauważyła, że w środku nie było kierowcy.
Nagle poczuła jak ktoś łapie ją w pasie i zaskoczona zaczęła piszczeć.
- Oh, Celty, twoje włosy pachną rumiankiem.
Knight nie wytrzymała. Odsunęła się od niego i uśmiechając się lekko odwróciła stając z chłopakiem twarzą w twarz.
Ando przez chwilę uśmiechał się zamroczony i dopiero po chwili zrozumiał co dziewczyna chce zrobić. Było jednak za późno, żeby zareagować. Celty przywaliła mu z całej siły w twarz. Krew trysnęła z jego nosa opryskując mu koszulę.
Ando zaczął wrzeszczeć i pobiegł w stronę łazienki. John wybuchła niepohamowanym śmiechem.
Celty prychnęła i sięgnęła po telefon, który nie był nawet trochę uszkodzony.
- Sprawdźmy co się stało na zewnątrz.
Knight szybko założyła kurtkę i owinęła się szalikiem. Otwierając drzwi zauważyła, że dzieciaki z pobliskich domów powychodziły na zewnątrz.
- Gdzie są dorośli...
- ...Zniknęli, sama widziałam...
- To jakiś żart?
- ...chcę do mamy!
- Mama nie dała mi prezentu!
- Wasi rodzice też?
- ...moje rodzeństwo zniknęło!
Celty zeszła po schodach i zauważyła dziewczynę siedzącą na krawężniku. Paliła papierosy. Podeszła do niej szybkim krokiem wyrywając jej przedmiot z dłoni.
- Chcesz umrzeć na raka, kretynko?
Ciemnowłosa obdarzyła ją pogardliwym spojrzeniem i jak gdyby nigdy nic wyjęła z kieszeni paczkę papierosów.
- Czy ty w ogóle słyszałaś co do ciebie powiedziałam!?
Knight była zdenerwowana. Nie lubiła, gdy ktoś ją ignorował. Poczuła przypływ wściekłości i w tej samej chwili paczka papierosów wyleciała nieznajomej z rąk.
- Cześć, Amy! - John pojawiła się za Celty śmiejąc się od ucha do ucha.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać nad zdrowiem psychicznym Japonki. Właśnie zniknęli jej rodzice i prawdopodobnie nie tylko oni patrząc na reakcję dzieciaków z pobliskich domów. Tymczasem Yashimoto zachowywała się jak gdyby nic się nie stało.
- Znacie się?
- To moja daleka kuzynka. Przeprowadziła się tu niedawno.
- Ciotka wyparowała. - odezwała się nagle dotąd milcząca Amy.
- No co ty nie powiesz. - zauważyła kąśliwie Celty siadając obok niej i pocierając dłonie. - Telefony też siadły.
- I internet. - dodała John łamliwym głosem wskazując na swój nowy telefon.
- Telewizory też nie działają.
Celty wyjęła królika z kieszeni kurtki i spojrzała w jego małe ciemne oczka.
- Gilbert, i co my teraz zrobimy?
- Gadasz z królikiem? - prychnęła Amy.
- Może i to królik, ale traktuję go jak rodzinę, więc możesz sobie oszczędzić takie komentarze.
Celty zrobiła urażoną minę i po raz kolejny wyciągnęła telefon wybierając numer Savannah. I tym razem nie udało się jej zadzwonić. To samo było z numerami alarmowymi.
- Niemożliwe, że wszyscy dorośli nagle zniknęli. No i ta awaria z telefonami, telewizją i internetem. Gdzieś przecież musi być ktoś, co wie co tu się dzieje.
- Może za chwilę wrócą i powiedzą, że to była jakaś super sztuczka magiczna?
- Albo porwali ich kosmici. - dodała Amy.
Celty spojrzała na nich z niedowierzaniem i pacnęła się ręką w czoło.
- Tak, pewnie! Kosmici ich porwali! Jakim cudem ja na to nie wpadłam!
- Czuć sarkazm w twym głosie. - burknęła John. - To co w końcu robimy?
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Poison
Lily Wilkes, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 15:45, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] 1, wieczór
Sara Deborah poznosiła wszystkie potrawy na stół, a chwilę później okryła wszystko białym obrusem.
- Modlitwa - wycedziła, klękając.
Benjamin wymamrotał coś pod nosem, ale w końcu klęknął. Lily zrobiła to samo. Matka wyłączyła żyrandol - jedynym źródłem światła były teraz cztery świeczki, poustawiane na szafkach.
- Panie Boże Wszechmogący! - zaczęła Sara wznosząc ręce do nieba. Kontynuowała wymyśloną modlitwę, której Lily nie zamierzała słuchać.
"Spraw, żeby umarła. To jedyne, czego chcę. Pewnie jesteś martwy, boże, ale jakaś siła nadprzyrodzona może istnieje, nie? Zabij ją. Piorun, zatruty barszcz, cokolwiek. Niech spali się w piekle"
W tej samej chwili w pokoju zrobiło się niewiarygodnie cicho - modlitwa matki umilkła, a jej świecący w ciemnościach różaniec, który trzymała w ręce, leżał teraz na podłodze. Lily dźwignęła się, rozglądając po pokoju. Zaświeciła światło, ale rodziców nadal nie było.
- Matko? - zawołała. - Ojcze?
"Dziękuję"
Pisnęła z radości, przypominając sobie wczorajszą "wizję". Dorośli zniknęli - i to się sprawdziło. Jak to było możliwe?! Mogła wygrać w loterii, napisać dobrze sprawdzian z historii, ale coś takiego?! Nie mogła tego przewidzieć. Nigdy.
Westchnęła.
"Ale to się stało"
Odkryła obrus i pokroiła piernik. Przelała do [link widoczny dla zalogowanych] trochę barszczu czerwonego, a do torebek foliowych dorzuciła jeszcze po trochu innych ciast. W myślach nadal dziękowała, ale nie była pewna czy nie wrócą.
Wyszła na zewnątrz. Na początku zamierzała iść na plażę, ale skierowała się na rynek. Nie przywitały ją kolędy, które było słychać co rok o tej porze, a płacz dzieci.
- Gdzie moja mamusia?
- Czemu Mikołaj nie przyszedł?
- Moich rodziców zjadły reniferyyy...
- ...jestem głodna...
Chciała jakoś uspokoić te dzieci, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale... jak mogła? Kim była? Na pewno by jej się nie udało. Pomysł przyszedł jej do głowy kilka minut później. Otworzyła torbę i wyciągnęła z niej woreczki foliowe, do których zapakowała dużo ciast. "Nic tak nie poprawia nastroju jak słodycze, szczególnie świąteczne"
Zaczęła rozdawać płaczącym, ale i tym, którzy widocznie byli w szoku. Praktycznie wszyscy się częstowali, ale to małe dzieci pochłaniały tego najwięcej.
- Ciasta?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 15:52, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór.
- Seth, cicho - powiedziała łagodnie Flo po dość długiej chwili, podczas gdy na ulicy włączył się alarm któregoś z samochodów. Po chwili usłyszały huk.
Huk i krzyk.
- Seth, proszę - powtórzyła, gdy Seth zaczął beczeć coraz głośniej. Przycisnęła palce do skroni, wpatrując się w miejsce w którym wcześniej stała ciotka. Powstrzymywała się przed radosnymi okrzykami, bo musiała upewnić się czy naprawdę po prostu wyparowała.
- SETH, ZAMKNIJ MORDĘ! - wrzasnęła, wstając i wywracając przy okazji krzesło. - Chyba, że chcesz bym ja ci ją zamknęła raz na zawsze!
Seth umilkł, wpatrując się w nią ze strachem. Elle spiorunowała ją wzrokiem i pogłaskała Setha po głowie.
- Wszystko będzie w porządku - powiedziała, a po chwili zniknęła.
Flo drgnęła, ale po chwili Elle na szczęście pojawiła się koło niej, już ubrana, z jej płaszczem w dłoniach.
- Na co czekasz?
Flossy uśmiechnęła się, ubierając się szybko.
- Seth, zostań w domu. Cioci nie ma, możesz oglądać bajki.
- MOGĘ? Naprawdę? Ile chcę?
- Tak, Seth, ile chcesz - wymamrotała Flo, patrząc na jego rozpromienioną twarz. Ruszyła za Elle do przedpokoju, jednak zatrzymała się na chwilę przy półce ze zdjęciami.
- Ojejku - mruknęła, zrzucając zdjęcie Darlene Bennet na podłogę. Nadepnęła na nie nogą, rozwalając szkło.
Potem wyszła wraz z Elle na ulicę - Vane Road.
- Moja mama zniknęła! - wrzasnęła jakaś dziewczynka, stojąca na ulicy w samych skarpetkach. Chwilę potem w dziewczynkę uderzył rozpędzący samochód. Dziewczynka wpadła na maskę i zleciała na ulicę, powodując wybuch śmiechu Flossy Whitemore.
- Ojacieniemogę.
Elle zerknęła na trzymającą się za brzuch Flo i pokręciła głową z niesmakiem. Samochód rozbił się o drzewo, a Elle ruszyła biegiem w jego stronę.
Tymczasem Flossy podeszła do bewładnego ciała dziewczynki i uklękła przed. Starła z czoła krew.
- Zadzwonię po pogotowie, choć to trup, jak się patrzy - zdecydowała.
- Flo, kierował chłopiec! Ma, hm, rozgniecioną twarz - zawołała Elle stojąc koło samochodu. - Dorośli... Boże.
Flo wzięła dziewczynkę na ręce, podchodząc do siostry.
- 112 nie odpowiada.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 15:56, 15 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Persephone
Helena Foster, II kreski
Dołączył: 30 Lip 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Królestwo Umierającego Słońca
|
Wysłany: Śro 16:03, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST, dom Foster] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór
Helena wyjęła z piekarnika przypalonego kurczaka. Nie umiała gotować. Nie zajmowała się tak prozaicznymi czynnościami, zwykle Annabel robiła to za nią. Ale teraz jej nie było. Westchnęła, stawiając naczynie na stole i odkrawając sobie kawałek mięsa. W jej głowie pojawiła się myśl, że być może źle zrobiła, odrzucając zaproszenie Jaime'go i Nory. Natychmiast skarciła się w myślach.
Po prostu było im cię żal, idiotko. Nie potrzebujesz litości.
A może nie? Może naprawdę ją... lubili?
- Oni nie mają czarnych talerzy. - mruknęła pod nosem, jakby to usprawiedliwiało jej niechęć do spędzania świąt w domu Carterów.
Kurczak smakował paskudnie, ale zmusiła się, żeby przełknąć kawałek. Nie lubiła być głodna, to źle wpływało na myślenie.
Jeśli nie wróci, będę zmuszona zajrzeć do tej książki kucharskiej.
Kiedy skończyła, spojrzała na swoją nędzną choinkę. W tym roku sama musiała ją wyciąć i przyciągnąć do domu. Wszystkie bombki były pomalowane na czarno, ciemnoniebiesko albo zielono, a niektóre miały białe napisy. Kolorowe lampki migały, ale bynajmniej nie był to zamierzony efekt. Po chwili zgasły. Helena podeszła do drzewka i zerwała je ze złością, strącając przy tym bombkę z dość dużym napisem Portishead. Zapaliła zamiast tego małe, niebieskie płomyczki ognia na niektórych gałęziach. Nauczyła się panować nad ogniem, który wytwarzała. Jeśli był mały.
W tym roku prezent dostała jedynie od Jaime'go, okazał się całkiem przydatny. Nowy, niebieski szalik. Na jej ukochane mecze. Brakowało jej stosu nowych płyt, jakie zwykle dostawała od Annabel. Co prawda kupiła je sobie sama, ale to nie było to samo. Sięgnęła po jedną i obejrzała dokładnie, uśmiechając się pod nosem. Jej ulubiony zespół. Znowu nagrywają, po tylu latach.
- Anastasis. - wypowiedziała na głos tytuł płyty, po czym włączyła ją z nabożeństwem i położyła się na podłodze.
Mniej więcej w połowie Children Of The Sun rozległo się pukanie.
- Jeśli to on, zabiję go. - mruknęła, niechętnie podnosząc się z podłogi.
To był on. Trzymał na rękach Norę i wyglądał na wstrząśniętego i... przestraszonego.
- Powiedziałam ci już, że nie chcę... - zaczęła, ale przerwał jej.
- Nie chodzi o to. Nasi rodzice zniknęli! - krzyknął.
- Tak, moja ciotka też. Coś jeszcze?
- Nie o to chodzi! - odezwała się Nora. Jej głos drżał. - W jednej chwili stali przy nas, a potem jakby... rozpłynęli się w powietrzu! Po prostu! Nagle!
Helena westchnęła.
- Braliście coś? - zaryzykowała.
Jaime pokręcił głową energicznie.
- Może wyjdź na ulicę, to zobaczysz, co się dzieje.
Istotnie, na ulicy panował chaos. Porozbijane samochody, dzieciaki wrzeszczące i biegające we wszystkie strony, nawet trupy.
- Zwykła panika. - rzuciła spokojnie Helena, chociaż widok ją zaniepokoił.
Właśnie przyglądała się rudowłosej dziewczynie, śmiejącej się i trzymającej za brzuch.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:06, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town, dom Mis] Dzień 1 (24 grudnia), wczesny wieczór
- Gwiazdka. Pierwsza gwiazdka - powiedziała Ann, a Mis odwróciła głowę, uśmiechając się ciepło. Tak naprawdę uśmiech był tylko przykrywką, bo wewnątrz... "Chcę umrzeć. Boże, jeśli istniejesz, daj mi umrzeć. Nie mogę patrzeć, jak ona cierpi. I po co ją wybudzaliście, idioci?".
- To helikopter, skarbie. Jeszcze co najmniej trzy, cztery godziny - odpowiedziała, wracając do lektury.
- Musisz czytać horrory nawet w Wigilię? - zapytała Nea, jej matka, przyglądając się "Podpalaczce" Kinga ze zgorszeniem.
Florence Sparks, znana obecnie jako Mistle Page, westchnęła ciężko, unosząc wzrok znad książki i z zaskoczeniem stwierdzając, że Ann znów zasnęła. Była malutka i drobniutka, a w wielkim łóżku zdawała się być jeszcze mniejsza i drobniejsza. I nie założyła peruki. Była zbyt słaba nawet na to.
Od kilku lat walczyła z białaczką. I to na niej koncentrowała się uwaga całego domu.
"Pięć faktów, które trzeba wiedzieć o Mis Page, ale większość ludzi jednak tego nie wie. I dobrze, znów musieliby nas przenieść.
1. Jako siedmiolatka, widziałam potrójne morderstwo i gwałt na własnej siostrze. W odwrotnej kolejności. Oficjalnie wtedy byłam w domu. O tym fakcie wiedzą tylko 2 osoby na świecie: ja i jeden z tych bandytów, z którym obecnie Bóg wie co się dzieje.
2. Naprawdę nazywam się Florence Sparks. Imię i nazwisko zmieniono mi, kiedy przeniesiono nas z Los Angeles tu, do Samantha Town, prawie osiem lat temu.
3. Wszyscy uważają, że moja siostra powinna wyjść z traumy i skaczą koło niej jak małpy dookoła banana. O mnie nikt nie pamięta.
4. Moja matka wyszła za Kevina Bloomwooda i odtąd mieszkamy w jego rezydencji. Z jego synalkiem Jimem, który jest geniuszem matematycznym. I Ann, która ma białaczkę.
I w ten prosty sposób, Mis Page zeszła na boczny tor.
5. Jestem psychiczna."
Czytała dalej "Podpalaczkę", SMS-ując z Bryce'm i wymachując nogami obutymi w ukochane, pomarańczowe trampki. W końcu Jim wypatrzył pierwszą gwiazdkę. "Idiotyczna tradycja".
Dom był niemal wymarły. Normalnie zawsze było słychać głośne grono przyjaciółek Ray, muzykę Mis, albo chociaż krzątaninę Ann-Marie, ich sprzątaczki.
Ann została zniesiona na dół, do jadalni, gdzie posadzono ją w specjalnym fotelu. Natychmiast zasnęła. "Tak, teraz wszyscy myślicie, że to był zły pomysł, prawda?", pomyślała. Na kilka godzin Ann znów zapadnie w śpiączkę farmakologiczną. Kroplówka tylko czekała, by ją podłączyć do wenflonu. A pojutrze mieli wrócić lekarze. I zabrać ją na przeszczep szpiku.
Kevin i Jim byli ubrani w swoje najlepsze garnitury, a Nea, jej matka w piękną, czerwoną suknię do połowy łydek, odkrytą z tyłu. A Ray, piękna Ray, w której w pewnym momencie swojego życia bujał się co trzeci chłopak w Samantha Town... Ray miała zwiewną różową sukienkę, delikatnie przeszywaną i haftowaną. I bardzo krótką, tak, żeby koniecznie odsłaniała zgrabne nogi.
I wreszcie Mis, którą jakieś 80% miasta uważała za nieuleczalny przypadek idiotyzmu i szaleństwa, manifestowała swoją postawę co do Wigilii ubrana w wąskie, czarne rurki, glany i koszulkę Judas Priest.
- Możemy chyba zaczynać - mruknął ojczym i zasiedli do kolacji. To jedno wywalczyła Mis dwa lata temu. Żadnych cytatów z Biblii, żadnych opłatków i życzeń, które się nie spełniały. I tak byli chrześcijanami tylko na papierkach chrztu i aktu ślubu. W prawdzie w salonie stała gigantyczna choinka, a pod nią piętrzyły się prezenty, ale to by było na tyle z atmosfery świąt.
Rodzinka jadła pierwsze z iluś tam (Mis nawet tego nie pamiętała) dań, gawędząc, jak gdyby nigdy nic.
- Mistle, chociaż w święta możesz sobie podarować książkę! - warknął jej ojczym, spostrzegając, że czyta "Podpalaczkę" pod stołem. Wbiła w niego wyzywające spojrzenie.
- Kev, dziś...
Mis zmarszczyła brwi, usłyszawszy dziwaczne stuknięcie. Jak sztuciec upadający na miskę zupy i rozchlapujący ją dookoła.
Jej rodziców nie było. Barszcz ich obojga rozlał się po śnieżnobiałym obrusie. Jim zastygł z łyżką w połowie drogi do ust. Ray bardzo szybko mrugała oczyma, rozglądając się po wielkim pomieszczeniu. Nagle usłyszeli huk, zaledwie kilka ulic dalej.
- Patrzyłam prosto na niego - wyszeptała. Nagle zrobiło się jej bardzo gorąco, poczuła, jak serce bije jej w piersi bardzo szybko, zupełnie, jakby chciało wyskoczyć. - A potem on zniknął. Wyparował.
- Nie ma sygnału - wyjąkała zdumiona Ray. - Pod 112 ZAWSZE jest sygnał, nawet jeśli nie ma zasięgu.
- O Boże, o Boże - jęczał Jim, ściskając w jednej ręce telefon, w drugiej IPada, po którego pobiegł do pokoju. - Internetu też nie ma.
- A sms-y przychodzą - stwierdziła spokojnie Mis, odczytując wiadomość od Bryce'a.
"Czy twoi też zniknęli?". "Tak", odpisała. Powoli na jej twarz wypełzał uśmiech.
Otworzyła drzwi, nie zważając na mniej więcej dziesięciostopniowy mróz i fakt, że ma na sobie jedynie koszulkę z krótkim rękawem.
Jak lunatyczka wyszła na zewnątrz, zostawiając za sobą Ray i Jima, odnoszącego Ann do jej sali szpitalnej i (zgodnie z planem), podłączającego jej środek nasenny.
Ulice były pełne dzieciaków, ktoś płakał, ktoś krzyczał coś o ciastach, gdzieś wyły alarmy. Huk, który słyszała w środku, okazał się być wypadkiem kilku samochodów, które nie zdążyły na wigilię. "Dobrze, że wstrzymali tramwaje", pomyślała, idąc w dół Accel Road. "To jest jakaś apokalipsa. To nie jest normalne. A tam, gdzie coś nie jest normalne, prędzej czy później rodzi się nienawiść", pomyślała, wchodząc do niewielkiego budynku. Na dole był sklep z różnoraką bronią, na górze - strzelnica. Odgarnęła śnieg, podnosząc jakiś badyl i wybijając szybę.
Zaopatrzywszy się w Smith&Wessona, kaliber .38, model 14, wersja specjalna. Broń, która najlepiej leżała jej w dłoni podczas ćwiczeń na strzelnicy.
- Kocham wywoływać panikę - mruknęła do siebie, wkładając naboje i oddając trzy strzały w powietrze. Faktycznie, krzyki w centrum przybrały na sile. Zaopatrzyła się w trzy inne pistolety, gaz pieprzowy w ogromnych ilościach, latarkę i nóż. "Mam paranoję", pomyślała Mis i wtedy zauważyła coś dziwnego. Jakby... migotanie.
Zadrżała z zimna, robiąc jeszcze kilka kroków. "Miraż". Ostrożnie wyciągnęła rękę, dotykając dziwnego tworu, który wyrósł tuż za sklepem.
Poczuła ostry ból, jakby ktoś przypiekał jej palce zapalniczką. Syknęła i puściła migoczącą leciutko, przezroczystą barierę.
Chwilę później usłyszała sapanie i tuż za nią pojawiła się Ray i Jim.
- Bloomwood, podobno jesteś dobry z matmy - powiedziała z ironicznym uśmiechem. - Policz jakiś kąt nachylenia, czy coś.
Chłopak wrócił pięć minut później, niosąc swój plecak, w którym nosił pełno "matematycznych gratów" jak nazywała to Mis.
Ona z kolei szła wraz z Ray wzdłuż dziwnego... czegoś. Dopiero po piętnastu minutach do Page dotarło, co się stało.
- Jesteśmy uwięzieni. Nie ma rodziców. To coś nas odcięło od świata - mruknęła i wystrzeliła w kierunku bariery. Pocisk odbił się od niej, rykoszetem trafiając w jakiś dom. Mistle zbadała ścianę. "Ani śladu".
- Czujesz to? - zapytała Ray, wąchając powietrze.
- Co?
- Coś jak... dym.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Śro 16:15, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, noc
Michael stanął przed wielkim oknem pod Tower. Spojrzał na wystawę ze sklepu muzycznego i przyłożył dłoń do szyby.
Ta pokryła się pajęczyną pęknięć. Położył druga dłoń i szyba pękła, rozbijając się na małe kawałki.
Spojrzenia wszystkich najbliższych dzieciaków skupiły się na pękniętej szybie. West odłamał końcem buta odstający z dołu kawałek szkła i wszedł do sklepu.
- Ej! Ty! - usłyszał za sobą chłopięcy głos. - Wyjdź stamtąd! Tak nie można!
Michael odwrócił się w jego stronę i zaśmiał się kpiąco.
- A kto niby mi zabroni? - i stanął przy jednej z półek spoglądając na opakowanie płyty. Wyjął zza lady reklamówkę i wrzucił do niej trzy albumy różnych wykonawców.
Wyszedł ze sklepu tą samą drogą, spoglądając obojętnie na te same dzieciaki, które cały czas wbijały wzrok w szybę. Tymczasem blondyn wszedł do budki z hotdogami i zwinął z niej jedną bułkę z parówką.
Takie życie mogłoby mi się spodobać pomyślał, w tej samej chwili wpadając na Mistle Page.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:38, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1 (24 grudnia), noc
- Michael - stwierdziła ze zdziwieniem Mis.
- Nie, Wiktor Krum - mruknął tamten, ale tak cicho, że blondynka nie usłyszała go. Pospiesznie przedstawiła go Ray i Jimowi. West skinął jedynie głową, przeżuwając hotdoga.
- Spójrz - mruknęła i dotknęła ręką bariery. Po kilku sekundach odsunęła się od niej z sykiem. Michael zmarszczył brwi i poszedł za jej przykładem.
- O kur*wa. Jak daleko to idzie?
- A bo ja wiem? Jim twierdzi, że to nie mur. Znaczy, że to się zakrzywia. Policzył kąt czegoś tam. Przeszłam cztery ulice, to się nie kończy i wszędzie jest takie samo, ta bariera. Pociski się od niej odbiły. Zwinęłam też jakiś szpadel, pod ziemią jest to samo. Trzeba by się wdrapać na jakieś drzewo i... - jeszcze nie skończyła mówić, a West podał jej reklamówkę z płytami i z małpią zręcznością wlazł na drzewo najbliżej bariery.
- Tu jest tak samo - krzyknął z góry i zeskoczył zwinnie, odbierając od niej płyty.
Siedzieli tam jeszcze jakiś czas, chodząc wzdłuż bariery i popędzając Jima. Po dziesięciu minutach Ray jęknęła.
- Mówiłam ci, pożar! - krzyknęła, wskazując na kłąb dymu na drugim końcu miasta, niemal niewidoczny na tle nocnego nieba.
Mis zaklęła i ruszyła sprintem w tamtym kierunku, nie zważając, że zimne powietrze chłoszcze ją niczym bat. "A mogłam jednak wziąć kurtkę!"
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Chihiro
Johnatan Yashimoto, III kreski
Dołączył: 01 Maj 2012
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 16:45, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 Grudnia, wieczór.
Kosmici! Co to była za teoria! Kompletna bzdura! Oczywistym było, że kosmici nie porwali dorosłych – przecież większość gier oraz anime o kosmitach rozgrywa się w kosmosie, a nie na ziemi (może nie licząc Sticha i Gintamy oraz jeszcze paru tytułów), więc absurdem by było, aby w realnym życiu obcy tu przebywali. Oni pewnie żyją na Nabu, Syriuszu, Europie, albo gdzieś tam indziej…
- To co w końcu robimy? – spytała John po krótkiej wymianie zdań o kosmitach. Osobiście się nudziła. I to bardzo. Gdy tylko jej rodzice wrócą, dostaną od niej ochrzan. Przecież w normalne święta już by siedziała przed nowym sprzętem, wypróbowując nowe gry i dręcząc Ando, że znowu dostał od rodziców książki o fizyce czy czymś tam jeszcze. A przez zniknięcie rodziców nie może nawet obejrzeć świątecznych odcinków anime.
”Dostaną ochrzan, dostaną go i to stuprocentowo! Co to za zostawianie dzieci samych w święta? I gdzie oni w ogóle znikli? Może tak naprawdę cały czas siedzieliśmy z ich hologramami, podczas gdy ci bawią się na Karaibach?”
”Odpłynęłaś, baka!” – powiedział w jej umyśle jakiś głosik, John, próbując się wyrwać z zamyślenia, palnęła się otwartą dłonią w czoło. Oczywiście to zwróciło uwagę reszty dziewczyn. Japonka pomachała im, mówiąc, że się zamyśliła.
”Koniec zamyślania się! Rozumiesz, Johny? Żadnych pomysłów na temat tego, że wszyscy dorośli zostali porwani przez rząd i teraz są na nich przeprowadzane badanie genetyczne, mające na celu zmutowanie ich DNA z zwierzęcym, bądź roślinnym, a to wszystko z powodu udoskonalenia ludzkich cech… Nie no... TO to by było super! Ciekawe, czy naprawdę…”
Plask!
John znowu palnęła się w czoło.
- Możemy pójść na komisariat… Może tam ktoś będzie?
- Albo do sąsiedniego miasta? Może tam są jacyś dorośli?
John powinna się przyłączyć do tej rozmowy… W końcu sama zadała pytanie. Ale teraz coś innego zaprzątało jej głowę – John zaczynała panikować.
Zaczęło to do niej dochodzić. To był niecodzienny widok – znikający rodzice. Życie to nie gra komputerowa, choć czasem John nie dostrzegała różnicy, a w życiu nie dzieją się… takie rzeczy. Życie jest nudne, monotonne. W końcu po co innego istniałyby gry, jak nie po to, aby je uatrakcyjnić, wyrwać z linii prostej? A tu nagle jakby świat obrócił się do góry nogami – dorośli zniknęli… Dorośli zniknęli. Zniknęli. DOROŚLI ZNIKNĘLI!
John czuła jak ogarnia ją panika. Ale przecież nie mogła panikować. Zniknięcie dorosłych zaprzecza jakimś tam prawom fizyki. Więc dorośli nie mogli zniknąć. A jak znowu się pojawią, będą się śmiali, że dzieci nie umieją się bez nich obejść. Właśnie! To ich żart! Może to jakiś eksperyment rządowy! W końcu są tam jakieś eksperymenty nad teleportacją! Może to jest właśnie taki eksperyment. Tajny eksperyment. Może być to dodatkowo jakiś psychologiczny eksperyment, jak ten sławetny ze studentami, grającymi więźniów i strażników.
Co prawda John w to co myślała nie wierzyła. Ale to był jedyny w miarę wiarygodny pomysł, a na razie tylko tyle umiała wykaraskać z siebie na pocieszenie. Ale potrzebowała czegoś jeszcze. Coś normalnego, zwyczajnego…
Nim zdążyła się zastanowić, ulepiła kulkę ze śniegu i rzuciła nią w Celt. Nim ta zdążyła się obrócić, John miała już gotową drugą śnieżkę.
- Co ty… - zaczęła dziewczyna, ale następna kulka wylądowała na jej twarzy.
- Bitwa na śnieżki! – zawołała John, lepiąc kolejną śnieżkę.
- W takiej sytuacji? – spytała sceptycznie Celty. – Czy ty zgłupiałaś?
- No właśnie w takiej! Za poważnie tu! Przyda się trochę zabawy! - odpowiedziała John z uśmiechem.
- Ja się na to nie piszę.
- Amy? – John zrobiła błagające oczy, kierując je ku kuzynce.
- Sorry, John. Na mnie też nie licz.
Słysząc to, John zrobiła minę oznaczającą foch i usiadła na śniegu (co było trochę niezręczne, biorąc pod uwagę, że była w spódniczce).
- Jak nie chcecie się bawić, to nie! – burknęła John.
- Daj kawałek tego ciastka! – Dziewczyny usłyszały rozmowę kogoś. Oczy całej trójki zwróciły się w stronę jakiś dwójki dzieciaków zajadających się ciastkiem.
Amy i Celty wymieniły spojrzenia.
- Nie możemy cały czas tutaj siedzieć. Trzeba się rozeznać w sytuacji i tak dalej… - zauważyła starsza z dziewczyn.
- Czyli co twoim zdaniem powinniśmy zrobić?
- Iść gdzieś, gdzie ktoś coś wie…
- A gdzie to jest?
John pokręciła głową, przysłuchując się rozmowie. Wstała ze śniegu i podeszła do jednego z dzieciaków, którzy jedli ciastka.
- Skąd je macie? – spytała Japonka.
- Na rynku jakaś dziewczyna je rozdaje – usłyszała w odpowiedzi.
John okręciła się na pięcie i skierowała się ku Vane Road, gdzie była najprostsza droga z Blanche Street do rynku.
- Idziecie? – rzuciła do dziewczyn na które nadal była zła.
- Gdzie?
- Na rynek. Stamtąd tamci biorą ciacha – odpowiedziała nie zatrzymując, ani nie odwracając się. Słyszała jak śnieg trzaska pod butami, idących za nią Celty i Amy.
Na Vane Road nie dało się nie zauważyć grupki dzieciaków otaczających… coś. John, ciekawa czym są oni tak zainteresowani, podeszła bliżej. Był tam trup dziewczynki.
”W grach trupy wyglądają trochę realistyczniej” – zauważyła John w myślach. O dziwo, widok trupa nie sprawił, że nagle się przestraszyła czy wzruszyła. Gdzieś kiedyś czytała, że to przez gry komputerowe i telewizję młodzi ludzie stają się nie wrażliwi na śmierć. Może to rzeczywiście była prawda.
Nie dało się nie zauważyć dziewczyny stanowczo wyróżniającej się w tym tłumie. Była ruda i śmiała się. Z domu wyszła jeszcze jedna dziewczyna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Persephone
Helena Foster, II kreski
Dołączył: 30 Lip 2012
Posty: 167
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Królestwo Umierającego Słońca
|
Wysłany: Śro 16:58, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór.
Helena skierowała się w stronę rudowłosej dziewczyny. Flo... Flossy Whitemore. Tak, tak się chyba nazywała. Przyspieszyła.
- Hej, gdzie idziesz? - usłyszała za sobą głos Jaime'go.
- Chcesz, to idź ze mną. Nie chcesz, wracaj do domu i rozpłacz się, że zniknęli twoi rodzice. - rzuciła.
Nie obejrzała się, ale usłyszała za sobą kroki.
A jednak.
W miarę jak się zbliżała, widziała całą sytuację coraz dokładniej. Rudowłosa przestała się śmiać, teraz trzymała jakąś dziewczynkę w rękach sięgała po telefon.
- Co ona tam ma? - usłyszała przestraszony głos Nory.
- Pewnie trupa.- stwierdziła Helena obojętnie.
Obojętność. Taką postawę starała się przyjąć. Nie ma dorosłych? Świetnie, radziła sobie bez nich już cały miesiąc. Panika? Trupy? Jednak się wzdrygnęła.
To z zimna.
Dziewczyna potarła ręce i w jednej chwili pojawił się w nich jasny, pomarańczowy płomyk.
- Co ty... co zrobiłaś? - zdziwił się Jaime.
Zignorowała go. Podeszła do Flossy i sama zdziwiła się, słysząc swój głos.
- Pomóc wam?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 17:21, 15 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[ST] Dzień 1, 24 grudnia, wieczór.
- Rozejść się! - wrzasnęła do małego tłumku. Trup stawał się coraz cięższy, więc gdy czarnowłosa dziewczyna zaoferowała pomoc bez wachania wcisnęła jej dziewczynkę w ręce.
- Hę?
- Elle, mam tragarza do trupów! - zawołała, nie zwracając uwagi na coraz bardziej rozeźloną minę czarnowłosej. Elle podbiegła do niej, ciągnąc za sobą drugiego trupa, chłopca. - Hej, brzydzisz się rozgniecionej twarzy? - zapytała japonki stojącej niedaleko i nie czekając na odpowiedź podała jej zmasakrowane ciało.
- Właściwie to szłyśmy na...
- Cmentarz! - przerwała jej Flo. - Tam zaniesiemy trupki.
Po chwili narzekania mała grupka ruszyła w stronę kościoła i cmentarza. Flossy po drodze dowiedziała się że japonka ma na imię Johnathan, ciemnowłosa, ładna dziewczyna to Celty, a towarzysząca im jeszcze jedna to Amy. Za to czarnowłosa dziewczyna miała na imię Helena, Flo przypomniała sobie że zna ją ze szkoły. Jaime i Nora wlokli się za nimi wszystkimi.
- Hm. Zadziwiające. To znaczy nagle znikają dorośli... - wymamrotała Elle.
- Jak dla mnie to ta sytuacja wydaje się być całkiem fajna - powiedziała Flo wesoło. - O, jesteśmy. Leć ktoś po jakąś łopatę do grabarzowego domku.
Po piętnastu minutach w ziemi powstały nie za głębokie doły, do których wrzuciły ciała i zasypały.
- Oto pierwsze ofiary... - zaczęła Flo, ale przerwała jej John, wpatrując się w zupełnie inną stronę.
- Pali się.
Elle błyskawicznie odwróciła głowę w kierunku siostry.
Flossy, ten ogień jest daleko. Daleko. Nie dopadnie cię, nie, nie, nie...
- Co za pech. Idziemy na rynek? Ja też chcę dostać ciacho.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 17:32, 15 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|