|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 20:52, 07 Sie 2012 Temat postu: Prolog |
|
|
Nie będę Was zadręczać jakąś cudownie przynudzającą przemową jak to fajnie, że zaczynamy kolejne RPG.
Mam nadzieję, że się nie zepsujemy i że będziemy mieli chęci do pisania
Zatem, ten prolog nie ma limitu postów, zamkniemy go w dniu rozpoczęcia, prawdopodobnie między 11-14, zobaczymy.
Pisanie prologu nie jest obowiązkowe - piszemy żeby się nie nudzić do otwarcia.
Puff następuje wieczorem, 24 grudnia.
Prolog czwartego RPG, a drugiego na tym zacnym forum, uważam za OTWARTY!
_____
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek
Mistle Page nie spała, obserwując z parapetu wschód słońca, sprawiający, że zalegający na ulicach śnieg mienił się wszystkimi kolorami tęczy.
Blondynka z westchnieniem zsunęła się spod okna, wchodząc do łazienki. Miała swoją własną, wejście do niej znajdowało się bezpośrednio w jej pokoju. Po długim prysznicu i wysuszeniu włosów, z mściwym uśmiechem zeszła na dół, poprawiając grubą kurtkę, czapkę, szalik i nieprzemakalne spodnie. Kucnęła, sznurując glany i czekając niecierpliwie na resztę.
James, zwany Jimem zjawił się niedługo później, ubrany równie ciepło jak Mistle. Wielka bitwa na śnieżki dwa dni przed Wigilią była już ich doroczną tradycją.
- Obliczyłeś wszystko? - spytała go kpiąco Page, sznurując drugiego buta.
- A żebyś wiedziała - odparł chłodno. Jim, jako geniusz matematyczny co roku usiłował obliczyć jak najefektywniej rzucać śnieżką.
Co roku kończył nieodmiennie z twarzą w zaspie, przygniatany triumfalnie glanem Mis. Rayne, na którą wszyscy mówili Ray, pojawiła się kilka minut później.
- Gotowa, Mis?
- Zawsze - wyszczerzyła się dziewczyna i całą trójką raźnie wyszli na zewnątrz.
Bryce czekał przed bramą, przytupując na zimnie. Mis nacisnęła guzik na panelu i wpuściła go do środka. Natychmiast cała czwórka rozbiegła się w różne strony. Ogród był ogromny.
Mis wpadła w poślizg na oblodzonej śnieżce i klnąc jak szewc usiłowała utrzymać równowagę, machając rozpaczliwie rękami. Wystawiło to ją na łatwy cel, więc natychmiast oberwała twardą śnieżką od Bryce'a.
Jej przyjaciel roześmiał się, kiedy ścierała śnieg z twarzy.
- I ty, Brutusie?! - wrzasnęła z furią, nabiegając śniegu. Padało nieprzerwanie od kilku dni, toteż warstwa śniegu sięgała po kolana. Odśnieżona była tylko ścieżka. Bryce przestał się śmiać, kiedy dostał z trzech stron w twarz i plecy.
Po półtorej godzinie zażartej walki, bitwa na śnieżki skończyła się tak jak zwykle. Mis przydeptywała głowę Jima, który jęczał coś niewyraźnie z twarzą w śniegu, a Ray i Bryce szczękali zębami z zimna, błagając, żeby wrócili do środka.
"To i tak będą zrąbane święta... Czuję to".
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Wto 21:41, 07 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek
Michael West obudził się na podłodze zaplątany w swoją pościel.
Znowu spadłem z łóżka?
Rozejrzał się wokoło zmrużonymi oczami, po czym położył głowę na podłodze próbując ponownie zasnąć.
To się nie uda, prawda?
Usiadł po turecku i spojrzał na majtki wiszące na krześle. Tylko czekały aby je ubrać.
- Już za chwilę.
Owinięty prześcieradłem porwał majtki i dotarł do łazienki barykadując się w nim. Zrzucił z siebie białą tkaninę i wszedł do kabiny prysznicowej.
Muszę dziś kupić ten prezent.
*godzinę później*
Michael z ręcznikiem na głowie wszedł do kuchni. Miał na sobie grube dresowe spodnie i zielony polar.
- Dzień dobry - usłyszał głos matki.
- Tia - odparł otwierając lodówkę i pijąc mleko z kartonu. To wyciekło mu z kącika ust i pociekło po szyi. Odstawił pusty karton na miejsce i wyjął trzymaną w dolnej półce lodówki tabliczkę czekolady. - Wychodzę.
Wrócił się do łazienki i z pomocą suszarki matki szybko wysuszył głowę. Wszedł do swojego pokoju aby zabrać portfel i klucz, oraz włożyć pod polar bluzkę. Naciągnął na głowę czapkę, zawiązał buty i opuścił mieszkanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Wto 22:10, 07 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek.
Flossy Stormy Brielle Whitemore wybuchnęła radosnym śmiechem, przeskakując przez zaspę. Biegała szybko, nawet bardzo, mimo że nie za bardzo lubiła się męczyć. Wbiegła w kolejny zakręt, zauważając znajomy budynek.
Chwilę potem szarpała za klamkę zamkniętych drzwi.
- Suuuuuuuuuuuuuuuuuuuusan! - wrzasnęła, kopiąc w drzwi. - Wiem, że tam jesteś i wróciłaś wcześniej!
Kobieta która otworzyła jej drzwi z pewnością była Susan, choć wyglądała nieco inaczej.
- Boże. Wyglądasz jakbyś przeżyła w tej pieprzonej Francji...
- Anglii, Flo.
- Tej pieprzonej Anglii apokalipsę zombie. Nikt cię nie zechce - Flo pokręciła głową z udawanym smutkiem. Zignorowała jej groźny wzrok, wchodząc do środka i zrzucając z siebie czarny, zimowy płaszczyk i szalik. Usiadła na krześle przed biurkiem i spojrzała na nią wyczekująco.
- Nie umawialiśmy się na wizytę. Teoretycznie nadal mam urlop.
Flossy prychnęła.
- Ale ja cię potrzebuję.
Susan uniosła brwi, siadając przy biurku. Założyła okulary i spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Zawsze powtarzasz że nikogo nie potrzebujesz.
Flo wzruszyła ramionami, wyciągając z kieszeni spodni scyzoryk. Przyłożyła go do oparcia krzesła, a Susan westchnęła.
- Odłóż zabawkę, Flo.
Flo ze smutną miną schowała "zabawkę" i przechyliła głowę, przyglądając się jej ciekawie.
- Opalenizna. Nakryłam cię, Susan. Wcale nie byłaś w Anglii. Tak naprawdę wdałaś się w szalony romans z... Z... Widzę, że masz nowy zegarek. Z pewnością musiał być to ktoś bogaty. A więc stawiam na milionera ze Szwajcarii. A więc po paru namiętnych nocach postanowiłaś uciec razem z nim na Hawaje. Po paru dniach odkryłaś, że ma dzieci z córką kuzynki brata twojej siostry i tak naprawdę próbuje cię zamordować. W nocy zbudowałaś na szybko tratwę, dopłynęłaś do brzegu, w Nowym Jorku wsiadłaś w samolot i tak oto jesteś.
Przez chwilę z fascynacją przyglądała się wzburzonej minie swojego psychologa.
- Flossy! Znowu oglądałaś Sherlocka przez całą noc?
- Może... - Flossy uśmiechnęła się promiennie. - Ale to najsensowniejsze wyjaśnienie.
Susan westchnęła ciężko.
- Byłam na solarium.
- O fuck.
- Język, Flo. A teraz nie przedłużajmy... Opowiedz mi czy zaszły jakieś zmiany? Poprawa?
Flossy uśmiechnęła się kpiąco.
- Zobaczyłam jego głowę w piekarniku.
- Kogo?
- Ojca.
- O fuck.
Flo parsknęła śmiechem.
- Język, Susan! Żartowałam. Po prostu... Mogę teraz poopowiadać ci jak zwykle jacy debile mnie otaczają? Łącznie z tobą, Sus. Mam dosyć tej głupiej, świątecznej atmosfery. I tej su... To znaczy mojej cioci, ja... Kur... Kurczę, tak bardzo nie chcę tych świąt. Siedzenie w tych świątecznych strojach z Sethem, Christelle...
- A ja myślę że się cieszysz.
- Dlaczego?
- Gdy mówiłaś o Setcie i swojej siostrze twoje oczy zrobiły się jasnobłękitne.
*godzinę później*
Flossy schowała rękę do kieszeni, wchodząc do sklepu. Rozmowa z Susan podziałała na nią przygnębiająco. Jak zwykle pokazała jej że wie o niej więcej niż ona sama. Wyciągnęła z kieszeni jedną dłoń i poruszyła nią niepostrzeżenie. Jedna z plastikowych figurek wystawionych na sprzedaż po okazyjnej cenie poruszyła się. Stojący niedaleko maluch w czapce świętego Mikołaja rozdziawił usta, a Flo spiorunowała go wzrokiem.
- Zjeżdżaj, mały. W tym roku byłeś cholernie niegrzeczny i nie dostaniesz ani jednego pieprzonego prezentu od Mikołaja - powiedziała figurka, a Flo przeszła obok chłopca i uśmiechnęła się, usłyszawszy za sobą wybuch płaczu.
Po co ja tu w ogóle weszłam?
Flossy zawróciła po koszyk, przypominając sobie o zakupach zleconych przez ciocię. Zawsze brała te największe, na których fajnie się rozpędzało i jeździło, gdy nikt nie widział. Popchnęła wózek i zaczęła przechadzać się po markecie. Nagle z daleka zauważyła znajomą sylwetkę i uśmiechnęła się kpiąco. Zaczęła biec z wózkiem przed sobą.
- West! - wrzasnęła, rozpędzając się i wjeżdżając w niego wózkiem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 22:15, 07 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski
Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 22:31, 07 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek.
Celty siedziała w swoim pokoju w Internacie. Gilbert jak zwykle buszował po jej łóżku szukając czegoś do jedzenia. Rzeczy jej współlokatorki już dawno zniknęły i pomieszczenie wydawało się być teraz większe niż zwykle. Zostało w nim tylko kilka jej walizek, po które miał przyjechać szofer ojca i zabrać razem z Celty na wyspę. Dziewczyna właśnie miała zamiar wystawić bagaże na korytarz, gdy do pokoju wpadła Savannah o mało jej nie potrącając.
- Coś się stało? - zapytała ostrożnie Celty.
- Zabiję tego draania... - wysyczała.
- Kogo?
Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, gdy pojawił się za nią Black. Z jemiołą.
- Savannah, nie mów, że nie znasz tego zwyczaju. Jak dwóch ludzi staje pod jemiołą...
- Nadine, zrób z nim coś! - wrzasnęła rzucając się na łóżko i zakrywając głowę poduszką.
- Przed chwilą chciałaś go zabić...
- Wiesz dobrze, że ja nie umiem zabijać. - jęknęła spod poduszki.
Celty spojrzała na Louisa, który najwyraźniej świetnie się bawił.
- To pokój tylko dla dziewczyn. Wynoś się. - wycedziła.
Black najwyraźniej nic sobie z tego nie robił. Rozłożył się na fotelu i wyjął jakiś pakunek.
- Mam coś dla ciebie. Prezent gwiazdkowy, który na pewno ci się spodoba.
Celty powstrzymała się przed uderzeniem chłopaka i podeszła bliżej zaciekawiona. Wyjęła przedmiot z rąk Blacka i rozwinęła papier. W środku był wysoki kapelusz rodem z filmu "Alicja w Krainie Czarów". Przypominał ten, który nosił Szalony Kapelusznik.
Savannah wychyliła się znad poduszki i spojrzała na Nadine zaciekawiona.
- Wyjątkowo się z nim zgadzam. Tylko tobie spodobałoby się takie badziewie.
Louis obdarzył ją pogardliwym spojrzeniem. Celty najwyraźniej przypomniała sobie co miała zrobić i zwróciła z powrotem wzrok na Blacka.
- Dziękuję, ale...mimo to nadal jesteś w pokoju dziewczyn. Lepiej wracaj do siebie i spakuj się wreszcie. Wiem, że rodzice za tobą nie tęsknią, ale nie możesz tu zostać wiecznie.
Dziewczyna wypchnęła go z pokoju i wyrzuciła jemiołę, którą dręczył Savannah. Tym razem zamknęła drzwi i usiadła na łóżku naprzeciwko przyjaciółki.
- Jak spędzasz święta?
- W domu. Z Marie. - skrzywiła się. - Rodzice znów wyjeżdżają.
- Możesz wpaść do nas na Sylwestra.
Savannah podniosła na nią wzrok i zaczerwieniła się.
- Nolan też będzie?
Knight roześmiała się kiwając głową. Przyjaciółka nie próbowała ukrywać radości. Podkochiwała się w chłopaku od ładnych paru lat. Celty dziwiła się jak w ogóle można darzyć kogoś tak wielkim uczuciem ledwie go znając.
- Skoro już nie masz nic do roboty, to może pomożesz mi z tymi bagażami? Za pół godziny mają po mnie przyjechać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Wto 23:15, 07 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), poranek
- West!
Michael odwrócił się w stronę nadjeżdżającej wózkiem Flossy Whitemore.
Chłopak w porę chwycił się krawędzi półki, aby nie upaść. Spojrzał na dziewczynę dziko, podczas gdy ta uśmiechała się od ucha do ucha.
- Gdzie zgubiłaś kaftan?
Dziewczyna spojrzała na niego nie rozumiejąc. Westchnął głośno zasłaniając górną część twarzy dłonią.
- No, kaftan. Ten, bez którego twój psychiatra nie pozwala ci opuszczać pokoju. Gdzie go zgubiłaś? - chłopak rozejrzał się po półkach, po czym wbił oczekujący wzrok w rudzielca.
- Czemu się tak gapisz?
- A wiec to tak - odparł, obrócił się na pięcie i ruszył w stronę stoiska z ubraniami.
- Co "więc to tak"? - zapytała tamta doganiając go. Chłopak zaklął pod nosem i zdjął z wieszaka niebieską koszulę z krótkim rękawem. Stanął przed lustrem przykładając ją do piersi.
- Co robisz? - West ponownie zaklął, tym razem na tyle głośno, że najbliżsi konsumenci spojrzeli na niego zdegustowani. - Kupujesz to? Po co? Z jakiej okazji?
Chłopak odwiesił koszule na wieszak i ruszył z koszykiem przed siebie. Flo jechała tuż obok nawijając o czymś.
- Susan zachowała się podle. Wyjechała na Karaiby i nawet mi o tym nie powiedziała. Solarium! Jasne! Wiesz? Nie znoszę świąt! Musze je spędzać w towarzystwie tej suki, to znaczy ciotki... - chłopak uśmiechnął się pod nosem na wzmiankę o Darnele "Wrednej Torbie" Whitemore, jak ją sam nazywał.
- Nie wiem o czym mówisz, ale nie przerywaj.
Dziewczyna rozpromieniła się i wrzuciła kolejną rzecz do wózka.
- Nie dość tego muszę przebywać w towarzystwie Setha i Christelle! To nie fair! Ja chcę do Kota z Cheshire! Wiesz, jakie ja tam będę musiała znosić katuszę?
- Serio? - zapytał, kompletnie niezainteresowany.
- Serio! - spojrzała na niego naburmuszona, podczas gdy on oglądał lampkę do biurka. - Musisz mi coś kupić!
Chłopak wypuścił przedmiot z dłoni i utkwił wzrok w Flo.
- Że co? - zapytał, spoglądając na nią spojrzeniem typu "Chyba masz coś nie tak z głową!"
- No, za dotrzymanie ci towarzystwa i samą moją obecność, oczywiście. Wiem! Kup mi lody!
Że co?
- W zimie?
*godzinę później*
- Kup mi gorącą czekoladę.
- Trzeba było nie jeść loda - wycedził West na skraju wytrzymałości psychicznej. Dziewczyna spojrzała na chłopaka z obrażoną miną i kopnęła go w piszczele. Ten jęknął, wypuszczając z dłoni reklamówki i złapał się za obolałą kość.
Dlaczego choć przez chwilę wątpiłem, że to wariatka?
Spojrzał ponuro na reklamówki, w których leżały rzeczy, które dziewczyna zdołała z niego wyłudzić. Sukienka, szalik, film DVD "Alicja w Krainie Czarów", sweter i duży czarny kapelusz który wybrała Flo.
No i nieszczęsne lody.
- Dlaczego w ogóle spędzam z tobą czas? - zapytał się dziewczyny, gromiąc ją wzrokiem.
- Bo jestem wspaniała?
Chłopak pokręcił głową.
- Nie. Jesteś kapryśna, samolubna, agresywna i pleciesz trzy po trzy. Widzisz tylko czubek własnego nosa, i nie dość tego wtykasz go w nie swoje sprawy.
Jej uśmiech zniknął. Chłopak położył reklamówki na ławce, nie zauważając, że te w połowie się stopiły. Dziewczyna usiadła obok. Chwile patrzył jak ta lekko drży.
Szlag by to! Na pewno tego nie zrobię!
Podszedł do automatu na kawę i wydał resztę oszczędności na plastikowy kubek gorącej czekolady.
Całe szczęście, że już kupiłem tą płytę.
Poklepał się, po wewnętrznej kieszeni polara i wrócił z gorącym kubkiem do Whitemore.
- Bierz to.
Usiadł po drugiej stronie ławki i wyjął swój urodzinowy prezent. Obejrzał opakowanie ze wszystkich stron i westchnął ciężko.
Spojrzał na Flo i zrozumiał, że ta gapi się na niego od jakiegoś czasu.
- To było miłe. Znaczy ten kubek.
Chłopak naprężył się jak struna i zaczerwienił się po same uszy.
- Nie, nie było. Wiesz dlaczego? Bo to się nigdy nie wydarzyło, jasne?
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mashu95
Matthias Moore, III kreski
Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa/Koszalin
|
Wysłany: Śro 9:21, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012r.- Popołudnie.
Matt powtarzał po raz enty wyćwiczoną do perfekcji formę Ding Shi Ba Zhang (Osiem Dłoni w Ustalonych Pozycjach) Wushu, sens jego życia, tylko uprawiając tą starożytną sztukę chłopak czuł się sobą.
Teraz gdy zaczęły się ferie świąteczne, miał kilka dodatkowych godzin na treningi. Czasem zastępował ćwiczenia fizyczne, statycznymi ćwiczeniami [link widoczny dla zalogowanych]. Zawsze gdy miał wolne starał się kontynuować trening [link widoczny dla zalogowanych], stylu który ćwiczył już od ponad dwóch lat, jako kontynuację podstawowego szkolenia Wushu.
- Matt, obiad!- z jadalni domu dało się słyszeć wołanie jego mamy. Nie trzeba było mu powtarzać. W jednej chwili porzucił trening i pobiegł do kuchni.
- Mamo, co dziś na obiad?- zawołał gdy tylko znalazł się w pomieszczeniu.
- Jedzenie.- odpowiedziała mu jego siostra bliźniaczka.
- Mam nadzieję, że jakieś dobre.- uśmiechnął się.
*potem*
Matt wyszedł z domu. Na trawnikach przed wszystkimi domami zalegał śnieg. Chłopak podobnie jak większość młodzieży w jego wieku uwielbiał zabawę w takich warunkach. Bitwy na śnieżki, jazda na łyżwach i wszystkie inne czynności sprawiały mu wiele radości.
Postanowił poszukać towarzyszy zabaw. W sąsiedztwie mieszkało kilkoro dzieciaków. Obejście wszystkich nie było wcale złym pomysłem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rex
Gość
|
Wysłany: Śro 11:02, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia, ranek.
Matthew otworzył oczy. Jak co rano, na wypadek otworzył też usta. Jednak i tak, co rano od ośmiu lat nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
Zerknął na wielki zegar z kurantem.
Znowu dziewiąta trzydzieści. To już chyba któryś dzień z rzędu.
Chłopak wstał, przecierając oczy i pociągając nosem.
Świetnie. Katar.
Nałożył na siebie którąś z koszulek, rozrzuconych po pokoju, dżinsy i jakąś bluzę, po czym poszedł do kuchni. Jego matka właśnie kończyła doprawiać którąś wigilijną potrawę którąś z tych ostrych, powodujących hemoroidy przypraw.
Matt usiadł na brzegu krzesła, wpatrując się w owsiankę. Po chwili westchnął i zanurzył łyżkę, starając się nabierać jak najmniej papki.
Wsadził rękę do kieszeni i pacnął się lekko w czoło. Wstał z krzesła i wrócił do pokoju. Rozejrzał się po pomieszczeniu. W końcu jego wzrok wyłowił notes, umieszczony pod małą stertą papieru pakunkowego. Czym prędzej włożył notesik do kieszeni, razem z nim zgarnął ołówek i kilka dolarów, wytrząśniętych ze skarbonki.
Wrócił do kuchni i skończył jeść poranny posiłek. Kończył, kiedy na podwórze wjechał pan Jacobson, wioząc na przyczepce samochodowej sporych rozmiarów choinkę.
Pani Jacobson prychnęła i rzuciła szmatkę, którą wycierała dłonie, na blat.
- W którym niby pokoju zmieści się to coś?!
Ojciec wtaszczył drzewko do przedpokoju. Matka wrzasnęła głośno, widząc śnieg na jej nieskazitelnym dywanie.
Pan Jacoboson poprawił okulary.
- Przecież można je przyciąć... chyba.
Matt gwizdnął cicho, słysząc kolejny wrzask mamy i uspokajający głos taty. Sięgnął po swój notes i wyrwał z niego kartkę. Napisał na niej "Przecież nie mamy jeszcze bombek. Idę do sklepu" - po czym położył ją na stole.
Nałożył kurtkę, rękawiczki i czapkę. Włożył buty, zgarnął kilka banknotów, leżących obok misy z owocami i wyszedł z domu, przeciskając się obok olbrzymiego iglaka.
Podgwizdując pod nosem, dotarł do małego sklepiku naprzeciw marketu. Czym prędzej kupił tam kilka łańcuchów, gwiazdę betlejemską i parę kompletów bombek. Kiwnął głową sprzedawcy i wyszedł. Idąc do domu, kopał śnieg zalegający na chodniku i jeszcze nie odśnieżony. Spojrzał w niebo. Było zaciągnięte chmurami, ja kto zwykle bywa w zimie.
Może zobaczę Mikołaja.
Gdy doszedł do swojego miejsca zamieszkania, wielka choinka stała w ogrodzie. Co dziwniejsze, miała ucięty czubek.
Wszedł do domu i od razu skierował się do salonu. Mama siedziała obok ojca na kanapie. Wpatrywali się razem w swoje dzieło, którym był mniej więcej półtorametrowej długości czubek wcześniej przywiezionego drzewka, służący teraz za świąteczne drzewko.
Matt zagrzechotał pakunkami i położył je lekko na ziemi. Ojciec popatrzył na niego i kiwnął mu głową, uśmiechając się szeroko i poprawiając przekrzywione okulary.
- Dzięki.
Chłopak uśmiechnął się i poszedł do swojego pokoju. Położył się na łóżku i wpatrzył w sufit, ozdobiony planem Drogi Mlecznej.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 12:22, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), poranek - przed południem.
Fascynujące - pomyślała Flo, przyglądając mu się przez chwilę. Nagle poczuła się trochę głupio, przypominając sobie jak wcześniej narzekała na Elle i Setha, mimo że to jedyne osoby dla których cokolwiek znaczyła.
- Właśnie, że się wydarzyło - powiedziała Flo, wyrzucając pusty już kubek w śnieg i stając na ławce. Wbiła wzrok w swoje białe glany i zaczerpnęła tchu - HEJ, LUDZIE! MICHAEL WEST WŁAŚNIE ZROBIŁ COŚ MIŁEGO, I TO DLA TEJ POMYLONEJ FLOSSY WHITEMORE!
Michael pociągnął ją na dół za rękaw płaszcza i zatkał usta.
- Co. Ty. Robisz?
Flossy spojrzała na niego groźnie i czym prędzej zabrał dłoń. Położyła nogi na ławce i objęła kolana rękoma, przyglądając się Westowi.
- Ej, West - powiedziała po dłuższej chwili. - Zaproś mnie kiedyś na herbatę.
- Że co?
- Herbata. Za ojczyznę herbaty uważa się Chiny, mimo...
- Wiem czym jest herbata - wycedził Michael.
- Więc co za problem? Wezmę ze sobą Kota z Cheshire i założę herbacianą sukienkę. No i zainwestuj w ładne filiżanki. Przyniosę swoją ulubioną herbatkę. Cynamonową. Musisz koniecznie spróbować - powiedziała na jednym oddechu i nim zdążyłby zaprotestować, wstała. - No to jesteśmy umówieni. Na kiedyś.
Michael wpatrywał się w nią przez chwilą z miną mówiącą ona-jest-nienormalna. Flo znała tą minę doskonale.
- Docenię to. Większość osób unika kontaktu ze mną jak ognia, co z pewnością zauważyłeś.
- Dziwi cię to?
Flossy uśmiechnęła się, odbierając mu reklamówki.
- Dzięki za "prezenty" - powiedziała, wyciągając z jednej z reklamówek czarny kapelusz. Założyła go na głowę i stała przez chwilę, milcząc. - Wesołych świąt, Michael. - powiedziała cicho i odwróciła się na pięcie, odbiegając i nucąc pod nosem piosenkę Snow Patrol.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 12:23, 08 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
A.
Louis Black, II kreski
Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 13:07, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek
Chłopak stał pod drzwiami pokoju swojej przyjaciółki. Spojrzał na zegarek. Tak, zaraz miał samolot.
– Wesoły Świąt Celty! I tak zaraz mam samolot.
- Co? On się wybiera gdzieś? Ale jego rodzice… - Savannah powiedziała układając sobie wszystko w głowie.
– Tak, tobie też. – założył płaszcz który leżał na walizce. – Rudzielec – po chwili kot łasił się obok jego nogi. Wyjął z kieszeni mały pakunek i położył go pod drzwiami. Na karteczce było napisane Wesołych Świat Sav.
Złapał za rączkę od walizki (zabierając również klatkę) i wyszedł na dwór. Przed domem stała taksówka. Wrzucił do bagażnika bagaż. Kot wskoczył na tyle siedzenie, a za nim usiadł chłopak.
– Dzień dobry. Na lotnisko.*
- Dobry – po czym ruszył mężczyzna ruszył.
*później*
- Prosimy o zapięcie pasów – Louis siedział już w fotelu. Założył słuchawki, a samolot odbił się od podłoża.
*kilka godzin później, późne popołudnie*
- Bonjour Paris – stał przed kamieniczką należącą do jego rodziny. Otworzył drzwi, wszedł do środka, a za nim Rudzik. Zapalił światło i odstawił walizkę. Kot położył się na kanapie, a chłopak napił się wody. Po czym wyszedł na zewnątrz.
„Uwielbiam Paryż zimą.”
Ruszył w stronę butiku prowadzonego przez pewną rodzinę. Lubił to miejsce. Otworzył drzwi.
- Louis! – przywitała chłopaka kobieta.
- Dzień dobry! Co nowego w sklepie?
- Spójrz na koszule. Mamy nowe, jedwabne. Co słychać u mamy? Jak przygotowania do Świąt?
– Właściwe to jeszcze się z nią nie widziałem. Wsiadłem w samolot rankiem i oto jestem. Pierwsze miejsce jakie odwiedzam. A Święta, cieszę się, że pobędę w domu. A u Pani? – ciągle przeglądał wieszaki.
- U mnie jak co roku. Rodzinnie. Jutro mam otwarte do południa i mam nadzieję, że w te święta odpocznę – sama przerwała swoją wypowiedź. – Ach! Byłbym zapomniała!– po chwili zniknęła i pojawiła się z czarną papierową torbą.- Sama uszyłam. To dla ciebie. Wesołych Świąt! – wepchnęła mu torbę.
– Ale ja nie mogę…
- Ależ możesz, jesteś naszym stałym klientem – Louis wiedział, że nie ma sensu dyskutować. Wyjął z torby czerwoną, jedwabną koszulę.
– Dziękuję. Jest piękna.
- Materiał do wypustki przestali produkować. Ta koszula jest jedyna w swoim rodzaju. – chłopak spojrzał na biały materiał wypustki, który tylko na pierwszy rzut oka miał taki odcień. Połyskiwał różnymi kolorami.
- Dziękuję bardzo. – po czym przytulił kobietę.
W sklepie wybrał jeszcze kamizelkę i życząc wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku wyszedł na ulice Paryża. Po kilku minutach natrafił na antykwariat, w którym od czasu do czasu bywał. Wszedł do niego i przegrzebując kosze z książkami natrafił na pierwsze, francuskie wydanie ‘Alicji w Karinie Czarów’. Zabrał ze sobą książkę i podszedł do kasy.
- Słuszny wybór. To biały kruk – kiedy chłopaka już płacił zauważył duża srebrną sowę (przywieszkę) na czarnym rzemieniu.
– Jeszcze ten wisiorek.
Kiedy starszy, siwy pan skończył pakowanie Louis pobiegł do wcześniejszego miejsca w którym dostał koszulę. Pani o długich ciemnych włosach zamykała już sklep.
- Co ty tutaj jeszcze robisz?!
– Mam coś dla pani. – po czym wręczył jej małe czerwone pudełeczko ze srebrną sową. Otworzyła go ostrożnie i rozradowana założyła go na szyję.
- Dziękuję. Jest przecudowny. A teraz już lec na zakupy.
- Joyeux Noël! – zrobił pamiątkowe zdjęcie roześmianej pani zamykającej butik, po czym ruszył w stronę luksusowych sklepów.
*nie ma w mieście, no to poza miasto.
** oczywiście jutro/pojutrze wracam (23/24) do ST
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 14:19, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), południe.
Flo wpatrywała się w pustą wiadomość od Pinky'ego. Zmarszczyła brwi, wychodząc za szkołę. Często tu bywała, nawet jeśli szkoła była zamknięta.
Bo bardzo często Greg dostarczał jej rozrywki.
Dość szybko zauważyła skuloną pod ścianą sylwetkę i dwóch chłopaków stojących nad biednym Kaiem.
Znowu, ty mięczaku.
Podeszła powoli i niepostrzeżenie, stając za Gregiem. Kai spojrzał na nią przepraszająco.
- Bombki na mojej choince mają fajny kolor krwi - powiedziała spokojnie, wyciągając dłonie z kieszeni i poprawiając czarny kapelusz. Gregory zaklął, odwracając się.
- Lubię krew - dodała Flo, wymierzając mu mocny cios w twarz. - Jest ładna.
Greg zaklął, trzymając się za krwawiący nos, podczas gdy jego brat zaczął uciekać.
- Matka mnie zabije, ty...
Flossy pocałowała go, przerywając wiązankę przekleństw. Spokojnie przyglądała się jego zmieszanej twarzy, a po chwili znikającej za rogiem sylwetce. Otarła usta z krwi Grega i usiadła na śniegu obok Kaia.
- To obrzydliwe, Flo - wyjąkał Kai.
- To zabawne - zaprotestowała. - Widziałeś jego minę? A ty, Pinky, jesteś idiotą.
- To nie moja wina, że nasi rodzice się przyjaźnią! - zawołał Kai, a Flo opiekuńczym gestem poprawiła mu przekrzywioną czapkę.
- Zawsze obrywasz.
- Dobrze wiesz że nie lubię biegać - powiedział Kai, a w jego oczach pojawiły się łzy.
- Tylko ja mam prawo doprowadzać cię do płaczu, Pinky - warknęła, zawiązując mocniej jego szalik. - Ja i Elle. Jak tam u twojej mamy?
- Właśnie wracaliśmy z odwiedzin w szpitalu - powiedział cicho Kai, a Flossy spochmuraniała. - Pozdrowiłem ją od ciebie.
Spojrzała w niebo.
- Znów zaczyna padać - stwierdziła, wyciągając dłonie. Na skórę opadł płatek śniegu i stopił się po chwili. Nie miała zwyczaju nosić rękawiczek.
- Powinnaś powiedzieć, że wszystko będzie dobrze... - wymamrotał Kai, trąc oczy.
Flossy uśmiechnęła się pogardliwie.
- A będzie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski
Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:25, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), ranek
Celty właśnie szukała w pokoju Gilberta, gdy Savannah zaczęła piszczeć. Knight zacisnęła pięści czując rosnącą wściekłość. Chociaż raz mogła się zamknąć. Dziewczyna podnosiła alarm z byle powodu. Celty przypomniała sobie jak kiedyś po wuefie, gdy odnosiły do magazynu piłki, Savannah zobaczyła na ścianie malutkiego pajączka i zaczęła wydzierać się w niebogłosy przy okazji strasząc również samą Knight. Oczywiście potem musiały sprzątać magazyn, bo Parks w panice zdążyła porozrzucać wszystkie piłki i rakietki tenisowe.
Celty zaczęła w myślach odliczać do dziesięciu próbując nie wpaść w złość. Od dłuższego czasu starała się opanowywać emocje, bo z każdym wybuchem złości coś zaczynało lewitować pod sufitem.
- Co znowu? - wysiliła się na miły ton.
Przez otwarte drzwi zauważyła postać Louisa. Chyba nie po raz pierwszy pomyślała, że chłopak wygląda jak skrzyżowanie Edłarda ze Zmierzchu i Justina Biebera. Black niecierpliwie spojrzał na zegarek i uśmiechnął się na jej widok.
- Wesołych Świąt Celty! I tak zaraz mam samolot.
- Co? On się wybiera gdzieś? Ale jego rodzice... - zaczęła Savannah.
- Tak, tobie też. - założył płaszcz który leżał na walizce. - Rudzielec.
Kot pojawił się znikąd łasząc się mu do nóg. Savannah odskoczyła od zwierzęcia zaskoczona, a Celty nieufnie spojrzała na kota.
Łasi się do niego... Próbuje zdobyć jego zaufanie tylko po to, by w nocy wreszcie go zabić. Kiedy Louis to wreszcie zrozumie?
Ciemnowłosa drgnęła, gdy kot spojrzał na nią czujnym wzrokiem.
Nigdzie nie pisali, że koty czytają w myślach. Patrzy na mnie jakby próbował przejrzeć mnie na wylot...Spadaj durny kocie.
Niezbyt delikatnie dźgnęła go końcem buta i zwierzak prychnął niezadowolony.
Savannah zaczęła coś mamrotać o Gilbercie i skoczyła z powrotem do pokoju. Tymczasem Black wyjął z kieszeni mały pakunek i położył go pod drzwiami po czym ciągnąc swoją walizkę skierował się do wyjścia. Celty przyjrzała się pakunkowi. Na doczepionej do niego karteczce było napisane Wesołych Świąt Sav.
Pół godziny później Knight razem z Savannah jechała samochodem ojca. Blondynka kręciła się niespokojnie wyglądając co chwila przez okno. Co chwila otwierała usta by coś powiedzieć i milkła zrezygnowana. Celty spoglądała na nią rozbawiona.
- Nadine, miałaś podwieźć mnie do domu, tymczasem już dawno go minęliśmy. - odezwała się w końcu.
- Odwiozę cię, ale najpierw wpadniemy do mnie. Możesz to nazwać porwaniem.
Savannah pobladła najwyraźniej zdając sobie sprawę z sytuacji w jakiej się znalazła.
- Zabierasz mnie ze sobą na święta?
Celty wybuchnęła śmiechem. Obserwowanie spanikowanej przyjaciółki wyjątkowo ją bawiło.
- Nie będzie mnie w domu na święta. Jadę tam tylko na dwa dni, 24 grudnia rano będę z powrotem w Samantha Town. Spędzam święta u John Yashimoto.
- A-ha... - wydukała tylko tamta i powróciła do oglądania krajobrazu za oknem.
Tymczasem niczym niezrażona Celty posadziła Gilberta na ramieniu i zachichotała, gdy zaczął obwąchiwać jej włosy.
- Nie otworzysz prezentu od Louisa?
Nietknięty pakunek wciąż leżał na pustym siedzeniu obok Savannah i jego adresatka najwyraźniej nie miała zamiaru odkrywać co w nim jest.
- Boję się prezentów od niego. To podejrzane, że nagle stał się dla mnie miły. - szepnęła.
- Są święta, czas wybaczania! Ja specjalnie dla Nettie kupiłam poradnik dla młodych matek i fartuszek z napisem "Wzorowa mamusia".
- Ale ona...ona nie ma dzieci...
Knight zamilkła na chwilę i wbiła wzrok w szybę. Nigdy nie lubiły się z Nettie. Kłótnie przerodziły się w wojny, gdy Celty poszła do Washington. Jednak ostatnio to młodsza z sióstr miała przewagę. Wiedziała coś o czym wiedzieć nie powinna i tę informację trzymała w sobie, by móc ją kiedyś wykorzystać.
Z zamyślenia wyrwał ją głos kierowcy.
- Wysiadamy. Macie przesiadkę w porcie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Śro 16:11, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Wyspa Knight'ów] 22 grudnia 2012 (sobota), wczesny ranek.
Nolan spokojnie przekręcił się na bok na swoim łóżku z baldachimem. Cholernie uwielbiał swój pokój. Głównie dlatego, bo miał w nim wielki telewizor, własny laptop, półkę z ulubionymi książkami, mangami, filmami, płytami i dosyć dużą wieżę stereo. Jego pokój był drugim największym z tej części domu. Przed nim była tylko sypialnia Nettie, w której dodatkowo była toaletka. Za to tylko Nolan i Nessie mieli własne toalety przy pokojach. Nettie i Noah mieli za to swoją własną w korytarzu. Pokój Celty od wieków był zamknięty. Oprócz pokoi dzieci znajdował się stary pusty pokój, pokój Vincenta i Marie, pokój do zabaw Nessie, pokój muzyczny Nolana i Celty, mniejsza biblioteka z książkami i płytami, mały szpitalik z rentgenem, opatrunkami, maściami itd., które są potrzebne gdy Nolan jak na co dzień się porani, poparzy lub coś sobie połamie. Do tego znajdował się pokój do szermierki i innych sztuk walk, galeria z obrazami i rzeźbami matki, kuchnia, salonik i wejście na poddasze.
W drugiej części domu znajdowała się duża biblioteka, mały pokój muzyczny, ponad 4 pokoje gościnne, sypialnia rodziców, salonik, kuchnia, gabinet ojca, pracownia matki, bar, basen i jauzzie, siłownia, łazienki. Wspólnym pokojem była jadalnia i duży salon. Do tego w domu znajdowały się ponad trzy piwnice z dziwnymi połączeniami, kilka tajemnych przejść oraz dziwnie zbudowany balkon. 'Dziwnie' głównie dlatego, bo znajdował się na pierwszym i drugim piętrze łącząc wszystkie pokoje. Od tak każdy miał jeden balkon. Wystarczyło zostawić wystarczająca uchylone okno, lub otwarte drzwi balkonowe, a można było spodziewać się jakiegoś gościa.
W pobliżu domu znajdowała się mała strzelnica oraz tor do łucznictwa z tarczami. Dalej był port z jachtami, łódkami, motorówkami, żaglowcem, a dalej stał helikopter ojca. Za domem znajdowało się boisko do gry w kosza, huśtawka i mini plac zabaw. Dokładnie za domem był ogród właściwy ze szklarnią, ławkami, latarniami i labiryntem różanym. W środku 'labiryntu' znajdowała się fontanna na której szczycie była marmurowa podstawka na której stał diamentowy oświetlany smok pokaźnej wielkości. Jak już każdy zdołał zauważyć kochane rodzeństwo Celty i Nolan zdążyli już znaleźć tajne przejście do ogrodu i nauczyli się wchodzić na smoka. Zazwyczaj taka zabawa kończyła się upadkiem Nolana i połamanymi nogami.
Mevetha w jednej chwili ze snu obudził Noah uderzając pięścią w drzwi jego pokoju. Chłopak uniósł głowę i spojrzał w stronę drzwi.
- Wstawaj! Dzisiaj ty zajmujesz się Ness! - wydarł się Noah odchodząc z debilnym uśmiechem.
"Spieprzaj. Lecz się. Niech jebnie cię meteoryt. Wykrwaw się. Nabij się na parasolkę. Zgiń. Potnij się. Wpadnij do miksera."
Drake wstał po czym założył spodnie i ruszył do łazienki umyć włosy i sprawdzić czy przez noc nie zadał sobie obrażeń.
Po połowie godziny w jego pokoju pojawiła się mała dziewczynka tuląca misia. Uśmiechnął się do niej i pokazał jej gestem, że wychodzą z pokoju.
- Chodź. Dziś nauczymy cię jak budzić ludzi w stylu Knightów. - rzucił idąc w stronę pokoju Vincenta i gwiżdżąc wesoło.
Chwilę później uchylił drzwi, a dziewczynka zaśmiała się rozkosznie. Nolan wciągnął siostrę do pokoju swojej ofiary i zauważył, że chłopak zrzucił kołdrę, a na łóżku Rise'a leżały resztki pluszaków, plusz i kilka par nożyczek. Knight skrzywił się.
"Tak Vincent. Właśnie dlatego nigdy nie będziesz miał dziewczyny! Żadna by nie chciała spać z gościem co tuli pocięte misie i ślini się do nożyczek!"
No udał, że zakłada niewidzialne rękawiczki po czym lekko uniósł nogę i z całej siły kopnął 12-latka, który spadł na ziemię drąc się wniebogłosy.
- Wstawaj sługo! Nessie chce się pobawić w ubieranie innych w sukienki. Sam dobrze wiesz jak ona marzy by pracować w salonie sukni ślubnych. - wyrzucił poprawiając swoje czarne włosy.
Przez twarz Vinca przeleciał wyraz nienawiści. Sam Rise przypominał dziewczynę i to wyjątkowo płaską z czego Knightowie nabijali się najczęściej. Nessie uśmiechnęła się najładniej jak mogła i przechyliła lekko głowę. Nolan mógł przysiąc, że Vincect właśnie pomyślał o tym by rozpruć miśka Ness. Brunet uderzył go otwartą ręką w tył głowy.
- Za co to?! Jesteście wredni! Nienawidzę waaas! - wydarł się Vincent wywlekany z pokoju przez Nolana.
- Nessie się nie odmawia Vinc, chyba, że chcesz wojować ze mną, a tego nie chcemy prawda? - zapytał z nienawiścią w oczach, a zapłakany Vincent skinął głową. - I właśnie dlatego wskakuj w sukienkę.
*Cztery godziny później*
Nolan spojrzał na Vinca i Nessie bawiących się na placyku zabaw. On sam siedział na ławce wpatrując się w niebo z którego spadały płatki śniegu. Chociaż reszta tego nie widziała, Nolan wykonywał własną podróż w czasie. Przed jego oczyma pojawiły się sceny z życia sprzed śmierci Clove. Często wracał do tego czasu od nowa widząc młode twarze przyjaciół. W jednej sekundzie wyrwał się z marzeń i spojrzał na wyiluzjowaną głowę Clo siedzącą [???] na ławce obok chłopaka.
- Hej Clo. Te święta będą zrąbane, wiesz? Nie będzie Celty, więc nie kupię nikomu prezentu. Wszyscy byli wredni z tym debilem na czele. Ehh, jaki bezsens. - szepnął.
Wtedy właśnie usłyszał jakieś wesołe wrzaski z domu. Spojrzał na siostrę i po prostu wrócił do domu zastając tam Celty i Savannah, którą pamiętał jedynie sprzed śmierci. Uśmiechnął się do nich i przytulił Celty.
- Więc jednak przyjechałaś?
- Na dwa dni. Ale potem wrócę. - obiecała.
Niebieskooki odsunął się od siostry i spojrzał na Savannah, która już się rumieniła. Chłopak nawet nie miał zamiaru udawać, że nic nie wie. Posłał dziewczynie swój najspokojniejszy i najmilszy uśmiech.
- Czółko Sav.
Chłopak na chwilę wrócił myślami do prezentów.
"Shit."
Wiedział, że musi teraz jechać do miasta i kupować prezenty czego nienawidził. Ruszył pomału w stronę matki.
- Jadę do miasta na kilka godzin. Biorę helikopter. - wyrzucił szczerząc się jak wariat.
- Nie weźmiesz helikoptera. Jeszcze popsujesz. Weź sobie motorówkę i tylko się nie zabij. - mruknęła smażąc coś w kuchni.
Chłopak pognał po schodach do swojego pokoju i zabrał stamtąd dosyć dużą sumę pieniędzy.
- Tak właściwie to po co jedziesz do miasta? - zapytała Celty swoim Sherlockowym wzrokiem.
- Muszę się z kimś spotkać.
- Czy to dziewczyna? - zapytała Rine wystawiając głowę z kuchni.
- Nie! Muszę sobie kupić nową paczkę papierosów, bo ten debil mi je ukradł, jasne? Przy okazji odwiedzę kolegę. Dawno nie byłem w mieście, nie?
Brunet odwrócił się i ruszył w stronę ogrodu chowając pieniądze.
- Weźmiesz mnie z sobą? - zapytała niezadowolona Savannah.
Knight zignorował to i ruszył w stronę portu. Po pięciu minutach szybkiego marszu kucnął przy motorówce. Nie odwracając głowy szepnął do ziemnego powietrza.
- Możesz przestać się chować Nessie.
Mała dziewczyna podbiegła do kucającego chłopaka i rzuciła mu się na szyję.
- Chcę płynąć sam, tak? W ogóle gdzie jest Vinc?
Dziewczynka wskazała palcem zza dom po czym zrobiła kulkę śniegu i włożyła w nią głową do dołu swojego miśka.
- Wrzuciłaś ofiarę do śniegu, ta? - mruknął i spojrzał na siostrę. - Chodź do domu. Trzeba znaleźć ci opiekunkę nie? Ale tylko mnie nie wydaj księżniczko, bo mama da mi karę jak dowie się, że zabrałem cię z sobą.
Dziewczynka zaczęła płakać, a Nolan pociągnął ją w stronę domu. Przy wejściu spojrzał na Savannah.
- Co się tak wleczesz? Mieliśmy jechać na miasto. - warknął i znowu ruszył w stronę portu, a za nim piszcząca blondynka.
Gdy wsiadł do łodzi, rozkazał Savannah by wsadziła Nessie do motorówki obok niego. Po jego drugiej stronie usiadła już czerwona na twarzy Savannah. Chłopak odpalił silnik i zaczął rozmyślać. Potrzebował 'przyjaciółki do zakupów', ale z góry wiedział, że piskliwa blondynka nie będzie zadowolona takim czymś. Postanowił pójść z Savananah na układ w którym ona pomoże mu robić zakupy i zajmować się siostrą dosłownie za nic.
- Więc, Sav, chciałabyś zostać moją jednodniową dziewczyną i pomóc mi w zakupach? - zapytał posyłając jej szarmandzki uśmiech.
Dziewczyna pisnęła tak głośno, że Nessie zatkała uszy i zaczęła krzyczeć.
Chłopak zaśmiał się diabelnie w duszy.
"Zapowiada się superowy dzień z wykorzystaniem tej blondyny za free. Te święta chyba będą piękne."
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Śro 17:52, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia 2012 (sobota), południe.
Flo zatrzasnęła drzwi frontowe.
- Flossy, czy to ty?
- Nie, kur*a, Szalony Kapelusznik - burknęła Flo pod nosem. - Nie stój tak, Pinky.
Kai zdjął z siebie kurtkę i buty, spoglądając na nią przestraszonym wzrokiem.
- Bądź miła.
- Zawsze jestem - powiedziała Flo, zdejmując glany i płaszcz. Z kuchni wyszła jej ciocia, spoglądając na nią karcącym wzrokiem.
- Odpowiadaj, gdy do ciebie mówię.
- Jest Christelle? - zapytała Flo.
Oby nie, bo muszę zapakować prezent.
- Wyszła gdzieś - burknęła ciotka. - I uważaj na słownictwo. Do rodziców z pewnością byś się tak nie odzywała...
- Ta. Gdyby żyli - parsknęła Flossy, wchodząc po schodach.
- Kai, miło że wpadłeś! Jak się miewa twoja mama? Gdyby tylko Flossy brała z ciebie przykład... - usłyszała jeszcze za sobą.
- Pinky, masz zamiar obgadywać mnie z tą jędzą czy pomożesz mi pakować te pieprzone prezenty? - wrzasnęła, stojąc przed drzwiami z napisem WONDERLAND. Zatrzasnęła za nimi drzwi ignorując wrzaski ciotki.
Kai rozejrzał się po pokoju i usiadł na czarnym dywanie.
- Flo, to twoje gromadzenie rzeczy... Podchodzi pod obsesję.
Flossy prychnęła i poruszyła dłonią. Drzwi szafy otworzyły się i wyskoczył z niej nie kto inny jak Kot z Cheshire.
- Cześć... Kocie... - wyjąkał Kai. Nadal nie przyzwyczaił się do dziwnych zdolności przyjaciółki.
Kot z Cheshire zignorował go, zaczynając ocierać się o nogi Flo. Flossy wzięła go na ręce, przytulając mocno.
- Ej, Flossy, ja nadal tu jestem - warknął Kai, a Flo zaśmiała się, kładąc maskotkę na ziemi.
- Tak, niestety - burknął Kot z Cheshire, siadając koło szafy. Flo wskazała dłonią wielkie pudło stojące na łóżko. Wyciągnęła z szafy wielki, czarny worek.
- Teraz musimy zapakować to wszystko do kartonu, owinąć go kiczowym, świątecznym papierem... - zaczęła Flossy, wywalając wszystko na podłogę.
- Dla kogo to wszystko? - zapytał Kai.
- No raczej nie dla ciebie, Pinky - parsknęła Flo. - Dla Elle oczywiście.
- Czasem mam wrażenie że twoja siostra jest jedyną osobą, z którą chcesz mieć do czynienia. Choć mam wrażenie że i ona nie rozumie cię do końca. Czy jest ktokolwiek kto jest w stanie cię zrozumieć, Flo?
- Kot - ucięła jego przemyślenia Flossy i uklękła przy stosie prezentów dla Elle rozrzuconych na dywanie. - Spójrz... To jest replika różdżki Bellatrix Lestrange, którą zamówiłam dwa miesiące temu. Tutaj cztery płyty AC/DC, dziesięć paczek żelków, tutaj coś co własnoręcznie zrobiłam... Cokolwiek to jest. Jest jeszcze kubek z Johnnym Deepem, pluszowy jednorożec, dość duża figurka Voldemorta i Harry'ego, nasze wspólne zdjęcie oprawione w ramkę, ciuchy, więcej ciuchów...
- Skąd wzięłaś kasę na to wszystko?
- Zbierałam przez cały rok - odparła Flossy, wyciągając przed siebie dłonie. Przedmioty zaczęły po kolei ożywać i dreptać sobie spokojnie w stronę pudła.
- Wcale nie mam ci pomagać. Zaprosiłaś mnie po to by się popisywać - stwierdził Kai.
- Dokładnie, Pinky. A więc bij mi brawo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
A.
Louis Black, II kreski
Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 18:19, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Paryż] 22 grudnia 2012r., wieczór
Louis wrócił do domu obładowany torbami. Kot przeciągał się na kanapie. Chłopak odłożył wszystkie zakupy zdjął płaszcz i buty po czym usiadł obok Rudzielca. Wyjął z kieszeni telefon i wystukał sms’a do mamy.
Jestem w Paryżu. Wracam jutro w nocy albo w Wigilię nad ranem. L.
Po czym wybrał numer Celty i również wysłał jej wiadomość.
jak u rodziny C.?
Odłożył telefon na bok i włączył telewizję. Zaczął bezmyślnie przerzucać kanały aż w końcu doszedł do wniosku, ze nie ma sensu siedzieć w domu. Wstał, zabrał telefon, z kuchni porwał łyżkę , ubrał się i wyszedł na ulice. Patrząc na światełka zamknął drzwi i ruszył w stronę ciągle czynnego marketu.
W środku patrzył jak ludzie kupują produkty na święta, łącznie z prezentami. Ruszył w stronę działu z lodami , otworzył chłodziarkę i wyjął z niej czekoladowe lody w pudełku. Trzymając je udał się do kasy.
- Wesołych Świąt – powiedziała pani w kasie patrząc na chłopaka. Zmierzyła go wzrokiem. Nie każdy kupował lody zimą.
– Wzajemnie – skierował się do drzwi. Z pudełkiem pomaszerował w stronę Wieży Eiffla.
Będąc na miejscu usiadł na ławce, otworzył lody, wyjął łyżkę z kieszeni i zaczął je jeść.
„Lody zimą na dworze. Pod Wieżą Eiffla. Nie no, trzeba być nieźle zdesperowanym.”
Wyjął telefon. Celty nie odpisała, jednak to nie przeszkadzało Louisowi. Zaczął stukać w klawiaturę nadal jedząc lody.
Lody i ja pozdrawiają spod Wieży Eiffela.
Po czym dodał do wiadomości zdjęcie migoczącego , zaśnieżonego obiektu i wysłał.
Dalej jadł i patrzył na rozmawiających ze sobą ludzi czy przechodniów.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rex
Gość
|
Wysłany: Śro 18:32, 08 Sie 2012 Temat postu: |
|
|
[Samantha Town] 22 grudnia, południe
Matt westchnął, kiedy matka zawołała go na obiad. Rytm jego dni od zawsze wyznaczały trzy posiłki - śniadanie, obiad i kolacja. W czasie roku szkolnego przynajmniej uczył się, a każda lekcja była inna, co zaburzało monotonię życia Jacobsona, jednak w czasie świąt między posiłkami leżał w pokoju, czytał po raz setny te same książki, grając w te same gry na komputerze i kląc w duchu na ludzi, którzy nadużywali w Internecie wyrazów "gadać", "mówić", "wrzeszczeć" i "krzyczeć".
Przewrócił się na drugi bok i zwlókł się z łóżka. Gdy wychodził przez drzwi od pokoju, uderzył czołem o niewidzialną ścianę.
Znowu? Muszę zacząć to bardziej kontrolować.
Popukał w ścianę, która po chwili rozpadła się.
Skierował się do kuchni, gdzie szybko zjadł gofry z sokiem pomarańczowym. Odwrócił się do lodówki i odpiął z niej jedną z kilkudziesięciu samoprzylepnych karteczek. Głosiła ona "Mamo - wychodzę."
Przykleił ją rodzicielce przed nosem na szafce i pomachał jej na pożegnanie.
Pani Jacobson zasznurowała wargi.
- Matt! MATT! A KTO UBIERZE DRZEWKO?!
Pani mama usłyszała odgłos dartego papieru i po chwili na blacie przed nią wylądował samolocik z papieru.
"Miłego ubierania".
Matt wyskoczył na dwór i nabrał haust powietrza w płuca. Kaszlnął, czując lekkie drapanie w gardle, po czym owinął szyję szczelniej szalikiem. Zaczął maszerować chodnikiem. Kiwnął głową swojej nauczycielce angielskiego i historii, która odmachnęła mu rękawiczką z jednym palcem.
Odgarnął szalik z ust i podczas chodu zaczął chuchać parą.
Prawie jak Smaug.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|