|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:42, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Elektrownia] Dzień 111 (19 października), pod wieczór
- Najnowsze doniesienia - mruknęła Nea, wchodząc do kuchni. Pracownicy elektrowni mieli, prócz skrzydła szpitalnego, nawet łazienki i kuchnię, w której to teraz obradowali. - Miasto jest spalone, ocalały nieliczne budynki. Ogień został dogaszony, wysłałam już tam parę osób, ale prócz trupów i ciężko rannych, którzy nie zdołali iść nikt tam nie został.
- A Grantville? - spytał Accel.
- Cóż, adekwatna nazwa to obecnie Caprine. Prócz Deborah, Dana, Nerine i Chantala oraz 4 innych osób nikt nas nie zaatakował. Przynajmniej jeśli chodzi o ludzi. Zwierzęta wystrzelane, a cała 8 tajemniczo zniknęła.
- Jesteśmy sami? - upewnił się albinos, podając ciasteczko zmęczonej Misace.
- Tia. Zabrali Kage'a. Niewykluczone, że się wycofali. Narobili dość strat. Lacie leczy ostatnie osoby, ale jest bardzo dużo ofiar.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko chrupaniem Last Order, która pogryzała ciasteczka wyciągnięte z czyjejś szafki.
- Ile? - padło wreszcie pytanie Reed.
- Tutaj, w elektrowni, od ran i użądleń zginęło co najmniej 81 osób.
"Pewnie drugie tyle jest w mieście. O ile nie więcej. Z pewnością więcej.", pomyślała, a zebrani zapewne domyślili się tego, co przemilczała. Nikt nie chciał spekulować przy małej Last Order.
- Nea... Kim był ten chłopiec? - spytała Lacie, która zataczając się, weszła do kuchni. Była bardzo zmęczona.
- Słyszałam jak Nerine się o niego wydzierała. Myślałam, że chcą coś się od niego dowiedzieć. Kiedy zagroziłam, że go zabiję, najpierw się zaniepokoiła. Widocznie gaiaphage jej kazało, a ona chciała wiedzieć o co chodzi. Potem jednak chyba przestało jej zależeć, a ja zrozumiałam, że chęć poznania jego tajemnicy stawia na drugim miejscu. Chłopczyk jakoś uzdrowił Acceleratora. Nie pytajcie jak, bo nie wiem. Potem podszedł do Nerine i zniknął.
- Teleporter i uzdrowiciel w jednym? - zmarszczyła brwi Lacie, stawiając przed Neą kubek kawy. Czarnowłosa wzruszyła ramionami, słuchając dyskusji reszty. Po dwudziestu minutach wszyscy prócz kuzynek rozeszli się, stwierdzając, że spędzą tutaj noc. Zostały w kuchni same.
- Lacie...
- Wiem. Tak mi przykro, Nea - po policzku dziewczyny spłynęła łza. "Najpierw tata, potem mama, Lean, Emily... Kto następny? Kogo z Vane'ów wykończysz?!"
- Deborah wywołała pożar, prawda?
- Nea... ja, ja... To gaiaphage. Przysłało Josha, to on podłożył ogień, chciał dorwać mnie. Po twoim wyjeździe wszyscy sobie poszli, zostałam sama z dziećmi. Uciekłam. Ja... Ja zapomniałam, że tam została Emily.
Nea uniosła głowę.
- Zostawiłaś. Emily. W. Płonącym. Budynku? - wycedziła, ale w jej głosie nie było złości. Raczej rozpacz i bezsilność.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Nie 16:20, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Po niezbyt zabawnej herbatce u Gaiaphage] Dzień 111, późne popołudnie.
Jednooka wyszła z jaskini kierując się w stronę... stronę czego?
Westchnęła cicho spoglądając na jaskinię. Pomału uniosła dłoń i spojrzała na jaskinie. Przez chwilę miała nadzieje, że jaskinia rozsypie się w gruzy. Jęknęła zasłaniając twarz dłonią.
Chciałoby się uciec, co? - usłyszała swój własny głos w głowie.
"Nie chcę uciekać. Mam po prostu wolny weekend."
Ruszyła przed siebie nucąc [link widoczny dla zalogowanych]. Nerine zmieniała się. Za każdym razem tak było. Opętana Nerine, Bezbronna słaba Nerine, Religijna Nerine, Przywódczyni Nerine, która nie wchodzi w dziwne relacje z gadającą zieloną galaretką... Klik i zmiana. Teraz nie było Opętanej Nerine. Gaiaphage miał inną zabawkę. Ona musiała czekać. Co miała robić przez 3 dni? Zostało tylko przerzucać tryby jakby była robotem. Jęknęła.
"Co teraz?"
Zaczęła przeszukiwać umysł w poszukiwaniu Gaiaphage. Szukała kierownictwa Pana. Pana, który znalazł sobie nowszą zabawkę gdy przestała być użyteczna.
I co teraz panno Devein? Rozpaczamy nad własną bezużytecznością?
Zignorowała samą siebie i spojrzała na bicz licząc, że zniknie tak szybko, jak zniknął Gaiaphage z jej umysłu, lub Nemezis sprzed jej nosa. Niestety macka nadal znajdowała się zamiast ludzkiej ręki.
I co panno biczowata? Gadasz sama do siebie. Przydadzą ci się mocne psychotropy. Najlepiej weź je ze szpitali, które pozwoliłaś zniszczyć.
- Zamkniesz się wreszcie? Nie nadajesz się na drugiego Gaiaphage, wiec grzecznie zamknij się.
Ruszyła w stronę Michaeltown rozmyślając nad tym, co teraz będzie robić.
Neri, w co ty w ogóle wierzysz? Zarywasz do trzęsącej się zielonej galarety i gonisz biednych 8-latków z biczem. I po co ci to? Gdzie twoja wiara, dziewczyno z jednym okiem?
Czarnowłosa sapnęła po czym uniosła głowę spoglądając na księżyc (tak, tylko Neri widzi księżyce w dzień). W co wierzyła? Wierzyła, że zielona buka przybyła na ziemię by zniszczyć świat. Wierzyła i służyła temu gdyż to zostało jej Bogiem. Czy Bóg taki był? Albo Jezus? Lub duch święty? Ktokolwiek? Jeżeli Gaia był Bogiem to kim był Nemezis? Nemezis - chłopiec z wieloma mocami? Uzdrawia, znika... Nie, Nemezis nie był Bogiem. Jezusem? Jeżeli Nemezis jest 'tym wszechpotężnym, dobrym', to kim był Gaiaphage? Złem? Diabłem? Czy diabeł nie jest czerwony? Czemu to ona była Czernym Hetmanem? Czy tylko na to było stać 'Złych'? Na chorą psychicznie dziewczynę z mocą manipulowania czasem, bez oka i z biczem zamiast ręki? Załkała.
Brawo. To chyba twoje najgłębsze przemyślenia. Nerine myśli! Róbcie fotki ludzie! ... Kobieto, kiedy ty ostatni raz myślałaś o bliskich? Nie myślałaś o nich przy skoku, ani teraz.
"Kim są 'bliscy'? Wszyscy zniknęli i zginęli na wojnach. Została mi tylko przyjaciółka Deb, która zarywa do Gaia, Neah, który mnie unika, Echo, która nie chce mnie widzieć i kuzynka Aimee, której nawet nie znam! Jacy bliscy?!"
Lepiej się pomartw kto ci jest bliski. Już wkrótce 20 października.
Nerine jęknęła rozumiejąc o co jej chodzi. Puff. Ktoś zniknie. Złapała się za głowę.
Zdajesz sobie sprawę, że ludzie nazywają cię potworem?
Z oka Nerine Devein popłynęła łza. Dziewczyna spojrzała na płonące Michaeltown i odwróciła się po czym ruszyła w stronę Camprine.
Ohydny potwór...
- Zamknij się! - wrzasnęła uderzając biczem swoje ciało. - Nie mam ochoty z sobą gadać!
Bicz uderzył dziewczynę jeszcze kilka razy po czym dziewczyna doszła do rzeki lekko krwawiąc. Do Camprine miała niedaleko, ale jej stan... psychiczny i fizyczny wysiadał. Z oka ciekły łzy, a bicz dalej się poruszał. Ból, którego być nie powinno, był nie do wytrzymania. Miała wrażenie, że zaraz się wykrwawi.
"Czyżby znowu moc? Kage wstrzyknął mi kreta, a teraz dopiero działa? Czy to inne magiczne coś?"
Zachwiała się po czym podeszła do rzeki nucąc Pan's Labyrinth Lullaby
Zostajesz masochistką? Lubisz ból, prawda? Zadawać i brać na siebie. Potrzebujesz dużo leków i co najmniej roku w psychiatryku. Niestety teraz nie ma już nic!
Zanuciła dalszą część melodii po czym spojrzała na ziemie. Jej ręka była pochlastana biczem. Jak mogła tak zwariować?
"Gaiaphage..."
Chwilę potem dziewczyna zachwiała się w przód i w tył po czym opadła twarzą na morką ziemię przy rzece i straciła przytomność marząc, by już się nigdy nie obudzić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 18:52, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Nie 16:23, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Elektrownia] Dzień 111 (19 października), pod wieczór.
Lacie ukryła twarz w dłoniach, trzęsąc się od płaczu i nie mając pojecia co może powiedzieć.
- Spieprzyłam wszystko. - oderwała palce od policzków, spoglądając na Neę płonącym wzrokiem. - Śmierć Emily jest moją winą. Dałam się porwać Chantalowi i stworzyłam potwora.
Pociągnęła nosem, odwracając się na pięcie i wychodząc z kuchni na korytarz. Przypomniała sobie słowa Nerine i zmarszczyła brwi.
Broń ciemnowłosego. Kto wie, może to on gra z nami w karty?
Zalała się łzami idąc nie wiadomo gdzie i co chwila potykając o własne nogi.
- W końcu jesteś sama. - usłyszała niedaleko i rozejrzała się, ignorując łzy zamazujące jej widok.
- Ja-Jayden. - wymamrotała i zatoczyła się. Jayden złapał ją w ramiona, wzdychając.
Potrząsnął nią mocno.
- Przepraszam. - powiedział, a Lacie domyśliła się że chodzi mu o ich ostatnie spotkanie.
- To już nieważne. - zaszlochała, opierając się o ścianę.
- Ważne. Naprawdę przepraszam. Gdy dowiedziałem się że nie żyjesz...
Lacie zaśmiała się przez łzy.
- Mam to gdzieś. Mam wszystko gdzieś. Byłam w miejscu, w którym nigdy nie chciałbyś się znaleźć, Jayden. Dopuściłam do śmierci swojej kuzynki i nie tylko jej.
- Percy nie żyje.
Lacie spojrzała na niego beznamiętnie.
- Kazał ci przekazać, że i tak cię kocha. - wymamrotał Jayden. - Ej, nie płacz znowu... - dodał, zobaczywszy jak w Lacie coś pęka i ponownie wybucha płaczem.
- Spadaj.
- Jak sobie życzysz. - Jayden pogłaskał ją po włosach, oddalając się.
- TO WSZYSTKO NIGDY NIE POWINNO SIĘ BYŁO WYDARZYĆ! - wrzasnęła jeszcze za nim Lacie i osunęła się po ścianie na podłogę, obejmując kolana rękoma.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 16:25, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski
Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gniezno
|
Wysłany: Nie 16:59, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Grota Gaiaphage] Dzień 111 (19 października) wieczór
Leżała na ziemi, trzymając się za krwawiącą szyję.
- Co się stało, do cholery? - mruknęła i rozejrzała się dookoła. Pod naprzeciwległą ścianą leżała nieprzytomna pirokinetyczka. Sophie pomału podniosła się z ziemi i podeszła do Hinner. Uklękła przy niej i dotknęła dłonią jej czoła.
- Gdybym chciała, już dawno bym cię zabiła. - przeniosła swoją dłoń na policzek nieprzytomnej. - Ale w przeciwieństwie do ciebie mam serce.
Nie lituj się.
- Nie, Gaiaphage. Nigdy nie będziesz rządził moim sercem.
Zabij ją.
- NIE! - krzyknęła, a z jej rany zaczęła tryskać krew. Oderwała kawałek materiału bluzki i przycisnęła go do rany. Wstała, a jej nogi same zaprowadziły ją na koniec Groty.
Chodź, a dam ci coś.
Zauważyła zielone światło, które rozpościerało się na prawie całej skalnej ścianie. Dotknęła go, a jej czaszkę przeszył okropny ból.
Chcesz tego?
- Czego? - przyłożyła prawą dłoń do czoła. Nagle jej ciało poderwało się do góry, jakby wisiało na niewidzialnych linach. Brązowy kolor jej oczu ustąpił zielonemu.
Potrzebuję Nemezis.
- Znajdę go. - wybuchnęła złośliwym śmiechem.
Teraz.
- Teraz. - powiedziała nieswoim głosem. Dziewczyna gwałtownie spadła na ziemię, ale nie poczuła żadnego bólu. - Dziwne.
Ruszyła w stronę wyjścia z Groty. Nagle po prawej stronie usłyszała cichy jęk. Spojrzała w tamtą stronę i ujrzała Deb, która próbowała dźwignąć się na nogi.
- Bądź mi posłuszna. - Gaiaphage przemówił przez czarnowłosą. Hinner spojrzała na dziewczynę i posłusznie wyszła za nią z Groty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Char
Xavier Zake, II kreski
Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:14, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Okolice elektrowni] Dzień 111 (19 października), wieczór.
Julie była głodna, zmęczona i zziębnięta.
Bose stópki uderzały głośno o podłoże, kiedy dziewczynka szła ku elektrowni.
Zakasłała; kaszel wstrząsnął całą jej postacią jak wiatr źdźbłem trawy.
Do tego wszystkiego nie miała swojego misia.
Czuła, że niedługo nastąpi koniec, cokolwiek to znaczy. Było już zbyt... tragicznie, by długo ten świat jeszcze pociągnął.
Doszła do budynku i wparowała do środka, po czym poszła w kierunku głosów.
Głosów, które, jak miała nadzieję, zwiastują coś dobrego.
- Halo? - zawołała słabo.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mashu95
Matthias Moore, III kreski
Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa/Koszalin
|
Wysłany: Nie 18:10, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Elektrownia. Wieczór 19 października 2012r.
Accel widział jak jakiś chłopak, podczas rozmowy z Lacie, powiedział jej coś co doprowadziło ją do płaczu. Wiedział, że to nie jest odpowiednia chwila by informować ją o miejscu pobytu Kage, ale Lacie miała prawo wiedzieć. Podszedł do Uzdrowicielki, robiąc minę kogoś kto idzie na ścięcie.
- Lacie... musimy porozmawiać.- zaczął.- Chodzi o Kage. Poszedł z Nerine. Prosto do Ciemności.
- Co...?- dziewczyna zbladła. Zaczerwienione i spuchnięte oczy w połączeniu z bladą twarzą dawały jej groteskowy wygląd.- Jak to? Dlaczego on... musimy go zawrócić!
- Nie możemy. Znasz go... on chce wiedzieć. Nic go nie zatrzyma.- starał się ją uspokoić Accel.
- Nie obchodzi mnie to... idę za nim!
Lacie odwróciła się od niego i chciała odejść.
- Nie mogę ci na to pozwolić. Za bardzo mu na tobie zależy, żeby pozwolił ci za sobą iść.- powiedział Accel i pstryknął Lacie w potylicę. Dziewczyna upadła nieprzytomna. Albinos wziął ją na ręce. "Usagi... obyś wiedział co robisz... jeśli cię zabraknie, z tej dziewczyny nic nie zostanie."
- Halo?- Accelerator usłyszał ciche wołanie. Od strony głównego korytarza szła mała dziewczynka. Wyglądała na jakieś 5 lat, była chuda. Nosiła dżinsy i wyblakły T-shirt, nie miała butów. Była blada i zziębnięta.
"Ja to mam szczęście do dzieci..." pomyślał chłopak.
- Kim jesteś?- zapytał na głos.
- Jestem Julie, ja...
- Chodź za mną.-
Brzeg rzeki. Wieczór 19 października 2012r. - Rodney
Rody szedł brzegiem rzeki, rozglądając się dookoła, czy gdzieś nie kręcą się jeszcze zabójcze szerszenie. Odłączył się od Vicky, która z tym lowelasem Ryan'em powinna sobie jakoś dać radę. Nie to, że byłby w stanie jej pomóc. Ona miała moc. On nie. Jego "mocą" była obserwacja. Nikt tak jak on nie znał reakcji ludzi.
Las po bitwie był cichy jak nigdy. Nie było słychać nawet ptaków, które czasem w nim śpiewały. Rody zastanawiał się, czy zwierzęta również posiadają swoje określone reakcje na bodźce. Uczucia.
This illusion born from distorted emotions
quietly disappear…the footstep of the future.
What are these feelings? They’re so painful, harsh, and sad…
But I still want to try and believe, because you are giving your hand to me.
Fly, but before today starts,
the pains of yesterday will overflow
fluttering and scattering into a Daydream.
Podśpiewując sobie swoją ulubiona piosenkę, Rody szedł aż natrafił na ciało leżące w błocie. Najpierw pomyślał, że to może ktoś z miasta zaszedł tak daleko, nim jad szerszeni go zabił. Ale to nie było to. Osobą, która leżała w mule rzecznym, była niesławna Nerine Devein. Rody wyciągną ją (co to jest? MACKA?) i oparł o pobliskie drzewo. Wyglądała jakby ktoś ją przeżuł i wypluł. Przeszukał jej kieszenie w poszukiwaniu broni. Znalazł tylko scyzoryk i nieduży pistolet. "Skonfiskuję to panno Devein." pomyślał, zmieniając swój głos, na podobny do tego nauczyciela. Uśmiechnął się pd nosem. Nerine zaczęła się budzić.
- Nie powinnaś padać twarzą w błoto. Mogłaś się udusić.- powiedział, gdy podniosła na niego wzrok.
Post został pochwalony 1 raz
Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Nie 23:11, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Nie 19:03, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Herbatka u Gaiaphage] Dzień 111, wczesne popołudnie
Kage stanął przed Ciemnością, spoglądając na nią z pogardą. Następnie rozejrzał się po jaskini i przyjął pozę myśliciela.
- Hm., wiesz - zaczął wypowiadając każde słowo powoli, jak do upośledzonego psychicznie dziecka. - Dekorator wnętrz jest z ciebie fatalny. Naprawdę nie zleciłbym ci zmiany wystroju mojego pokoju.
Zadumał się ponownie, wpatrując się z koncentracją w zieloną masę.
Znajdź Nemezis.
- Taaa, już lecę - odparł przeciągle, ziewając przy tym potężnie.
Spojrzał na zegarek. Dwie minuty minęły. Usiadł spokojnie przed Ciemnością i wsadził w nią palce sycząc cicho.
Wykręcił się na bok waląc głową w ziemie. Podniósł się, uśmiechając się dziko.
- To było mocne! Spróbuj jeszcze raz! - krzyknął wpychając ręce po łokcie w zieloną masę.
Zawył głośno i poczuł jak drętwieją mu ramiona. Plecy mu drżały, ale ani myślał ustąpić.
Jestem Gaiaphage! Nie możesz mi się sprzeciwiać!
G*wno prawda!
Poczuł jeszcze silniejszy pól u nasady czaszki. Jęknął głucho odchylając głowę do tyłu.
Jesteś zielonym g*wnem!
Znowu skręcił się poczuwszy jak wszystkie nerwy pulsują mu z bólu. Parsknął pod nosem i nachylił się nad Ciemnością, niemal dotykając jej czubkiem nosa.
- Powiedz mi w końcu, czym jesteś upierdliwa kupo g*wna!!!
[ruiny MT] Dzień 111, wczesne popołudnie - Samuel Angel
Całą bitwę Sam przeczekał pod ławką w zoo. Miał tylko nadzieje, że żaden zwierzak nie wydrze go stamtąd aby uczynić go swoją przekąską.
Na cale szczęście tak się nie stało i mógł teraz wywlec się spod ławki.
Ruszył wzdłuż ruin miasta co jakiś czas wyciągając z nich jakieś trupy. Układał ich w jednym rzędzie na najczystszej ulicy, tak aby mógł ich później w miarę łatwo zakopać.
W końcu ktoś musi to zrobić.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Nie 19:16, 15 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
fester9696
Richard Cobben, I kreska
Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Polana Jednorożców
|
Wysłany: Nie 20:05, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[ MT ] dzień 111, popołudnie
Vicky wstała na równe nogi i machnęła, po czym ból w ciele surfera natychmiast ustąpił.
- A teraz zniknij z mojego życia, nie chce cię znać a żyjesz tylko dla tego że być może jesteś ojcem mojego dziecka - Powiedziała dziewczyna, po czym odwróciła się na pięcie, skinęła na Rody 'ego i ruszyli przed siebie. Ryan wstał w ulicy
- Poczekaj, musimy porozmawiać, nie trzymam ze złymi, a pomogłem tamtej nie wiedząc kim ona jest. Nie mam z nimi nic wspólnego. Zrozum to. - Tłumaczył się surfer. Dziewczyna przystanęła razem z psem, a Rody poszedł dalej sam.
- To ty nie rozumiesz, że nas też nic nie łączy. Przeżyłam chwilę słabości pod wpływem alkoholu i to tyle. Nie mamy o czym rozmawiać. - Próbowała uciąć rozmowę Vicky.
- Wręcz przeciwnie. Musimy porozmawiać i to poważnie. - Nie dawał za wygraną chłopak
- A jeśli ja nie mam ochoty z tobą rozmawiać ?[/b] - Próbowała spławić blondyna.
- Porozmawiacie razem i to już, a jeśli dalej chcesz się wzbraniać to każe twojej suni zagryźć się na twoich oczach. - Zagroziła Gini
- Nie umiesz tego zrobić, blefujesz. - Przestraszyła się Victoria
- Chcesz się przekonać ? - Powiedziała z groźbą w tonie ośmiolatka
- O czym chcesz niby rozmawiać ? - Złamała się właścicielka psa
- Porozmawiamy, ale nie tutaj. Może pójdziemy do ciebie lub do mnie ? - Zaproponował przybrany brat małej.
- Do ciebie, bo u mnie już byłeś i nie skończyło się to zbyt dobrze - Powiedziała Vicky i nawet pojawił jej się znikomy uśmiech na twarzy.
**Godzinę później, Dom Ryana**
- A więc czego chcesz ode mnie ? - Zaczęła niezadowolona z wycieczki Vicky
- Musisz mi pomóc. Po tym jak to zrobisz już mnie nie spotkasz obiecuję. -
- Czego chcesz ? - Zapytał gość Ryana
- Abyś pomogła mi znaleźć Alysse, moją miłość, gdy ją znajdę spełnię swoją część umowy. To jak wchodzisz w to ? - Zapytał z nadzieją blondyn
- Hym...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Nie 23:22, 15 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Brzeg rzeki] Dzień 111, wieczór.
Dziewczyna spojrzała na chłopaka zdziwiona.
- Nie powinnaś padać twarzą w błoto. Mogłaś się udusić.
Trzasnęła biczem o drzewo po czym jęknęła.
- I dobrze. Ah, znowu ktoś mi udaremnia próby samobójstwa? To chyba jakieś cholerne przekleństwo. - warknęła.
Dziewczyna chwilę zamyśliła się po czym lekko trzasnęła Rody'ego w policzek swoją macką.
- Za dotykanie. Nikt nie będzie mnie przenosił by opierać o drzewa. FOCH. - warknęła odwracając się do chłopaka tyłem i uderzając głowa o drzewo.
- Co ty robisz? - zapytał Rodney.
- Nie widać? Będę robić za drzewo przez trzy dni. I tak jestem płaska. - warknęła otulając drzewo macką.
Devein przez chwilę stalą przy drzewie po czym sprawdziła kieszenie.
- Złodziej. - rzuciła stopując czas.
Kilka chwil później Nerine odzyskała swoją własność po czym skupiła się przy drzewie i owinęła skulone ciało macką. Włączyła czas.
- Wróciło do mnie. - odpowiedziała na niezadane pytanie.
- Aha. A teraz co robisz?
- Udaję kamienia. Takiego z czerwoną pręgą. - wyrzuciła. - Co tu jeszcze robisz? Lepiej idź póki mam nijaki humor. Jak mi się polepszy to nie będzie z tobą tak dobrze jak teraz.
Nerine Devein przez chwilę tkwiła w pozycji.
"Smutno mi. Chcę już 22 października."
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mashu95
Matthias Moore, III kreski
Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa/Koszalin
|
Wysłany: Pon 22:50, 16 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Brzeg Rzeki. Wieczór 19 października 2012r. - Rody
- Udaję kamienia. Takiego z czerwoną pręgą. - powiedziała Nerine. - Co tu jeszcze robisz? Lepiej idź póki mam nijaki humor. Jak mi się polepszy to nie będzie z tobą tak dobrze jak teraz.
- Ałć.- Rody beznamiętnie wpatrywał się w dziewczynę. Wyglądała nawet zabawnie. Macka zwinięta wokół przykucniętej postaci. To tak komicznie groteskowe.- Co zamierzasz robić dalej?- zapytał kucając koło niej.
Elektrownia. Poranek 20 października 2012r.
Accel zastanawiał się ile jeszcze czasu spędzą w tym pobojowisku zwanym elektrownią. Lacie doprowadziła juz do porządku Neę i wszystkich rannych. Nawet dziewczynka, która pojawiła się poprzedniego dnia, została uzdrowiona. Po wieczorze poprzedniego dnia Lacie nie odezwała się do albinosa nawet jednym słowem. Ale nie próbowała też opuszczać grupy. "Przynajmniej Usagi mnie nie zabije, gdy ona do niego pójdzie." pomyślał.
- Myślę, że powinniśmy tu zostać.- powiedziała w końcu Nea.- Nie ma innego miejsca, gdzie moglibyśmy zmieścić te wszystkie dzieciaki.
Accel wysłuchał wszystkiego, co mówiła psychokinetyczka. Rozważał wszystkie za i przeciw. W końcu postanowił.
- Jest miejsce gdzie się pomieścimy.- Nea spojrzała na niego.
- Laboratorium.- powiedziała Lacie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Wto 12:05, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[MT] Dzień 112, przed południem - Samuel Angel
Sam wydzierał właśnie złamany pal z fundamentów spalonego domu, gdy usłyszał ryk samochodu.
- Co ty wyprawiasz z moim domem?!
Chłopak poczuł jakby uderzyła go niewidzialna ręka. Poleciał 5 metrów do tyłu, tocząc się po ziemi.
Spojrzał na dziewczynę wskakującą do zgliszcz mieszkania i rozglądającą się wokół nich.
- Gdzie jej ciało? - usłyszał jej słaby głos. Patrząc na nią Sam miał wrażenie, że dziewczyna przeżyła ciężką noc.
- Zaniosłem ją na plac.
Tamta odwróciła się gwałtownie przez co zderzyli się czołami. Pochylając się z dłońmi przyciśniętymi do czoła spojrzał na nią przepraszająco.
- Pomyślałem, że nie można zostawić tych wszystkich dzieciaków w takim stanie. Powinny być pochowane w jednym miejscu.
- Prowadź - odparła jedynie, spoglądając na niego twardo. Widać było jednak, że to wyłącznie maska za którą kryje się rozpacz. Podszedł więc do belki, podniósł ją i ruszył przed siebie.
Doszli do miejsca pełnego zasypanych dołków. W każdą z kop ziemi i żwiry był wbity jakiś kołek. Sam stanął nad niezakopanym dołkiem w którym leżała 11-letnia dziewczynka ze spaloną połową twarzy.
- Emily... ja... ja... - głos uwiązł jej w gardle i dziewczyna rozkleiła się kompletnie. Chłopak w którym rozpoznał Jaydena ponaglił go ruchem głowy.
- Do zobaczenia Emily - odparł krótko chłopak. Wsadził kołek do dołka i zaczął go zakopywać, uważając aby kołek pozostał prosto.
Gdy skończył zasypywać dół splunął na dłonie i przerzucił łopatę przez ramię.
- Zaczekaj! Dlaczego nie podpisałeś tego grobu? - zapytała tamta, widocznie w nieco lepszym stanie.
- Jestem analfabetą - odparł spoglądając w niebo. - Poza tym muszę jeszcze pochować wiele dzieciaków.
[Herbatka u Gaiaphage] Dzień 112, przed południem
Kage trzymał się za lewe ramię spoglądając na nie z niedowierzaniem. Wycięty właśnie kawał mięsa zaczął się zapełniać dziwną żwirową masą. Pokryła mu połowę ręki, część piersi i łydkę.
Usagi ugryzł surowy kawałek mięsa spoglądając na to niesamowite zjawisko.
Podpełzł do Ciemności dotykając jej czubkami palców.
Prąd przebiegł mu od potylicy do kości ogonowej, rozchodząc się na wszystkie nerwy.
Tym razem ujrzał obrazy.
Dziwne unoszenie się w przeźroczystej bańce. Postać "mówiąca" coś sposobem wirusa. Coś o celu jego istnienia. Załadowanie wirusa na samotnym satelicie i wysadzenie go. Początek podróży wirusa.
Ciemność. Całkowita ciemność a wokół nieskończona ilość pokarmu. Dryfowanie przez próżnie, w jednym prostym celu. Niesieniu życia.
Upadek. Lot w dół z zawrotną prędkością. Ogień i huk towarzyszące upadkowi.
Obrazy zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Kage zacisnął pięści do krwi i walnął nimi w zieloną masę.
-CO DALEJ?!?! - ryknął wściekle.
Ale nie otrzymał odpowiedzi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
A.
Louis Black, II kreski
Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 12:14, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[MT] Dzień 113, 21 października, świt – Alexandra
Chyba nikomu nie przeszkadza, że wyprzedziłem z datą. Jak przeczytacie to zobaczycie.
Dziewczyna szła przez zniszczone miasto. Nikogo w nim nie było. Prawie. Słońce powoli wschodziło. Ona trzymałą linę w ręku.
„ Od ilu dni jestem czysta? Który to dzień? Dziękuję Sara.
Siostro już niedługo będę z tobą.
Albo.
Po prostu nie będę nic czuć.
Taki stan daje tylko śmierć. Nic więcej. Nie da ci tego kokaina, amfetamina, heroina. Zawsze masz kontakt ze świadomością. Mały? Tak. Ale wiesz, ze on istnieje i się nie zmienił. Kiedyś wrócisz do wcześniejszego stanu. Świat nadal będzie cię krzywdził. Będzie zły. Ludzie będą się mordować. A ty ic nie zrobisz. Nie zmienisz go. Nawet tu. Tutaj jest znacznie gorzej. Paige, czasem cieszę się, że ciebie tu nie ma. Może u ciebie nie jest łatwiej, ale na pewno nie jest gorzej.
Śmierć jest jedyną granicą. Po niej będziemy zawsze razem. Wiem, że teraz też jesteś ze mną. Zawsze mnie wspierasz. Nawet jeśli wiesz, ze to głupie. Ufasz mi. A teraz ja ufam tobie. Wiem, że się spotkamy, jeśli nie zaraz po śmierci to o latach. Może przyjdziesz na mój grób. ‘Puff’ wcale nie oznacza śmierci, choć może? Chce być wiedziała, ze brakowało mi Ciebie. Bardziej niż kogokolwiek na świecie.”
Dostrzegła jedyne niespalone drzewo najbliżej placu. Zabrała ze sobą jakaś skrzynkę. Podsunęła ją pod najgrubszą gałąź i zaczęła wiązać linę podśpiewując sobie. Dołączył się do niej mały ptak.
- Miała dwie córeczki jako jaskółeczki
Obydwie kochała ładnie je chowała
Obydwie kochała ładnie je chowała
Obie czarnobrewki, obie ciepłokrewki
Obie czarnobrewki, obie ciepłokrewki
Po wodę chodziły dzbaneczek nosiły
Po wodę chodziły dzbaneczek nosiły
Wody nabierały w rzece się skąpały
Wody nabierały w rzece się skąpały
Jedna na brzeg wyszła, druga na dno poszła
Jedna na brzeg wyszła, druga na dno poszła
Woda zaszumiała dziewczynę porwała
Woda zaszumiała dziewczynę porwała
Jedna ocalona druga utopiona
Jedna ocalona druga utopiona
Jedna zapłakała a druga wyszeptała
Wiedz o siostro miła że ja się nie utopiłam
Tylko za mąż wyszłam i za kamień poszłam
Tylko za mąż wyszłam i za kamień poszłam
I zimniutki kamień będzie mym kochaniem
I zimniutki kamień będzie mym kochaniem
Powiedz matuleńce żem w ślubnej sukience
Powiedz matuleńce żem w ślubnej sukience
Weź co moje wszystko kochana siostrzyczko
Sosny mi siostrami
Rybki mi druhnami
a piasku ziarenka to moja sukienka|x4
Kiedy skończyła lina była już zawiązana. A ptaszek dalej śpiewał.
„Już za chwilę.
Nie boje się śmierci. Ale momentu umierania. Chociaż może już przeżyłam coś gorszego?
Ból. Cierpienie. Strata.
Nie boje się. Mam ciebie wiem, z jesteś ze mną.
Samobójstwo to nie chęć śmierci. To lepsze życie. Nowa karta.
To początek. Początek wszystkiego.”
Miała już na swojej szyi pętlę. Ptak przestał śpiewać.
– Kocham cię Paige. – wyszeptała i wykonała ostatni krok w jej życiu.
Krok w śmierć.
Tak oto 113 dnia Nowego Świata zginęła Alexandra Goodwin z myślą, że spotka swoją najukochańszą siostrę...
Tekst piosenki: Chłopcy Kontra Basia - Sukienka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Wto 14:36, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Porządki w pobocznych, które pogubiłam.
[MT] Dzień 112, południe. - Jayden.
- Jestem analfabetą - odparł Sam, spoglądając w niebo. - Poza tym muszę jeszcze pochować wiele dzieciaków.
Jayden zacisnął pięści, przenosząc wzrok na Neę.
- Czy jest w tym jakiś sens?
Oboje spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Jay przycisnął dłonie do policzków.
- Po co chowasz zmarłych? - zapytał beznamiętnie, wbijając wzrok w grób Emily.
- Bo tak powinno być - odparł chłopak, a Jayden zatrząsł się.
- A więc muszę odnaleźć martwego Percy'ego. Przynajmniej tyle jestem mu winien - powiedział cicho.
[Dom Uzdrowicielki] Dzień 112, południe. - Robb.
Robb stał przed domem, czekając aż wróci Lacie i Reed. Albo przynajmniej Sophie. Nagle drzwi trzasnęły i stanął w nich blondwłosy chłopak.
- Nie będę dłużej czekać - oznajmił Warp, a Robb spojrzał na niego bez zrozumienia.
- Muszę znaleźć Sophie.
Robb wzruszył ramionami.
- Mzuri jest głodny. - wskazał głową lwa przywiązanego niedaleko. - Lacie nas zabije, gdy coś mu się stanie. - dodał, podbiegając do lwa.
- Odbiło ci?
Chłopiec uśmiechnął się.
- On nic mi nie zrobi. - oparł radośnie, odwiązując Mzuriego. - Prawda?
Warp spoglądał z przerażeniem na dłoń Robba Masona głaszczącą grzywę lwa.
- Idziemy. - rozkazał. - Po twą lubą.
[MT] Dzień 112, południe. - Gwendolyn.
Nie tylko Nea i Jayden przyjechali do Michaeltown. Była tu także Gwen, którą podjąwszy ostateczną decyzję szła boso po zniszczonym pomoście, przeskakując przez dziury.
Przypomniała sobie pierwsze dni, gdy zgłosiła się jako pomocnik Lacie. Szpital.
Szpital, który zniszczyli. Tyle rannych.
Nie mogła patrzeć na te ciała. Po prostu nie mogła.
Łzy płynęły po jej policzkach, jednak nie zwracała na to uwagi. Z uśmiechem spojrzała w dal, ku barierze przecinającej wodę.
Stanęła na krawędzi, rozpościerając ramiona.
Przepraszam.
Potem runęła w dół, wpadając z pluskiem do wody. Umarła z uśmiechem na twarzy.
[Laboratorium] Dzień 112, południe. -Nathaniel
Dziewczyna z krótkimi, jasnymi włosami miała na imię Echo. Zajmowała się nimi, a teraz stała nad nim z zaniepokojoną miną.
Nath uśmiechnął się do Ignisa.
- To jest po prostu niemożliwe, że urośliście w tak krótkim czasie. - wyjąkała Echo i skrzywiła się.
Jest zaniepokojona - podpowiedziało coś w głowie Nathaniela.
Chciał zapytać gdzie jest mama. Ale nie mógł.
Nath spojrzał na nią swoimi zielonymi oczami, a Echo wybuchnęła śmiechem. Nath chciał by była szczęśliwa. I stała się szczęśliwa.
- Przestań. - poprosiła, ocierając z oczu łzy. - Wcale nie jest mi wesoło.
Czarnowłose dziecko przechyliło główkę i wstało, ku przerażeniu Echo robiąc w jej stronę parę kroków i wyciągając ręce w kierunku jasnowłosej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski
Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gniezno
|
Wysłany: Wto 16:51, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Michaeltown] Dzień 112 (20 października) południe
Sophie zaśmiała się złośliwie, idąc przez ulice miasta. Kiedy załatwiła to, co chciała, puściła Deborah wolną. Nadal jednak postanowiła mieć nad nią kontrolę. Dotknęła swojej szyi, by sprawdzić, czy nadal leci z niej czerwona substancja. Kiedy upewniła się, że wszystko jest w porządku, spojrzała na swoje prawe udo, które wczoraj rozszarpał jej wilk. Tam sprawa niestety wyglądała o wiele gorzej. Noga spuchła, a z rany ciągle sączyła się krew połączona z ropą. Musiała jak najszybciej poprosić o pomoc Lacie, w przeciwnym razie, kiedy dojdzie do zakażenia, może stracić nogę. Na myśl o tym, jej ciało przeszły dreszcze. Rozejrzała się dookoła, kaszląc przy tym od unoszącego się wszędzie dymu. Miasto było doszczętnie spalone, a w promieniu kilku kilometrów nie było szans na spotkanie ani jednej żywej duszy. Powróciła na miejsce, gdzie jeszcze wczoraj leżał martwy Brandon. Jednak teraz go nie było.
,,Ktoś napewno zajął się chowaniem wszystkich trupów.''
Z jej oczu popłynęło kilka łez, jednak szybko otarła je wierzchem dłoni.
- Miałam taką szansę. - warknęła na myśl o nieprzytomnej pirokinetyczce. - Jestem głupia, że jej nie wykorzystałam.
Z całej siły zacisnęła dłonie w pięści. Wznowiła marsz, kierując się w stronę lasu Ross'a.
*parę minut później*
- SOPHIE! - usłyszała wołanie, idąc udeptaną ścieżką, która prowadziła do domu Uzdrowicielki. W oddali ujrzała dwie sylwetki. I zwierzę. Wielkie zwierzę, prowadzone przez mniejszego dzieciaka.
- Mzuri. - szepnęła i zaśmiała się wesoło. Przyspieszyła kroku i po paru chwilach znalazła się przy chłopakach. Przytuliła się do Warpa i pocałowała w czoło Robba. - Jak dobrze was widzieć.
Usłyszała ciche mruczenie, dobiegające z gardła lwa.
- Jak mogłam zapomnieć o tobie. - uśmiechnęła się do siebie i pospiesznie podeszła do ''króla zwierząt'. Wyciągnęła prawą dłoń i delikatnie zaczęła głaskać Mzuriego po grzywie.
- Sophie, on może cię...
- Nic mi nie zrobi. - przerwała Kennethowi, patrząc na niego karcąco.
- Mzuri chyba jest głodny. - wtrącił się mały Robb.
Ciemnowłosa przeniosła swój wzrok na dziesięciolatka.
- Coś wymyślimy. - uśmiechnęła się szeroko. Razem z Warpem, Robbem i Mzurim ruszyli w stronę miasta.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Wto 18:18, 17 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Brzeg Rzeki] Dzień 111, późny wieczór.
- Ałć. Co zamierzasz robić dalej? - usłyszała.
Nerine uniosła pomału głowę. Przez chwilę zignorowała wypowiedź kolegi po czym sięgnęła ręką do kieszeni i wyciągnęła tabletki z morfiną. Zawsze je brała, gdy coś ją bolało. Połknęła je i spojrzała na Rody'ego.
- Potem... - zaczęła. - Wrócę do Gaiaphage, przeżyję piekiełko na nowo, pójdę po Nemezis po czym wrócę do Gaiaphage bez chłopca, bo znowu zniknie. - wyrzuciła po czym wydała z siebie coś przypominające ryk.
Gaiaphage na chwilę ścisnęło jej mózg, a potem ból minął.
- A co zrobisz potem?
- Potem zostanę kamieniem. Mam nadzieję, że żadna madafaka, która wygląda jakby urwała się z akademika, mnie nie umyje. - wyrzuciła prostując nogi i kładąc plecy by dotykały kory drzewa. - Jestem zmęczona. Zaraz padnę. Za dużo walk, za dużo Gaiaphage i za dużo używania mocy. Ciekawe komu tym razem zrobiłam czasowe kuku. Idę spać, panie psychologu. Możesz mnie zabić przez sen jak chcesz. I tak sądzę, że nawet przez sen będę się bronić, ale można spróbować panie psychologu. Chociaż po co się męczyć dla takiego czegoś.
Kilka sekund później Nerine zamknęła oczy i zaczęła pomału zasypiać.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|