|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Wto 16:11, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Laboratorium] Dzień 109, wczesna noc
- Elektrownia, hę?
Zaciągnął się papierosem i wypuścił z płuc dym, spoglądając na bezchmurne niebo.
Nigdy więcej się nie zastanawiał nad tym jak powstała bariera i dlaczego wszyscy zniknęli. Jednak jeśli przyjęło się, że jest to dzieło potężnego odmieńca nabierało to niejako sensu.
Niejako.
Ponownie skierował wzrok ku niewidocznej elektrowni. Wewnątrz niej czekał na niego Stwórca. Ten, który zaczął to wszystko.
Wtem do uszu Usagiego dotarł dźwięk silnika.
Samochód? Niee, nie dojechałby tutaj. To może skuter. Motor? Quad?
- Wszystkiego najlepszego z okazji zostania ojcem.
Odwrócił się, spostrzegając sylwetkę dobrze mu znanego albinosa.
- Accelerator? - zapytał wiedząc że to robi to niepotrzebnie. Szybko przetrawił sens słów przyjaciela i uśmiechnął się krzywo. - Już urodziła?
Spojrzenie Nei Vane zsiadającej z quada było wystarczającą odpowiedzią.
- Niech zgadnę. Mam jechać z wami? - zanim tamta otworzyła usta uniósł do góry dłoń, dając jej znak że nie musi odpowiadać. Westchnął ciężko. - Elektrownia musi poczekać.
Wsiadła na skuter i odpalił go poprawiając katanę u boku.
Coś w ich wzroku mówiło mu, że coś jest nie tak.
[PB] Dzień 109/110, północ - Katherine Abyss
- A więc wybrał ciebie - westchnęła ciężko Kat spoglądając smutno na Reed. Tamta spojrzała na nią zaskoczona. - Accelerator.
Tamta posłała Abyss dziwne spojrzenie.
- Ty też..
- Tak, ja też - uśmiechnęła się do tamtej i wyciągnęła w jej stronę dłoń. - Skoro jest szczęśliwy to musi mi to wystarczyć. Pozostaje mi życzyć powodzenia.
Reed niepewnie uścisnęła dłoń tamtej. Katherine puściła ją, zapaliła papierosa i odwróciła się:
- Przekaż mu ode mnie te słowa: nie angażuj się w przyjaźń z Kage. Lepiej unikać go raz na jakiś czas. Inaczej może go trafić cios wymierzony w tamtego.
Odwróciła się na pięcie szczęśliwa, że w końcu ktoś przekaże albinosowi słowa przestrogi. To nie tak, że Kage był czemukolwiek winny. Po prostu tak reagował na niego świat.
Ruszyła przed siebie, poprawiając pistolet maszynowy zawieszony na ramieniu przy pomocy paska.
- Słyszysz mnie Zill? - wyszeptała szeptem dziewczyna.
''Słyszę. Zostawiasz to wszystko mnie?'' - zapytała druga jaźń z nadzieją.
Tak. Na jakiś czas muszę się z tego wyłączyć.
''Nie zastanawiało cię co to za szczegół który przegapił Usagi? Ten o którym tyle mówił?'' - zapytał tamten?
Dziewczyna pokręciła głową, wchodząc w ciemną uliczkę.
Nie. Boje się nawet myśleć. Znając jego, w ciągu tych dwóch samotnych dni doszedł w końcu do tego.
''To zamieniaj się siostro!'' - krzyknął w myślach Zil.
Abyss poprawiła o dwa rozmiary za dużą bluzę i rozwiązała sznurek w dresie.
W jednej chwili zmieniła się w czternastoletniego wyrostka o wrednym uśmiechu i lekko kręconych włosach.
- A mnie naprawdę interesuje na co wpadł pan Hiroshima - zakpił Zil spoglądając na graffiti przedstawiające litery EL.
[PB] Dzień 109/110, północ
Kage wszedł za Neą do jej mieszkania. Gestem pokazał Accelowi, aby szedł za nim.
Gdy ujrzał Lacie śpiącą na kanapie z dziećmi w ręku coś go tknęło.
Jedno z nich wyglądało jak on. Rysy twarzy, czarne włosy. No może oczy miało inne. Ale drugie...
- Nie przypominam sobie aby w moich żyłach płynęła chińska krew - odparł beznamiętnie.
- To miał być żart? - wycedziła podirytowana Nea.
- Bynajmniej.
- Wiesz co ona przeży... - zaczęła zbulwersowana, ale chłopak przyłożył jej palec do ust.
- Potrafię to sobie wyobrazić. Uwierz mi.
Wziął na ręce blondyna i wyciągnął przed siebie przyglądając mu się dokładnie. Miał żółte kocie oczy, przedramiona i łydki pokryte złotą łuską. podobnie część pleców w okolicy krzyża. Stamtąd też wyrastał mu długi ogon. Pazury u dłoni i stóp nadawały mu jeszcze bardziej groteskowy wygląd.
Wymienił spojrzenia z Acceleratorem, który powiedział na głos.
- To Ignis.
Kage uniósł prawą brew do góry, podczas gdy Nea zaczęła gromić wzrokiem espera.
- Wszystko jedno - usiadła na drugim fotelu usadawiając sobie syna na kolanach. - Szczerze to nawet dobre imię. Mówi kim jest.
Tak jak moje.
- Ciebie nigdy nic nie rusza? - zapytała Nea, spoglądając na niego ukosem. Wzruszył wyłącznie ramionami i zaczął mierzwić włosy tamtego.
- Ale masz fajne włoski, młody - rzekł do chłopca zamykając powoli oczy.
Odmieniec z mocą i mutant z łuskami. Mam dość na dziś. Jutro się zajmę elektrownią - pomyślał przed zaśnięciem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Wto 17:15, 10 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Wto 16:25, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Hotel Green Dee] 18 października, Dzień 110, noc
- Kayla, a wiesz co jest najzabawniejsze? - zawołała Alyssa śmiejąc się głośno. - Że zostawiłam u niego krótkofalówkę i może tu zadzwonić!
Czerwonowłosa wypiła kolejny łyk z butelki i zaczęła się histerycznie śmiać.
- Łiiiii! A może my do niego zadzwonimy?
- Tak! Dzwońmy teraz! - krzyknęła rozemocjonowana dziewczyna.
Obie zachichotały, a Kayla wyciągnęła z kieszeni krótkofalówkę.
- Haloooo! Czy to Rejen Tajlar?! - zawołała najgłośniej jak mogła do krótkofalówki.
- Ej, dajcie spokój! - zawołała Lily, siedząca na łóżku. - Upiłyście się i teraz zgłupiałyście!
- Wyluzuj! Będzie słit! Masz osiem lat i tak się czepiasz! - powiedziała czochrając dziewczynce włosy.
- Panie Rejenie! Niech pan odbierze! - krzyczała Kayla do krótkofalówki.
- Idę po więcej butelek!
Czerwonowłosa przytaknęła i wróciła do wrzeszczenia na krótkofalówkę.
Alyssa wyszła z pokoju i zaczęła obijając się o ściany, szukać więcej alkoholu.
Po chwili wróciła z dwoma butelkami wina.
- Zdrowie Rejana! - zawołała stukają swoją butelkę, o butelkę przyjaciółki.
Po chwili Lily wyszła łapiąc się za głowę, a Kayla znów krzyczała do krótkofalówki.
"Gaiaphage... Kiedy jestem w takim stanie nic mi nie zrobisz!"
- Rejan! Jesteś tam?! - krzyknęła Alyssa.
- Rejen! Rejen, Rejen!
- Chodź do Michealtown! Tu jest supeeer!
Śmiały się bez przerwy.
- Chodź, wyjdziemy stąd! - zaproponowała czerwonowłosa.
Ruszyły w stronę domu Uzdrowicielki.
- Eeeeej! Cooo to?!
- Ogień!
- Co?!
- Pali się! - krzyknęła Kayla. - O, mam pomysł!
Wyjęła krótkofalówkę i znów zadzwoniła.
- Rejanku! Pali się! - wrzasnęła i zachichotała.
Dziewczyny podeszły bliżej.
Po chwili zobaczyły płonące wilki i krwawy napis.
Oczywiście przekręcenie imienia i nazwiska Ryana jest celowe.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski
Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świnoujście
|
Wysłany: Wto 18:45, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Michaeltown, Dom Nei] Dzień 109, noc.
Stała za drzwiami pokoju, w którym znajdowała się Lacie.
- Jest, udało się, ale co ze mną? Taa.. zabawna jestem, gadam do siebie.. No pech, nie mam przyjaciół to trudno, muszę gadać sama do siebie, kurde, jakaś psychiczna jestem, hahah, wariatka.
Po chwili namysłu dziewczyna zdjęła koszulę z siebie i związała ją w miejscu rany, żeby się nie wykrwawiała. Normalny człowiek po czymś takim już by nie żył, ale to była ona, była mutantką. Żeby było ładniej to z rękawów dziewczyna zrobiła kokardę.
- No i teraz jest stajlowo- zaśmiała się. Pomimo bólu, ona dalej była szczęśliwa. Poszła w samym staniku do jednego z pokoi, zaczęła szperać w szafkach. Tam nie było praktycznie nic poza wodą utlenioną i bandarzami, niby nic, ale jednak dla niej to był raj na ziemi. Odwiązała koszulę.
- Kur$%&$, moja ulubiona koszula, cała we krwi, a ta wątroba? Znowu wypadła- skrzywiła twarz widząc zaistniałą sytuację na jej ciele. Nie wyglądało to za dobrze. Vicky jedną dłonią osłaniała zranione miejsce a drugą nakierowywała swoim organem w odpowiednie miejsce. W końcu, udało się. Dziewczyna złapała za zapalniczkę i zaczęła przypalać sobie skórę na żywca. Pot zleciał jej z twarzy, a skóra pobladła, była na skraju wytrzymałości. Przetarła czoło i dokończyła, przelała ranę wodą utlenioną i zabandarzowała sobie zranione miejsce. Potrwało to zaledwie pare minut ale strasznie się osłabiła, dla niej to była nowość, zawsze dbała o wygląd ale teraz się zmieniła, była inną Vicky niż kiedyś. Zapaliła papierosa i nasyciła się pięknym nikotynowym zapachem, po tym zasnęła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
fester9696
Richard Cobben, I kreska
Dołączył: 03 Lip 2012
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Polana Jednorożców
|
Wysłany: Wto 18:47, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[ Dom Ryana ] 17/18 października, dzień 109/110, chwila do północy
- Wejdź i tak nie mam zamiaru iść spać, a więc czemu zawdzięczam tą nocną wizytę? - Zapytał przechodząc z pozycji leżącej do siedzącej Ryan.
- No chciałam z tobą porozmawiać i trochę cie pocieszyć, ona nie zasługuje na ciebie, jesteś dla niej zbyt dobry, a ona cie zostawiła samego w łóżku. Ja bym tak nie zrobiła - Uśmiechnęła się Mia i puściła oczko do blondyna.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Podpuszczał ją surfer.
-To, że może to ja ci potowarzyszę tej nocy. Co ty na to ? – Mówiąc to podeszła do chłopaka, klęknęła na łóżku tuż przed nim i położyła jedną rękę n jego prawym udzie, a drugą powyżej lewego sutka.
- No i co myślisz o mojej propozycji? –
- Jest kusząca... – Nagle przerwał im głos dochodzący z nocnej szafki Ryana.
- *Haloooo! Czy to Rajan Tajlar * - Powiedział upity głos. ” W co ona się znowu wpakowała?! Ja już nie mogę z tą dziewczyną i jej porytymi pomysłami, no ale co zrobić? Kocham ją i tego tak łatwo nie zmienie „
- To ona? – Zaprała ręce z surfera Mia
- Tak – Odpowiedział chłopak
- * Rejan jesteś tam? Chodź do Michaeltown ! Tu jest super ! * - Znowu dało się słyszeć upity głos z szafki nocnej.
- Idź do niej. Ja przypilnuje Małej. Idź, wiem że chcesz. – Powiedziała spokojnym tonem brązowooka dziewczyna.
- Dziękuję – Wyszeptał surfer i zaczął się ubierać.
[ Droga ] 18 października, dzień 110, kilka minut po północy
- * Rejanku ! Pali się ! * - Darła się krótkofalówka, a chłopak biegł na złamanie karku przez las nie myśląc nawet o tym, że mogą go zaatakować jakieś leśne mutanty, chciał tylko uratować swoją pijaną ukochaną z opresji. Po jakimś 10 minutowym sprincie zobaczył światło na obrzeżach lasu. ” Jeszcze chwila i będziesz bezpieczna kochanie .” Powiedział sobie w duszy zakochany. Wybiegł z lasu i zobaczył 3 wielki palące się zmutowane wilki podchodzące coraz bliżej pijanych Alyssy i jej towarzyszki. ” No dobra i co teraz? ” Zatrzymał się zmieszany chłopak. ” Muszę jej pomóc i chyba mam pomysł jak . ”. Strzelił z rewolweru do jednego z wilków, które odwróciły się w jego stronę. Surfer natychmiast zaczął uciekać w głąb lasu. Po chwili ukształtował sobie parę nauszników i gwizdek o bardzo wysokiej częstotliwości. Zagwizdał, a wilki zawyły z bólu i padły nieżywe na ściółkę. Rozwaliło im bębenki. Natychmiast zawrócił, ale gdy przybiegł w miejsce gdzie zostawił pijane dziewczyny ich tam już nie było ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Wto 19:19, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[MT, Dom Nei] Dzień 110, noc. - Reed.
Reed usiadła przy stole kuchennym obok Accela.
- Rozmawiałam z Kat. - wyznała po chwili, a Accel posłał jej zaniepokojone spojrzenie.
- I...? Jak to przyjęła?
- Stwierdziła, że skoro jesteś szczęśliwy to musi jej to wystarczyć. - powiedziała Reed, uśmiechając się kwaśno. - Czuję się taka winna.
- Reed, przecież...
Reed zatkała mu usta dłonią.
- Kazała ci też coś przekazać. - wymamrotała, unosząc wzrok do góry. - "Przekaż mu ode mnie te słowa: nie angażuj się w przyjaźń z Kage. Lepiej unikać go raz na jakiś czas. Inaczej może go trafić cios wymierzony w tamtego." - zacytowała. - Dokładnie tak.
Reed zostawiła zamyślonego Accela samego, ruszając do salonu.
Lacie nie spała. Wpatrywała się w śpiącego Kage z zaniepokojoną i jednocześnie uszczęśliwioną miną. Reed westchnęła w duchu i uśmiechnęła się, zobaczywszy kto śpi na kolanach chłopaka.
- To takie słodkie.
Lacie zachichotała, głaszcząc czarnowłosego chłopca, który spał w jej ramionach.
- Nie mów tego Kage.
Reed uśmiechnęła się złośliwie.
- Ma na imię Nathaniel. - powiedziała nagle Lacie.
- Nathaniel. - powtórzyła Reed. - W skrócie Natt?
- Tak. To imię zawdzięcza Nei. Te dzieci są darami, tak powiedziała. A to imię samo wpadło mi do głowy.
- Nathaniel to dar Boży. - mruknęła Reed i zaśmiała się. - Ogień i dar Boży. Jesteście genialni. Idź spać, Lacie.
Uzdrowicielka zignorowała ją i skrzywiła się.
- Pewnie niedługo znów zniknie bez pożegnania.
Reed przyglądała jej się przez chwilę uważnie.
- Idź spać, Lacie. - powtórzyła cicho i wróciła z powrotem do kuchni. - Ty też nie jesteś śpiący? - zapytała kpiąco, kładąc dłoń na białych włosach Accela.
Usiadła i oparła ręce na blacie. Chwilę potem zasnęła z głową na stole.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 19:20, 10 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mashu95
Matthias Moore, III kreski
Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa/Koszalin
|
Wysłany: Wto 22:58, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Michaeltown. Rano 18 października 2012r.
Było już późno gdy Accel wreszcie się obudził. Reed dalej spała, pewnie zmęczona wydarzeniami poprzedniego dnia. Chłopak spojrzał na nią. Sam jej widok sprawiał, że był szczęśliwy. Postanowił, ze zobaczy co się dzieje z resztą "domowników". Lacie juz nie spała, możliwe, że nawet się nie położyła. Kage nie było nigdzie widać, a Nea bawiła się z małym "Ignis'em".
- Dzień dobry.- przywitał się.- Jak maluchy?
- Żyją, i mają się dobrze.- powiedziała Lacie.- Ale zachowują się jakby miały już kilka tygodni. Uśmiechają się.
Accel patrzył, jak jeden z maluchów ciągnie Neę za palec. Mimo swojej jaszczurowatej postaci, był dzieckiem, które oczekiwało miłości i co najważniejsze akceptacji. Albinos zobaczył w nim siebie, odmieńca, którego w przyszłości ludzie mogą odrzucić, lub pozbawić tego co dla niego drogie. Nie mógł pozwolić, by coś takiego mogło się stać tak blisko niego. Ten chłopiec nie zasłużył na odrzucenie.
- Czy chciałbyś... zostać chrzestnym Ignis'a?- usłyszał pytanie Lacie.
- Chrzestnym?- prośba dziewczyny była dla Accela niejasna i jeszcze imię... Ignis? Czyżby razem z Usagim zdecydowali się nadać mu to właśnie imię?- Ja... byłbym zaszczycony...- wydusił w końcu, ciągle w szoku. Lacie wyglądała na szczęśliwą.
Michaeltown. Przedpołudnie 18 października 2012r. Rody.
"Tak wiele osób potrzebujących ukojenia, tak mało czasu." pomyślał chłopak, wkładając do uszu słuchawki. - Na poszukiwania następnej utrapionej duszy...- powiedział skręcając w boczna uliczkę. Przez te kilkanaście lat, odkąd zrozumiał, że nie będzie pasował do otoczenia, znalazł wiele ścieżek prowadzących przez miasto, które pozwoliłyby mu pozostać "niewidzialnym".
Chłopak szedł uliczką, podśpiewując pod nosem jedna ze swoich ulubionych piosenek.
"I see you crying in a shattered darkness,
that cold door remains closed even now.
Those days, that dream and that hope, won’t they ever come back?
Is this sky real? It so whimsical suddenly changing its color.
Overcome and go beyond that wall!
The fragments of a world going mad
shatter and disappear into a Daydream."*
__________________________
* Piosenka to "Daydream Syndrome" w oryginale po japońsku, ale pomyślałem, że po angielsku będzie mieć więcej sensu i będzie fajnie brzmieć niż po Polsku.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Wto 23:00, 10 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Wto 23:06, 10 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Jaskinia] Dzień 109, wieczór.
Nerine spojrzała po raz kolejny na Gaiaphage. Zielona masa wpatrywała się w dziewczynę swoim lodowatym spojrzeniem. Nerine załkała. Nie lubiła ciemności, szczególnie gdy ją bolało. Jęknęła.
- Pomóż mi, proszę. Przyprowadź Lacie.
Przez jej ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Zatrzęsła się po czym poczuła kolejną zimną mackę w umyśle i kolejny ból w połamanych kościach. Zawyła drapiąc paznokciami ziemię.
Nie teraz. Później. Potrzebuje cię.
"Nie przydam ci się martwa! Umrę, rozumiesz?"
Śmierć nie jest końcem. Nie pod skorupą.
- Czy kiedykolwiek myślałeś o mnie?! Jeżeli śmierć nie jest końcem i zostanę duchem to jaki to ma sens?! Czy będę dalej tobie posłuszna, chodziła po ziemi i przekazywała ludziom prawdę o tobie? NIE! Bo będę trupem! Trup! Wszystko się zmieni jak umrę. Przyprowadź mi Lacie do cholery! Teraz!
Nerine poczuła wybuch w głowie. Ból, który się pojawił był bardziej dotkliwy niż jakikolwiek zaznany przez dziewczynę. Nawet wydłubywanie oka nie było tak bolesne, albo dotykanie bariery, lub raczej skorupy. Nerine jęknęła. Morfina w krwi pomału słabła.
Masz czelność rozkazywać mi?
Kolejne ukaranie. Dziewczyna miała wrażenie, że łodyga Gaiaphage oplata cały umysł naciskając na niego swymi ostrymi szkarłatnymi kolcami. Zawyła.
- Potrzebuję pomocy. Jeżeli nie możesz sprowadzić Lacie osobiście, to wykorzystaj innych. Sophie, Warpa, Josh'a, Robb'a, Jay'a, Neę, Ryana, Alyssę, kogokolwiek! Niech ją złapią i przyprowadzą tutaj jak zombie. Potrzebuję Lacie! Umrę najpóźniej za pięć dni, a najwcześniej jutro. Zrobię to, jeżeli tego nie zrobisz. Jestem silna i nie mów mi, że nie. Jestem okropną Devein. Potrafię wiele. Zrób to. Teraz. Lacie.
Kolejne ukaranie. Zawyła z bólu po czym zaczęła się rzucać. Jęki zaczęły robić się coraz głośniejsze. Morfina zaczynała przestawać działać, a ból zaczynał przybierać okropne formy. Zapewne gdyby ktokolwiek wszedł do jaskini nieuświadomiony i usłyszał ją, szybciej by pomyślał, że przeżywa z kimś chwile namiętności, a nie, że umiera z bólu połamanych kości, porwanych mięśni i ataku Gaiaphage. Zaśmiała się pod nosem pomału uspokajając się.
- Zmieniasz mnie. Mam nadal wolę życia. Jeżeli nie chcesz mi pomóc to pozwól mi się pożegnać.
Kto?
Nerine przeczesała uśmiech po czym się uśmiechnęła.
- Chantal. Chcę go spotkać.
Gaiaphage poruszyło się powoli po czym zaświeciło mocniej. Chwile siedziało cicho po czym odezwało się.
A ciemny chłopak?
- Neah? On... Jest z Lacie. Nie potrzebuje mnie. Nie jesteśmy razem. Nie chcę... Przestań! - krzyknęła wyczuwając dodatkową mackę w umyśle. - Chantal. Chcę Chantala. On żyje, wiem to. Potrzebuję Chantala. Ostatni raz gdy go widziałam, straciłam oczko. Jednak to on był cudowny. Przeciągnął Lacie przez całe miasto by mi pomogła. Wiem, że nie zawaha się zrobić to ponownie. Szczerze to pałam namiętnością do jego sposobów obchodzenia się z ludźmi. Uwielbiam.
Nerine zakręciło się w głowie po czym sięgnęła dłonią do scyzoryka wbitego w ramie. Spojrzała na potwora stojącego przed nią.
- Przyprowadź go, lub rozerwę sobie rękę na kawałki. Potem rozwalę sobie głowę i resztę ciała. Zrób to.
Kolejne ukłucie bólu. Zawyła rzucając się na ziemi i drapiąc ją paznokciami.
Jutro go przywołam. Jutro.
- A teraz jest...?
Wieczór.
Uśmiechnęła się krzywo udając, że nie czuje bólu.
- Dziękuję.
Przez chwilę milczeli po czym Gaiaphage spojrzał na nią.
Czym jest namiętność?
- Serio mnie o to pytasz? Sprawdź sobie. - wyrzuciła.
Ukłucie w głowie. Nie potrafiła tego zignorować. Jęknęła.
Czy da się to wyjąć? Na przykład tnąc kogoś?
- Czyżby psychiczna namiętność, Gaiaphage? Chcesz kogoś ciąć by znaleźć miłość i namiętność? Rozkażesz też zabijać w imię szukanie miłości? Jesteś kosmitą, więc nie znasz uczuć. Nie zrozumiesz tego ludzkiego zachowania.
Gaiaphage poruszył się i mocniej zaświecił.
Za późno. Pocięte. Jesteś ludzką kobietą. Naucz mnie o uczuciach. Naucz zwierzęta zabijać. Daj mi kontrolę czasu.
- Więc obydwoje coś chcemy, ale nie możemy, co? Ty chcesz zrozumieć ludzi, a ja chcę być uleczona. Sprowadź mi Chantala, a pogadamy. Nim wyzdrowieję minie wiele czasu. Zdradzę ci jeszcze wiele ludzkich sekretów jeżeli chcesz. Wpierw zrób to dla mnie. Chantal. Potem będę robić wszystko co mi każesz. Będę chodzić i mówić o tobie, panie. Zrobię wszystko co chcesz. Jestem psychopatką bez życia. Daj mi je, a nie pożałujesz.
Nerine poczuła kolejny wyrzut mocy po czym kolejne macki wśliznęły się do umysłu, opętując go.
Wyciągnę to z twojego umysłu. Poznam te wasze ludzkie uczucia.
Jednooka zaśmiała się po czym zasyczała z rozsadzającego bólu.
- Uczuć nie da się wytłumaczyć, ani znaleźć. Nie ma też dokładnej definicji. Pokaże ci je wszystkie jak wyzdrowieję. Ból, strach, nienawiść, przerażenie, rozpacz, żal, drżenie, złość, przyjaźń, miłość, pożądanie... Pokażę ci to wszystko! Zrobię dla ciebie wszystko! Nawet zabije wszystkich na tym potwornym świecie! Przyprowadź mi Chantala, a zrobię wszystko. Dzięki mnie wszyscy ciebie poznają! Kocham cię Gaiaphage! - wyrzuciła jakby jednym tchem śmiejąc się jak wariatka.
Szybko uniosła połamaną rękę i dotknęła nią scyzoryka używając go jakby groźby. Wtedy macki Gaiaphage przejęły władzę, a w umyśle Nerine zapanowała ciemność.
Ciało Devein uśmiechnęło się. Nie był to znany wszystkim uśmiech dziewczyny. Był to bardziej uśmiech psychicznego, seryjnego mordercy znajdującego nową ofiarę w lesie. Uśmiech pełny szaleństwa i zła.
- Jestem Gaiaphage. - wyrzuciła nieswoim głosem.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vicky
Patricia A. Moore, II kreski
Dołączył: 08 Lip 2012
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Świnoujście
|
Wysłany: Śro 11:07, 11 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Michaeltown, Dom Nei] Dzień 110, ranek.
Victoria obudziła się w negliżu, popatrzyła chwilę na swoją ranę i się zaśmiała.
- Jeny.. Ale beznadzieja, teraz będe wyglądała beznadaziejnie w bikini z taką blizną, szlag by to, hahahahh- ponownie się zaśmiała. Dziewczyna była wariatką, co się stało? Nowy świat ją tak zmienił? Możliwe. Vicky wstała z łóżka, narzuciła na siebie zakrwawioną koszulę, wyglądała okropnie, ale nie miała innego wyboru jak ubrać to albo być prawie naga. Wyszła z pokoju, poszła tam gdzie leżała Lacie.
- Doberek wszystkim- rzuciła.
- Hej- odezwał się głos Lacie, białowłosego chłopaka i Nei.
- Co tam? Ouuu, potworek, wiecie co? On nie wygląda aż tak źle, nawet słodki jest- pogłaskała dziecko po głowie.- Tak w ogóle, żeby nie było żadnych niejasności, nazywam się Victoria, jeżeli ktoś jeszcze nie wie.
Białowłosy chłopak popatrzył na nią z lekkim zdziwieniem i też się przedstawił. - Accel jestem.
- Ouu, to ty.. Wybacz za to, że trzasnęłam cię drzwiami.
- Nic się nie stało.
- Hej, wiecie ludzie, brakuje nam troche jedzienia- odezwała się Nea.
- To ja mogę iść- powiedział Accel.
- Hmm.. pomyślmy, to ja się wam odwdzięczę za gościnę i pomogę Accelowi. A właśnie.. moja moc polega na tym, że poruszam wszystkim co jest w ciele żywego stworzenia. Fajna, nie?- powiedziała z dumą.
- Dobra, to jak chcecie to idźcie- odezwał się głos Lacie.
- To ruszamy Accel, kolego, tak wiem.. trochę trudno mnie zrozumieć, idziemy.. Papa maluszki, papa Lacie i Nea- krzyknęła radośnie i wybiegła z Accelem, którego trzymała pod ramię.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vicky dnia Śro 11:38, 11 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski
Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gniezno
|
Wysłany: Śro 11:46, 11 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Dom Uzdrowicielki] Dzień 110 (18 października) noc
- Co się dzieje? - spytała przestraszona Sophie. Czym prędzej podbiegła do okna i spojrzała przez nie. - O cholera! Pali się.
Złapała Warpa za rękę i szybko ruszyła w stronę wyjścia. Kiedy już znaleźli sie na dworze, ujrzeli trzy martwe wilki. Jeden wbity na pal, a dwa pozostałe leżały obok pala. I napis. Krwawy napis rozpościerający się nad wbitym zwierzęciem.
JASKINIA GAIAPHAGE ZOSTAŁA OTWARTA, STRZEŻCIE SIĘ WROGOWIE CIEMNOŚCI.
Sophie przeniosła wzrok nieco niżej, gdzie znajdował się drugi napis.
JEJ SZKIELET POZOSTANIE TAM NA WIEKI.
- Jaki szkielet, do cholery?! - krzyknęła i podeszła bliżej ognia.
Nagle zobaczyła dwie postacie, przypatrujące się całemu zdarzeniu. Wytężyła wzrok i wtedy je poznała.
- Allysa. - mruknęła, krztusząc się od rozprzestrzeniającego się dymu. Nabrała powietrza i krzyknęła najgłośniej, jak mogła. - ALYSSA!
Green rozejrzała się na boki, szukając miejsca, z którego dobiegał głos. Kiedy ujrzała Sophie, wzięła za rękę Kaylę i ruszyła w stronę ciemnowłosej.
- Sophie. Co tu się dzieje? - zdążyła zapytać, kiedy zaniosła się duszącym kaszlem.
- Nie mam pojęcia. Spaliśmy, kiedy usłyszeliśmy wycie wilka. - dziewczyna zakryła nos i usta kawałkiem bluzki.
- Trzeba to ugasić. Ogień szybko się przemieszcza i niedługo zapali się dom. - powiedział Warp. Pobiegł do domu, a chwilę później wrócił z dwoma wiadrami pełnymi wody.
- Daj, ja to zrobię. - podeszła do chłopaka i wzięła od niego wiadra.
Niepewnie ruszyła w stronę ognia. Kiedy już znalazła się dostatecznie blisko, odłożyła jedno wiadro, a drugie umieściła pod swoją prawą pachą.
ZOSTAW!
Napisy rozjarzyły się ostrym, zielonym światłem.
ODŁÓŻ TO!
Thompson upuściła wiadro, wylewając przy tym całą jego zawartość. Złapała się za głowę i zaczęła krzyczeć.
- NIE. NIE. NIE. NIE. NIE. NIE. NIE. NIE.
Jej oczy rozbłysły się zielonym światłem. Takim samym, jaki przybrały napisy.
- Sophie! - krzyknęła Alyssa i podbiegła do dziewczyny.
- ZOSTAW MNIE! - z całej siły uderzyła dziewczynę w policzek.
Green zatoczyła się, łapiąc się przy tym w bolesne miejsce.
- Sophie, uspokój się. - mruknął Warp.
Ciemnoskóra zaniosła się histerycznym śmiechem. Nagle, niespodziewanie umoczyła palec we wilczej krwi i zaczęła pisać bez opamiętania jedno i to samo zdanie.
GAIAPHAGE WZYWA.
- SOPHIE! - usłyszała krzyk, ale nie była już wstanie rozpoznać, do kogo ten głos należy.
Kiedy skończyła pisać, odwróciła się do przyjaciół i głośno krzyknęła.
- JA, GAIAPHAGE, TEN KTÓRY ZWIE SIĘ CIEMNOŚCIĄ, WZYWAM DO SIEBIE WSZYSTKIE MOJE SŁUGI. TYCH, KTÓRZY SIĘ TEMU SPRZECIWSTAWIĄ, CZEKA LOS OKRUTNY. BOWIEM ZOSTAŁA OTWARTA MOJA GROTA, A JEJ SZKIELET ZOSTANIE TAM NA WIEKI. - przemówiła nieswoim głosem.
Dalej.
Podniosła leżący na ziemi nóż, który chwilę temu spostrzegła. Przyłożyła ostrze do prawej ręki i zaczęła przecinać skórę. Kiedy skończyła, podniosła górną kończynę i zaprezentowała swoje dzieło przyglądającym się od jakiegoś czasu przestraszonym nastolatkom.
CIEMNOŚĆ. GAIAPHAGE. GROTA. SZKIELET.
Rany rozbłysły się zielonym światłem, a dziewczyna padła na ziemię, niczym kłoda.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Śro 12:06, 11 Lip 2012, w całości zmieniany 5 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
A.
Louis Black, II kreski
Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 12:22, 11 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Dom uzdrowicielki] 18 października, Dzień 110, noc – Josh
Sophie i Warp wyszli pierwsi. Josh powlekł się za nimi. Nie wiedział co się stało.
Wielki napis na ścianie domu. Dwa palące się wilki. Kolejne trzy atakujące dziewczyny. Sophie pisze.
Wszystko działo się tak szybko.
Josh nie wiedział czy on to zrobił, w końcu miał rozcięta rękę.
Nie pamiętał niczego. Doszedł bliżej ognia. Poczuł Ciemność. Opętywała go. Chciała czegoś. Raczej kogoś.
Przyprowadź ją. Ją i dzieci.
Wiedział o kogo chodzi. Na początku stawiał opór, jednak on był za silny. Zmusił go do tego.
Wyruszył w drogę, nie zważał na krzyki. Ból paraliżował go całego, był marionetką. Marionetką w rękach Ciemność.
Przebył drogę i stanął u progu drzwi.
Czekaj. Czekaj do rana. A później przyprowadź. Potrzebuję jej.
Opuścił Josha, jednak chłopak miał zaprogramowane co musiał wykonać.
Musiał przyprowadzić Lacie Vane.
Zapukał do drzwi. Otworzyła mu Nea. Resztę nocy spędził w jej domu.
[Camprine] 17 października, Dzień 109 – Dan
O świcie obudził Dana sen. Koszmar. Ciało Effy. Takie realne. I jej oczy, które się otworzyły.
Jej zielone tęczówki.
Teraz ból głowy.
„Cudownie.”
Wybuchnął śmiechem, bo przypomniała mu się pewna grafika, w której Jennifer Lawrence robi ‘ironiczną’ minę i u góry napis [i]Tak mam, gdy ktoś na kacu mówi, ze nie pije. Zobaczył siedzącą Deb na łóżku.
- I czego się cieszysz?
– nic, nic. Nie przeszkadzam pani Hitler w planowaniu. A teraz idę się umyć.
Wszedł do łazienki nie zamykając za sobą drzwi i odkręcił wodę.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez A. dnia Śro 13:10, 11 Lip 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska
Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Śro 13:54, 11 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
[Przy Domu Uzdrowicielki] 18 października, Dzień 110, noc
- Co jest?! - zawołała powoli trzeźwiejąca Alyssa.
- Trzeba... Sprawdzić puls!
Chodź.
"Przyjdę."
Teraz!
"Tak!"
Jej oczy zalśniły zielenią.
Pobiegła jak najszybciej w stronę lasu.
*później*
"Jestem!"
Chodź.
Alyssa podeszła bliżej jaskini. Od razu zauważyła napis.
"Tu mieszka Gaiaphage..."
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
[Camprine] 18 października, Dzień 110, noc - Pauline
Pauline siedziała na łóżku rozmyślając.
- Pauline, jest noc! - krzyknęła Charlotte.
- Rozumiem, że ze mną mieszkasz, ale nie zwracaj mi uwagi.
Blondynka oglądała swój ostry nóż.
"Ładny jest. Może by go tak wypróbować?"
Odruchowo spojrzała na dziewczynę po drugiej stronie pokoju.
"Nie, wściekną się jak zaatakuję kogoś z obozu."
Wyszła z bungalowu i skierowała się w stronę rzeki.
"Jest tam taki domek..."
Przeszła przez most i po chwili była przy domu.
"O, ale są mili! Zostawili otwarte okno."
Zobaczyła brązowowłosą dziewczynę.
"Idealny cel!"
Wskoczyła do środka.
Przeniosła rękę z nożem w górę by wyglądało, że chce się zamachnąć na dziewczynę.
"Dziwne, że mnie nie zauważyła."
Uśmiechnęła się psychopatycznie i przybrała słodki głos.
- Cześć! Pozwól, że przetestuję na tobie mój nóż.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Mashu95
Matthias Moore, III kreski
Dołączył: 28 Cze 2012
Posty: 207
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Warszawa/Koszalin
|
Wysłany: Śro 13:55, 11 Lip 2012 Temat postu: |
|
|
Las Ross'a. Przedpołudnie 18 października 2012r.
- Jesteś pewna, że mamy iść coś upolować?- zapytał Accel patrząc się na Vicky jak na potłuczoną.- Z tego co wiem, to w mieście jest punkt, gdzie można zaopatrzyć się w ziemniaki.
- Tak, ale zapasy są na wyczerpaniu.- odpowiedziała dziewczyna, nagle poważniejąc.- Miastu potrzeba więcej jedzenia, ale w jego zbieraniu przeszkadzają nam zwierzęta. W ten sposób pieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Pozbywamy się zagrożenia i załatwiamy jedzenie.
Zdanie albinosa na temat tej dziewczyny uległo zmianie. Możliwe, że była niesamowicie denerwująca i wydawała się lekkoduszna, ale potrafiła myśleć o innych i w potrzebie zachowywała powagę.
- W takim razie poszukajmy czegoś co da się zjeść.
Las Ross'a. Popołudnie 18 października 2012r.
Po kilku godzinach poszukiwań Accelowi i Victorii udało się znaleźć i złapać kilka małych zwierzątek. Parę wiewiórek, kilka ptaków, i coś na kształt borsuka.
- Całkiem nieźle, jak na pierwszy raz.- stwierdziła Vicky.
- Nie ruszaj się...- powiedział cicho Accel.
- Dlaczego?- dziewczyna zerwała się na równe nogi a za nią poruszyło się coś wielkiego. Victoria odwróciła się i zobaczyła niedźwiedzia wielkości sporego samochodu dostawczego.- NIEDŹWIEDŹ!- odskoczyła do tyłu w zaskoczeniu.
- Na ziemię!- krzyknął albinos do dziewczyny. Wyminął ją i złapał wstającego niedźwiedzia za tors. "Kurna... dlaczego to coś tyle waży?" Zwierze ciężko opadło. Accel w ostatniej chwili puścił niedźwiedzia, inaczej zostałby zgnieciony. Chłopak złapał przerośniętego futrzaka za szyję. Wtedy Vicky szybko podbiegła do jego głowy, wyciągnęła rękę i dotknęła czoła niedźwiedzia. W jednej chwili zwierzę zamarło, jego mięśnie zaczęły się rozluźniać, aż po chwili martwe ciało leżało spokojnie na ziemi.
- Co ty mu zrobiłaś...- zapytał Accel z niedowierzaniem.
- Rozwaliłam mu mózg.- powiedziała spokojnie dziewczyna.
-?!
- Rozwaliłam mu mózg, jest jakbyś go właśnie z miksera wyjął.- powtórzyła Vicky, dodając kilka (jak dla mnie smakowitych) szczegółów.
- Dobra... w takim razie wystarczy, że go zataszczymy do miasta.
- Zajmij się tym, ja wezmę te małe zwierzątka.
Accel nie wyglądał na zadowolonego, ale wiedział, ze dziewczyna nawet jakby chciała, nie byłaby w stanie mu pomóc. Osłabił więc wektory grawitacji i siły tarcia i rozpoczął mozolną podróż do Michaeltown.
Michaeltown. Wieczór 18 października 2012r.
Mimo późnej pory, dzieci z miasta wychodziły na ulice zobaczyć, jak chudy, białowłosy chłopak, chodzący o lasce, ciągnie wielkiego niedźwiedzia ulicami, bez większego trudu.
Gdy Accelerator, razem z Victoria doszli wreszcie pod dom Nei, by ta zaprowadziła ich do punktu rozdzielania żywności, szła za nimi już połowa dzieci zamieszkujących Michaeltown.
Nea była niesamowicie zdziwiona, gdy zobaczyła to wszystko.
- Jak wy... co... no JAKTO?! Mieliście iść po ziemniaki, a wracacie z WIELKIM NIEDŹWIEDZIEM?!
- I kilkoma małymi zwierzaczkami.- dodała Vicky.
Dziewczyna podniosła ręce, a olbrzymi zwierzak zaczął lewitować nad ulicą.
- Chodź z tym... chyba jutro czeka nas mięso na obiad.
Accel, ponieważ dziewczyna zwolniła go z obowiązku targania niedźwiedzia, postanowił wrócić do domu i przywitać się w końcu z Reed, która spała jeszcze gdy wychodzili.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Mashu95 dnia Śro 14:27, 11 Lip 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|