|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 20:54, 31 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
[ZOO] 6 lipca, 6, ranek.
- Pamiętasz, co masz robić? - spytał Ethan, marszcząc czoło.
Zebra zarżała, wstrząsając grzywą.
- Świetnie.
McSyer wyszedł przed ZOO, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku. Przed ogrodem stało auto, postawione tu przez niego wcześniej. Zapakował do niego trochę trwałego, niepsującego się jedzenia, kilka butelek wody, apteczkę i parę innych drobiazgów. Do schowka włożył nóż sprężynowy, a pod każdym siedzeniem umieścił nóż kuchenny. W torbie, którą trzymał w ręku, miał trzy pistolety - dla Warpa, Sophie i Brandona. Dla pewności dotknął także czwartego, który miał przy pasie - znajdował się na swoim miejscu. Cały zbiór broni palnej razem z nabojami do ZOO przyniósł Sonic - Ethan wolał nawet nie pytać, skąd wziął niebezpieczny pakunek.
- Chcecie czy nie, jedziecie na terytorium wroga. Tam nastroje anty-Michealtown stają się coraz silniejsze.
McSyer po raz kolejny przypominał sobie każde słowo z porannej rozmowy. Dopiero świtało, a niebieskowłosy już pukał w okno, machając pakunkiem.
Ethan pokręcił głową.
W końcu zza któregoś rogu wyszła trójka jego towarzyszy.
Sophie pomachała mu, podczas gdy Brandon kiwnął mu głową.
Kriokinetyk rzucił im torbę.
- Rozdzielcie to między siebie.
Gdy trójka zajrzała do torby, wszyscy wstrzymali oddech.
Warp wrzasnął.
- To PISTOLETY!
Ethan machnął ręką.
- Na wodę.
Warp szerzej otworzył oczy.
- Naprawdę?
Uniósł broń do góry i nacisnął spust. Huk spowodował, że chłopak przylgnął do ziemi, upuszczając pistolet. Po paru chwilach podniósł się i wziął broń.
- CZY TO BYŁA WODA?!
Ethan zajął miejsce na fotelu kierowcy.
- Nie zadawaj głupich pytań. Wsiadajcie, im szybciej wyjedziemy, tym szybciej zginiemy. Tfu... wrócimy.
Trójka niechętnie weszła do pojazdu.
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski
Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gniezno
|
Wysłany: Czw 21:12, 31 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
[W drodze do GV] Dzień 6 (6 lipca) po 10
- ETHAN! Nie wariuj tak! - Sophie krzyknęła, trzymając się kurczowo fotela.
- Jest ryzyko jest zabawa. - powiedział wesoło Warp.
Sophie odwróciła się i zrobiła złośliwą minę.
- Nie bądź za mądry, bo możesz za chwilę wylecieć. - powiedziawszy to, uchyliła okno i wychyliła przez nie głowę. Przyjemny wiaterek otulał twarz dziewczyny, a włosy wokół jej głowy tańczyły wesoło.
,,Damy radę, nie mamy innego wyjścia.''
Otworzyła schowek i wyciągnęła pare płyt.
- Zobaczmy, co my tutaj mamy... The Beatles, Pink Floyd, Metallica, Led Zeppelin. O, Guns N' Roses! - włączyła płytę.
Z radia zaczęły dobiegać dźwięki ''Sweet Child O' Mine''.
- She's got a smile that it seems to me
Reminds me of childhood memories. - zaczęła śpiewać razem z wokalistą.
Spojrzała na lusterko i zobaczyła, że Warp kiwa głową w rytm piosenki.
- Lubisz to Warp. - zaśmiała się.
- Można powiedzieć, że kocham. - odpowiedział. - Now and then when I see her face
She takes me away to that
special place. - zaczął śpiewać.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Czw 21:13, 31 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Vringi
Michael West, III kreski
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: nowhere
|
Wysłany: Czw 21:33, 31 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
[Harkness] Dzień 6, przedpołudnie - Katherine Abyss
- Kage ci nie powiedział?
Effy pokręciła głową. Katherine spoglądała na nią niezmiernie zdziwiona, lecz po chwili odpuściła, wzdychając ciężko.
- 6 lipca, dokładnie siedem lat temu zamordowano jego rodziców. - Effy zdębiała i powoli odwróciła głowę w stronę siedzącego w oddali Kage, który gwizdał pod nosem idąc z wędką w stronę rzeki. - On posiada pamięć fotograficzną. Wiesz co to jest?
Tamta przyłożyła palec do ust mówiąc powoli:
- Zapamiętywanie wszystkiego co się widzi?
- Dokładnie! - krzyknęła tamta uśmiechnięta pstrykając przy tym palcami. - To totalny potwór. Zapamięta wszystko co zobaczy. Nie ma bata! Miałam z tym do czynienia od kiedy go poznałam. Czasami miałam wrażenie, że nie wywalili go ze szkoły, ze względu na jego oceny.
Spoważniała spoglądając na taflę wody odbijającą promienie słoneczne.
- Nie wyobrażam sobie tego. Aby pamiętać jak zabijają ci rodziców. A ty co o tym sądzisz?
Zanim Effy odpowiedziała padł na nich cień i usłyszały nad sobą dobrze im znany głos.
- O czym tak smęcicie?
Kage Usagi stał nad nimi trzymając w dłoni tomik mangi Pandora Hearts.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Vringi dnia Nie 22:06, 03 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Czw 21:55, 31 Maj 2012 Temat postu: |
|
|
[Grantville - piwnica] Dzień 5/6, noc.
Nerine skinęła głową. Spojrzała na blondynkę.
"Dałabym czekoladę by wiedzieć co jej się w główce przewraca."
Brunetka położyła się na fotelu i zmierzyła Lacie wzrokiem.
- Te ubranka są dla ciebie, a ja idę lulu. Jutro rano wstaję. - mruknęła i skuliła się na kanapie jak dziecko.
[Grantville - piwnica] Dzień 6, ranek.
Dziewczyna zerwała się z łóżka z krzykiem. Lacie została przez nią obudzona i przetarła oczy.
- Co ci?
- Była tu! Ona tu była! - zaczęła krzyczeć łapiąc się za głowę.
- Kto znowu? Zaczynam sądzić, ze jesteś psychiczna. - mruknęła Lacie.
- Bukaa! Ona tu była i weszła w ciebie! Czy ty przypadkiem nie jesteś buką?
Lacie wstała z łóżka i ruszyła w stronę brunetki.
- Więc budzisz mnie z samego rana jeszcze nie do końca trzeźwa twierdząc, że weszła we mnie zielona buka gdy spałam? - warknęła z psychopatycznym wzrokiem.
- No tak jakby jakby. - odpowiedziała lekko zawstydzona. - W ogóle co ja tu robię.
Dziewczyna podała Devein aparat, który leżał na stole. Nerine przeglądała zdjęcia z coraz większym przerażeniem w oczach. Chwilę potem odłożyła aparat i zachwiała się.
- Boże, to ohydne. Nigdy więcej nie piję. - mruknęła biorąc garść owoców.
- Neri, to jest z wódką.
Nerine wypluła przeżuwane owoce na ziemię.
- Fuj! czemu mnie nie ostrzegłaś?! - ryknęła. - Ty mnie po postu nienawidziisz.
Lacie uśmiechnęła się mrocznie, co było dziwne.
- Podobnież chodzisz teraz z Neah'em, a Effy z Tony'm.
Nerine złapała się za głowę i zbladła.
- Boże, zabij mnie, Lacie! - wrzasnęła po czym pobiegła do drzwi. - Ratunku! Ja chcę uciekać! Wypuścić orkę! Ratunku! Stop krzywdzeniu wielorybów! - darła się uderzając pięściami o drzwi.
Lacie usiadła na kanapie i zaczęła się śmiać.
- To nie śmieszne. RATUNKU! - wydarła się.
Chwilę potem otworzył jej drzwi Chantal.
- Czego się drzesz?! - krzyknął.
- Zamknięto mnie tu. - mruknęła zabierając aparat. - Tak w ogóle to skąd masz klucze? Neah zawsze nosi je w kieszeniach spodni.
Przechyliła głowę jak piesek i wyszła z piwnicy.
- To-to-to narka La-lacie - wydukała wychodząc.
Gdy wyszła z piwnicy spojrzała na ludzi po czym pomknęła do kuchni po wodę. Chantal rzucił się na ziemie i zasnął, a ona siedziała w kuchni dalej przeglądając zdjęcia.
"Urocze zdjęcia. Jak spotkam Deborah to poproszę ja by to diabelstwo spaliła"
Chwilę potem pojawiła się Effy. W głowie Nerine narodził się plan.
"Kage wyjeżdża na wojnie nad rzeczkę i nas zostawia? I Lacie? To co najmniej dziwne"
Chwilę rozmawiała z Effy będąc nadal zgorszona swoim zachowaniem po alkoholu. Chwilę potem ciemnowłosa żegnała się z nią.
- To ja spadam! Do zobaczenia...sama nie wiem kiedy! - krzyknęła na pożegnanie.
- Jeszcze dzisiaj wpadnę! - wrzasnęła.
- Zamknijcie się! - Neah stanął w korytarzu z niewyraźną miną.
- Jak uroczo. Neah'uś ma kaca. - mruknęła Malone i wyszła.
Brunetka odwróciła się i spojrzała na chłopaka. Szybko podeszła do niego, złapała za ramię i ściągnęła na dół.
- Nie wiem co zrobiłeś, ale wszystko mnie boli, mój światopogląd się zmienił, a wszystko mówi jednoznacznie, że wczoraj doszło do czegoś co miało nigdy nie dojść. - warknęła wbijając paznokcie w jego barki. - A więc powiedz co pamiętasz zanim zrobię coś czego będę żałować.
Chłopak spojrzał na nią wielkimi oczyma.
- Chodzi ci o nasz zakład? - zapytał cicho.
- Tak, o nasz zakład, Neah. Zapomnij, albo zacznę walić twoją głową o stół aż nie stracisz przytomności.
Puściła jego barki i spojrzała na niego swoimi zielonymi oczyma.
- Nie chodzisz ze mną ani dziś, ani jutro. To tylko pijacka paplanina.
Wstała i pomału ruszyła w stronę piwnicy zabierając klucze z ręki Chantala. Zbiegła w stronę piwnicy, chcąc się w niej zamknąć. Gdy otworzyła drzwi, zauważyła, że Tony schodzi za nią. Rzuciła mu klucze.
- Godzina. - syknęła po czym chłopak zamknął wszystkie drzwi.
Nerine wtedy zauważyła, że Lacie siedzi w łazience. Usiadła na kanapie i zaczęła szukać wody. Wtedy poczuła ten sam znajomy pisk w głowie i na chwilę obraz jej się zamazał na zielono. Lacie pisnęła z łazienki i po chwili wyszła z niej w za długich ciuchach Devein.
- Ty też to czuj.. - zaczęła.
Oczy Nerine zrobiły się wielkie i przerażone.
- To ona... - pisnęła. -Idzie po nas!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Czw 21:58, 31 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Gość
|
Wysłany: Pią 14:30, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[Grantville] 6 lipca, 6, wczesne przedpołudnie.
- Nie możecie wjechać do miasteczka! - wykrzyknął strażnik, pukając kijem bejsbolowym w dach samochodu. Wielki osiłek za nim kiwnął głową, potrząsając groźnie łopatą.
Ethan syknął, zamykając oczy. Odwrócił się do Sophie i Warpa.
- Mówiłem. Nie śpiewajcie! Ale oczywiście... i kogo teraz boli głowa?
McSyer prychnął, machając ręką. Zwrócił się do strażnika:
- A jeśli was ładnie poprosimy?
Chłopak z Grantville trzasnął kijem w dach. Boczna szyba kierowcy rozleciała się na kawałki.
- Nie!
Ethan znowu syknął, ścierając krew z dłoni i wyjmując kawałki szkła z ręki.
- Au. To bolało.
Strażnik trzasnął kijem w dach jeszcze raz. Przednia szyba zagrzechotała niebezpiecznie.
- Wyjazd stąd!
McSyer uniósł ręce do góry.
- Dobra, dobra, już jedziemy.
Warp wrzasnął z tylnego siedzenia:
- EJ! Ale musimy...
Ethan kiwnął głową, odjeżdżając do tyłu. Po kilkunastu metrach nacisnął pedał gazu i wjechał do Grantville, niszcząc prowizoryczny szlaban. Usłyszał jeszcze stukot łopaty, trafiającej w bagażnik. Szybko wjechał do jakiegoś zaułka, po czym wyszedł z auta, ciągle sycząc z bólu. Trójka jego towarzyszy także wytoczyła się z samochodu.
Sophie wyrzuciła ręce w górę:
- Nie powinniśmy...
W wejściu do zaułka pojawiła się dwójka zasapanych strażników. Powoli zaczynała zbliżać się do samochodu, dysząc ciężko.
- Tak... dwóch na czterech?
Wielki osiłek wyszczerzył zęby. Po chwili w jego oczach odbił się wyraz bezmyślności i pustki. Uniósł pokrywę od kosza na śmieci, po czym uderzył nią swojego kolegę, który momentalnie padł na ziemię. Po minutce wstrząsnął głową i ryknął przeraźliwie, rzucając pokrywą w auto.
Wybił tylną szybę, ale zaraz potem zamarł. Złapał się za gardło, rzężąc. Po paru chwilach ręce przymarzły mu do szyi a nogi zostały uwięzione w lodowym bloku.
Ethan odwrócił się.
- Kto zrobił... który z was może kazać komuś innemu coś robić?
Sophie uniosła rękę.
- Ja.
McSyer przewrócił oczami.
- Świetnie, że mówisz o tym dopiero teraz.
Ethan, razem z Warpem i Brandonem, wrzucił dwójkę zemdlonych strażników kontenera.
- Teraz trzeba znaleźć dom, gdzie mieszka przywódczyni Grantville. W piwnicy podobno jest nasza Uzdrowicielka.
|
|
Powrót do góry |
|
|
Poison
Lily Wilkes, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 15:27, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[GV] 6, 6, ranek
Deborah zamrugała, rozglądając się w około.
- No nie, tego już za wiele… - zawołała.
Leżała w rowie, dwie ulice przed domem zajmowanym przez Nerine i resztę jej sprzymierzeńców.
Hinner była cała ubrudzona błotem, zalegającym na dnie rowy. Wokół niej walały się puste butelki i porozrzucane papierosy.
- Koniec z imprezami – rzuciła, wychodząc na ulicę. Skręciła na rynek, do sklepu z ubraniami. Nie było mowy, żeby pokazała się tak w domu…
„Dlaczego ja zawsze wpadam na takie durne pomysły, gdy jestem pijana?
Jak w ogóle zdołałam się w takim stanie przywlec tutaj?..”
Weszła do sklepu, przerzucając wieszaki w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. Ogólnie nie panował tam zbytni porządek, ubrania były porozrzucane po lokalu, gablotki z biżuterią stłuczone, a kasa otwarta.
Odetchnęła głęboko i skierowała się na zaplecze dla pracowników. Znajdowało się tam kilka półek, stolik, cztery krzesła i łazienka. Otwarła drzwi. Powitała ją maleńka umywalka, miejsce, gdzie pewnie przebierały się pracownice, toaleta i prysznic.
Po chwili zastanowienia umyła się pod nim, mimo resztek mydła. Miała wrażenie, że zaraz dostanie ataku klaustrofobii – kabina była piekielnie mała, ledwo się tam mieściła; nie chciała nawet myśleć, jak korzystają z niej dorosłe pracownice i po co im właściwie prysznic…
W końcu wybrała spodnie moro, prostą, czarną bluzkę z krótkim rękawem. Z wystawy ściągnęła glany w swoim numerze, które już od dawna planowała kupić. Włosy przeczesała grzebieniem znalezionym na zapleczu i związała w kitkę.
Wychodząc, usłyszała okropny hałas – wprost rozwalał jej bębenki, biorąc pod uwagę, jak bardzo bolała ją głowa.
Na początku postanowiła to zignorować. Potem zobaczyła samochód, jeżdżący wolno po ulicach Grantville.
- Może by kogoś zapytać? – zaoponowała dziewczyna siedząca w środku. – Nie jesteśmy nawet pewni nazwiska, nie ma szans, że znajdziemy ten dom...
Deborah szła wolno chodnikiem, przysłuchując się rozmowie toczonej przez otwarte okno. W końcu samochód zatrzymał się koło niej.
- Eee… przepraszam? – zagadnął jeden z chłopaków. – Szukamy domu eee… naszej władczyni?
- Nie jesteście stąd – wycedziła. Jeśli byli z Michaeltown, po co udawali? Szpiedzy? Dlaczego chcieli widzieć się z Nerine? „Choć właściwie może tu chodzić nie o Nerine…”
- Poczekaj, Brandon, ja się tym zajmę…
Powiedz, gdzie jest dom dziewczyny, która rządzi… Powiedz, gdzie jest dom dziewczyny, która rządzi… Powiedz, gdzie jest dom dziewczyny, która rządzi…
Myśli pojawiły się nagle w jej umyśle. Chciała im ulec, zachęcały ją, a potem zaczęły napierać… silniej i silniej… Powiedz im, powiedz im…
Powiedz, gdzie jest dom dziewczyny, która rządzi…
Złapała się za głowę i zaczęła piszczeć.
- Nie działa?! – zdziwiła się dziewczyna.
- Nie może nie działać, przecież to nie może tak nagle się zepsuć… - dodał chłopak, kierujący autem.
Myśl wwiercała się w jej umysł. Ból był okropny… Przeszywał ją, próbował przejąć jej wolę, jej ciało…
Krzyknęła, uderzając kolanami o chodnik.
- Może to nie na wszystkich działa – mruknął blondyn, będący dotychczas cicho.
Deborah łzy lały się po policzkach. Cały czas krzyczała. Złapała się za włosy i zaczęła nimi szarpać. Powiedz, gdzie jest dom dziewczyny, która rządzi... Narzucona myśl, wola zdawała się chwytać kolejnych punktów w jej głowie, ciągnąć za nie mocniej, niż ona swoje włosy. Komórka po komórce, centymetr po centymetrze, był coraz dalej i dalej…
- NIE!
- Ja… O Boże… popatrzcie, co się z nią dzieje – wyjąkała dziewczyna, ale Deborah nie słyszała jej głosu.
- Przestań! – krzyknął blondyn.
Ból, ból, ból.
Krzyczała coraz mocniej i mocniej, rwiąc kolejne włosy. Nieświadomie wyzwoliła ogień, który nagle zaczął się tlić na skrzynce pocztowej za nią. Potem przeszedł na kosz na śmieci, werandę domu… Potem nagle zgasł i pojawił się na włosach dziewczyny z samochodu.
Teraz obie krzyczały.
Blondyn złapał w garść włosy dziewczyny, ale ogień zamiast zgasnąć, przeniósł się na jego rękę, pnąc się wokół nadgarstka…
Powoli ból w głowie, przeraźliwe kłucie zaczęło ustępować. Opór, jaki stawiała przyniósł rezultaty, czuła się coraz bardziej pewniej. Popatrzyła na swoje ręce, pełne włosów. Otarła oczy i rzuciła się do biegu.
Byle dalej od nich. Byle dalej od nich…
Kursywą zaznaczyłam żądania, narzucone przez Sophie, a kursywą w cudzysłowie myśli Deb.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Poison dnia Pią 15:28, 01 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Helen!
Nolan Knight, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 16 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Chyba Świnoujście.
|
Wysłany: Pią 15:48, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[Grantville] Dzień 6, późny ranek.
Nerine skuliła się na ziemi.
Nieokiełznany ból napierał na jej umysł.
Wszystko w jej ciele pulsowało.
Każdy kawałek ciała krzyczał by przestała.
Ale to nie ona była powodem bólu.
Nie ona.
Lacie chyba też bolało.
Nerine spojrzała pustym wzrokiem na szary sufit po czym uśmiechnęła się.
- Muszę ci go pomalować. - wyszeptała.
Kilka chwil potem było po wszystkim. Lacie stanęła nad Nerine.
- Co się dzieje?
Nerine pomału wstała.
- Chyba już zaczynam rozumieć. - szepnęła jakby mówiła jakąś tajemnicę. - Oni patrzą. Oni nas obserwują.
- Kto?
- Dorośli. To pewnie ich eksperyment. Bariera może być lustrem weneckim. Oni nas widzą, a my ich nie. Oni na nas patrzą Lacie. Na nas wszystkich. To tylko test, Lacie. Moja matka pewnie patrzy teraz na Echo i myśli jak to jej kochana córka ślicznie przebiera kolejnego obsrańca. Ja za to właśnie siedzę w piwnicy z moim super więźniem. Niech dalej patrzą, bo przybędą i nowe obrzydliwości.
Lacie trzepnęła Nerine w głowę.
- Serio jesteś jakaś nienormalna.
- Wybacz, tak się trochę zamyśliłam. - wytłumaczyła się. - Tak w ogóle po co cię tu trzymam? Przecież jak wrócisz do Michaeltown to na wojnie będziesz leczyć swoich przewrażliwieńców, prawda? Ja chcę tego samego, a siedzisz w piwnicy. Czy to chore?
Lacie ruszyła z powrotem do łazienki.
- Jutro chyba cię wypuszczę! Jakby co to będę do ciebie wpadać czasami, bo mogę, prawda?
Brunetka pomału podeszła do drzwi, przyśpieszyła czas i po chwili pojawił się chłopak z kluczami.
- Dzięki. To pa, Lacie! Wrócę później.
Dziewczyna pobiegła do kuchni i otworzyła lodówkę.
"Głodna jestem. Wody!"
Ruszyła w stronę stołu.
Nerine
- Czego do cholery?! - wydarła się.
Cisza.
Nerine
- Zamknijcie się! Łeb mnie boli!
Nerine
Dziewczyna podbiegła do stojaka na noże i wyciągnęła jeden.
- Kto tu jest do cholery?!
Devein była przerażona. Ktoś ją wołał.
Spojrzała na nóż i rozejrzała się po kuchni.
"Kto?"
Usłyszała jak ktoś otwiera skrzypiące drzwi do domu, a potem idzie w jej stronę.
Zamilkła i znieruchomiała.
Spojrzała w stronę framugi. Nigdy nie było do niej drzwi.
Wtedy zauważyła ciemne włosy wyższego od niej chłopaka.
- Oh, to tylko ty. Co chciałeś?
Chłopak usiadł na krześle i skrzywił się.
- Ktoś rozwalił wjazd do miasta.
- CO?!
- Sam widziałem. Wjazd rozwalony i wrak samochodu. Strażnicy albo uciekli, albo są gdzieś ranni.
- Rozumiem. Kogoś podejrzewasz? - zapytała. - Chyba, że chcesz bym uganiała się za jakimś bachorami co przyjechali do krewnych.
- Chodzi o to, że zwykły bachor by poszedł na piechotę i nie narażał się straży. A to znaczy...
- Że ktoś ma tu z kimś ważne porachunki. - dokończyła. - Lub chce przejąć władzę w Grantville.
Zerwała się z miejsca i zacisnęła mocniej nóż.
- I każdy, kto może mi pomóc - wyjechał. - zakończyła.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski
Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Gniezno
|
Wysłany: Pią 16:04, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[GV] Dzień 6 (6 lipca) wczesne przedpołudnie
- Ethan! Zrób coś! - krzyknęła, widząc palące się włosy. Do tego Warp również zaczął się palić.
Po paru chwilach zobaczyła Ethana biegnącego z gaśnicą. Poczuła przyjemny chłód.
- Zasada pierwsza: Zawsze wóź ze sobą gaśnicę. Nigdy nie wiadomo, do czego ci się przyda. - chłopak odniósł gaśnicę z powrotem do bagażnika.
Do nosa Sophie dotarł nieprzyjemny smród spalenizny.
- SU*A! Jeszcze mi za to zapłaci! - powiedziawszy to, odwróciła się i spojrzała na Warpa. - Wszystko okej?
- Oprócz paru oparzeń to tak. - uśmiechnął się. - Poproszę Lacie, żeby mi ulżyła.
Usłyszeli chrząknięcie Ethana.
- Nie chcę wam przeszkadzać, gołąbeczki, ale musimy szukać dalej.
Dziewczyna powróciła do normalnej pozycji, a Ethan odpalił samochód. Pomału ruszyli wzdłuż Maia Street.
- Dziwne... - zaczęła. - Moja moc zawsze działała.
- Wygląda na to, że na tą dziewczynę nie. - odpowiedział Brandon.
- No i właśnie dlatego straciliśmy szansę na odnalezienie domu tej całej władczyni. - wypowiadając ostatnie słowo, zakreśliła w powietrzu znak cudzysłowiu. - Ale za to, kiedy użyłam mocy na strażnikach nie byłam tak zmęczona, jak wcześniej.
- A w ogóle, gdzie ten dziwak pobiegł? - spytał Warp.
Sophie otworzyła okno i wychyliła głowę.
- Mnie się pytasz? Te Grantville to bardzo dziwne miejsce...
[MT - Dom Sophie] Dzień 6 (6 lipca) wczesne przedpołudnie - Emily
- Ciekawe, czy znaleźli już Lacie.
Razem z Rose siedziała w salonie i oglądała jakąś bajkę.
- Wiesz, trzeba trochę czasu. Pewno dopiero zajechali na miejsce. - odparła dziewczynka.
Usłyszały kroki. Odwróciły się i ujrzały Lisę, która trzymała na rękach bezdomnego kotka. Podeszła do dziewczynek i usiadła koło nich na kanapie.
- Skąd go masz? - pogłaskała zwierzątko. - Jest śliczny.
- Znalazłam go koło twojego domu. Błąkał się, więc stwierdziłam, że go przygarnę. - odpowiedziała i postawiła kota na sofie. Zwierzę nieporadnie zaczęło przebierać łapkami, aż w końcu przewróciło się na plecy.
- Jakiś ty słodki. - Emily pomogła kotkowi wstać na łapki i położyła go na swoich kolanach. - Bardzo spodobałbyś się Sophie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Pią 16:13, 01 Cze 2012, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
A.
Louis Black, II kreski
Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 19:52, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[Grantville] Dzień 5,późny wieczór – Thea
Thea włóczyła się po mieście. Nic się nie działo.
„Trzeba zrobić coś własnego.”
Udała się w okolice parku. Z jakiegoś sklepu zabrała magnetofon, którego nie potrzeba było podłączać do prądu oraz kilka płyt.
- Grantville, imprezę czas zacząć! – włączył pierwszą płytę z brzegu. Otworzyła butelkę i pociągnęła dużego łyka. Było słychać pierwsze dźwięki. Weszła na ławkę i zaczęła tańczyć.
- Bless your soul, you've got your head in the clouds,
You made a fool out of you,
Boy, she's bringing you down,
She made your heart melt,
But you're cold to the core,
Now rumor has it she ain't got your love anymore,
RUMOR HAS IT!*
Piła, tańczyła, śpiewała i nie zwracała uwagi na innych.
[Grantville] Dzień 5, późny wieczór – Michelle
Michelle przechadzała się ulicami miasta. Nie miała co ze sobą zrobić. Wiedziała, że szykuje się wojna. Dzieciaki z miasta już zmawiały się między sobą. Nawet jeśli Neri tego nie ogarnie one same pokażą co potrafią.
Wróciła do domu.
”To, że tu mieszkamy nie oznacza, ze jesteśmy bezpieczni.”
Usnęła.
[MT] Dzień 5, późnie popołudnie– Dan
Chłopak siedział bez planów w domu. Jego siostra wyszła. Musiał coś zrobić. Siedzenie nie miało sensu.
W holu założył na siebie ciemnopomarańczową bluzę zabrał torbę i wyszedł.
„Najgorsze jest to, że nie wiem co się może stać z …?
Moją mocą?
Skierował się w stronę lasu, który bardzo dobrze znał. Wchodząc dość głęboko w las zaczął ćwiczyć swoje paranormalne zdolności.
[MT] Dzień 5, późnie popołudnie/wieczór/późny wieczór – Jenny
Dziewczyna włóczyła się ulicami miasta. Emocje opadły. Schowała nóż.
Przechodząc obok szpitala zatrzymała się. Postanowiła wejść do środka. Otwierając drzwi przypomniała sobie jak rozcięła rękę. W prowizorycznym opatrunku zrobionym przez tatę stała razem z nim na recepcji. Pani, która przyjmowała kartę uśmiechała się promienie. Rozcięcie zszyto i wróciła do domu. Wszystko to robiła pani doktor o pulchnych kształtach. Była bardzo sympatyczna i przejmowała się każdym swoim pacjentem. Teraz przejechała palcami po dawnym rozcięciu, nie było żadnego śladu.
„Nigdy nie byłam dobra. Nigdy nie będę dobra. Jeszcze półtora roku i pójdę do prawdziwego piekła.”
Kolejne wspomnienie. Siedziała na korytarzu. Opierała się o ścianę obok niej obejmował ją ramieniem Dan. Ich matka miała poważną operację. Mimo tego, że może nigdy ich nie kochała była dla nich ważną osobą. Pamięta jak płakała martwiąc się o to co będzie. Jenny z wspomnień wyrwał głosik:
- Przepraszam, czy mogłabyś mi coś zaśpiewać?
– Tak, czemu nie. Nie śpiewam pięknie, ale się postaram.
- Dziękuję. Mama zawsze śpiewała mi na dobranoc. Ciężko mi jest usnąć bez czyjegoś głosu – powiedziała na oko siedmiolatka. Jenny weszła do jej sali. Wzięła krzesło stojące obok i usiadła blisko łózka i zaczęła śpiewać .
- W oddali łąki, wejdziesz do łóżka,
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmruż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.
Poblask miesiąca spłynie w mrok łąk,
Okryj się liśćmi, weź je do rąk.
W niepamięć odpuść kłopotów moc,
Znikną na zawsze, gdy minie noc.
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.**
Przy ostatnich wersach ‘Kołysanki Rue’, która znała na pamięć dziewczyna usnęła. Przykryła ja bardziej kocem, pocałowała w czoło . Wyszła.
Popychając drzwi przypomniała sobie o pani sprzedającej materiały. Zawsze, gdy wchodziła do sklepu uśmiechała się promiennie. Bardzo często nosiła apaszkę wyszytą przez Jenny. Pachniała truskawkami . Często z nią rozmawiała, czasem nawet reklamowała jej sklep. Gdy zabierała materiały bez jej obecności czuła się obco.
„Nawet takie osoby są nam bliskie”
Po jej policzku spłynęła pierwsza łza. Właśnie teraz uświadomiła sobie, że nigdy ich już jej nie zobaczy.
„Chyba, że za tym głównem coś na pardwę jest.”
Siadając na ławce już płakała, jednak teraz uświadomiła sobie, że nigdy już nie zobaczy taty. Taty, którego tak mocno kochała.
„Znikł, jak wszyscy w tym pi*pszonym miejscu.”
Cała czerń w okól jej oczu się rozmazała. Wróciła do domu, gdzie zastała Dana siedzącego przy stole w kuchni. Chłopak przytulił ją, nie musieli nic mówić. Byli sami. Des była w drugim mieście, nie wiadomo co robiła i czy jeszcze żyła. Rodzeństwo nie chciało o tym myśleć.
Poszli spać.
[MT] Dzień 5,wieczór – Lisa
„Gdzie ty do cholery jesteś Freja?
Nie mam ochoty cię szukać po całym mieście.”
Po dłuższej chwili znalazła dziewczynkę, siedziała na ławce i rozmawiała z księżycem.
- Wiesz, nie wiem czy jesteś prawdziwy. Ale obiecaj mi , że zachowasz dlaaaa mnie zaproszenie! Chcę zobaczyć z bliska jaki jesteś. A właśnie, jak mogłeś przede mną jakiegoś tam Amstrong’a sronga wpuścić do siebie?! JUŻ MNIE NIE KOCHASZ?!
„Boże, ty idotko to, że wyszłaś z wariatkowa nie oznacza, że tutaj możesz prowadzić konwersacje z księżycem.”
- Freja, wiem, ze to fascynujące, ale pan Księżyc chce już odpocząć. Chodź. Idziemy spać.
- Jeszcze jutro sobie porozmawiamy kochanie.
Tak kończyło się czułe podżeganie Freji z księżycem. Dziewczynki wróciły do domu i poszły spać.
[MT] Dzień 6,ranek – Lisa
Lisa obudziła się razem z Freją, zjadły śniadanie.
– Dziś zwiedzasz miasto sama, ok? Mnie nie będzie. Może dzień albo dwa. Dasz sobie radę.
-Tak! Oczywiście! – po tych słowach popędziła do drzwi bez żadnego pożegnania.
- Pa. – dziewczynka zamknęła drzwi i ruszyła do domu Shopie. Tam dowiedziała się jak wygląda sytuacja.
*jakiś czas później*
– Nie przejmuj się. Shopie na pewno go zobaczy – uśmiechnęła się przyjacielsko. – To co oglądamy?
__________________
*Adele – Rumor has it.
** Kołysanka śpiewana przez Katniss dla Rue - Igrzyska Śmierci.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Poison
Lily Wilkes, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Pią 20:56, 01 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[GV] 6, 6, przedpołudnie
Biegła przez ulice, co chwila się potykając. Ból znikł, ale dziwne uczucie, nadal pozostało. Wydawało jej się, że cały czas ktoś dociska pistolet do jej skroni, a chwilę później, że to była wiertarka, którą ktoś chciał wywiercić dziurę w jej głowie…
Biegła, biegła, biegła.
Już nie krzyczała, ale łzy nadal lały jej się strumieniami po policzkach.
- Hej, Debby! – usłyszała. Nachyliła twarz w stronę głosu.
Zobaczyła wysokiego bruneta o zielonych oczach. Uśmiechał się do niej. Przypomniała sobie, skąd go zna. „Jak on miał na imię? Ryan?” Chodziła z nim przez dwa miesiące, krótko po tym, jak trafiła do poprawczaka. Siedział za liczne kradzieże i picie.
„Nie mów do mnie Debby”
Nie widział jej łez? Nie widział, że cierpiała? NIE WIDZIAŁ, ŻE WIERTARKA NADAL BYŁA WŁĄCZONA?!
Miała ochotę krzyczeć, ale zaschło jej w ustach. „Idź sobie, och, błagam, idź sobie…”
- Jak tam? – oparł się o murek i uśmiechnął jeszcze szerzej. – Mam nadzieję, że nieźle sobie radzisz, Debby.
„Nie mów do mnie Debby”
Zaczęła się krztusić. Przytrzymała ręką gardło. Nie mogła złapać oddechu… „Przestań wiercić, błagam, przestań wiercić…”
Łkała.
- Wszystko okej, Debby?
Zaczęła się trząść.
Upadła na ziemię, w ataku drgawek, ale szybko się podniosła. ”Biec, biec, biec.”
- Debby, zaczekaj!
- NIE MÓW DO MNIE DEBBY! – krzyknęła głośniej, niż chciała.
Usłyszała wybuch i krzyk. Odwróciła się. Chłopak biegał w kółko, próbując ugasić ogień na własnej głowie, płonącymi rękami.
Chciała do niego podejść, pomóc mu, ale nagle nogi stały się ciężkie jak z ołowiu, a w głowie zaczęło jej się przeraźliwie kręcić. „Zatrzymajcie karuzelę…”
Wiertarka na nowo zaczęła przebijać się przez jej skroń. Przebijała się przez kolejne płaty skóry, a ona krzyczała, och, tak bardzo krzyczała… A im bardziej, im bliżej do jej umysłu, woli, ogień na ciele Ryana się zwiększał…
W końcu opadła na ziemię, zanosząc się krzykiem. Jakieś dzieciaki powychodziły z domów, mimo, że była teraz w raczej mało zamieszkanej dzielnicy.
Usłyszała głuche uderzenie o ziemię, jakby worka z kartoflami. Zamrugała kilkakrotnie, wiertarka zwolniła.
- Boże – szepnęła.
Zwęglone zwłoki Ryana leżały obok niej.
Zakryła ręką usta.
„Zabiłam go, Boże, zabiłam go…”
Tym razem nie płakała.
- Zabiłam go – Glos jej się łamał. – Zabiłamzabiłamzabiłam.
Osunęła się na drogę. „Zabiłam”
Słowo wyryło się w jej umyśle, jakby jakieś echo ciągle je powtarzało.
„Zabiłam”
„Zabiłam”
„Zabiłam”
„Zabiłam”
Zabiłaś go, zabiłaś go, zabiłaś.
Krzyknęła, a potem zaniosła się histerycznym śmiechem.
- Zabiłam – chichotała, gasząc mały płomyk na jego nosie palcem, tym samym ruchem, którym gasi się miniaturową świeczkę.
„Wszyscy umrzemy”
Kucała nad ciałem, nadal się śmiejąc.
A potem wiertarka przyspieszyła i Deborah zemdlała z bólu.
*20 minut później*
- Co ja… - mruknęła Deborah, przecierając dłonią oczy. Popatrzyła na zwłoki Ryana. Nie chciało się jej już śmiać, ale nadal nie czuła skruchy.
Jakby obudziła się w niej ta druga Deborah – ta sama, która brała, paliła, piła, kradła, podpalała, znęcała się nad zwierzętami i ludźmi. Ta Deborah, dzięki której trafiła do poprawczaka.
Nie, w moim przypadku Gaiaphage nie maczało w niczym palców.
Post został pochwalony 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski
Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 9 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 13:40, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[Harkness] Dzień 6, przed południem
Effy uśmiechnęła się głupio w stronę Kage'a i spojrzała na mangę, którą trzymał w ręku.
- Pandora Hearts! - ryknęła i wyrwała mu ją. - Powiedz, Kage kto jest według ciebie zajedwabistszy? Alicja i jej miłość do mięska czy Breakuś i jego system podróży szafkami?
Kage nie zdołał otworzyć ust, gdy ta wrzasnęła oburzona.
- Jak można nie kochać Breaka?! Podłe, podłe...- kartkowała mangę.
Katherine przyglądała im się ze zdziwieniem. Effy oddała w ręce Kage'a Pandorę.
- Przejdę się po lesie. Dawno nie byłam poza miastem.
Odwróciła się i zatrzymała w pół kroku. Spojrzała na Usagiego ze smutkiem w oczach.
- Naprawdę cię podziwiam, że dajesz sobie radę. Ja gdybym widziała śmierć własnych rodziców i na dodatek nie umiała tego zapomnieć... - pokręciła głową. - To naprawdę musiało być straszne.
- Nie potrzebuję współczucia...
Westchnęła ciężko i zawróciła w stronę lasu. W miarę im głębiej wchodziła do lasu, tym cichsze stały się myśli reszty. Znalazła sobie wygodne miejsce i położyła się na mchu. Patrząc bezmyślnie w korony drzew przymknęła oczy. Nagle doszedł do niej jakiś szmer. Podniosła się rozglądając wokół. Krzak zaszeleścił i Effy z przerażeniem wstała otrzepując się z liści. Coś zielonego błysnęło między liśćmi i nagle zza krzaka wyszedł lis. Dziewczyna odetchnęła z ulgą jednak po chwili znów wpadła w panikę. Zwierzak nie wyglądał normalnie. Po pierwsze - był znacznie większy niż przeciętne lisy. Pazury były dłuższe, a łapy bardziej umięśnione. Z boków wystawały mu dziwne fałdy sierści. Jednak to oczy lisa były najbardziej niepokojące. Błyszczały dziwnym zielonym światłem. Zwierzę spojrzało na nią czujnym wzrokiem. Zupełnie tak jak człowiek. Effy napotkała jego spojrzenie i serce podskoczyło jej do gardła.
Zabij ją. - usłyszała w głowie.
Lis zjeżył się i z pyska poleciała mu ślina. Dziewczyna krzyknęła i rzuciła w niego kamieniem. To jeszcze bardziej rozwścieczyło zwierzaka. Zaczęła powoli się wycofywać. Lis cały czas ją obserwował, jakby czekając na dogodną chwilę.
Zabij.
Zaczęła uciekać. Słyszała szelest liści za sobą - lis ruszył w pogoń. Mimo że dosyć szybko biegała nawet nie liczyła na to, że przechytrzy lisa. Złapała oburącz drzewo i zaczęła się na nie wspinać. Lis zatrzymał się patrząc na nią z wściekłością.
Zabij.
Effy wspięła się wyżej i usiadła na najgrubszej gałęzi. Usłyszała jakiś szum i spojrzała w dół. Zwierzaka nigdzie nie było.
Zabij ją!
Krzyknęła. Tuż przed nią znalazł się lis. Dziwne fałdy skóry okazały się skrzydłami. Lis wydobył z siebie dziki wrzask i rzucił na nią. Poczuła jak kły wbijają się jej w rękę. Zeskoczyła z drzewa i upadła na ziemię czując przenikliwy ból w kostce. Zwierzak poleciał za nią. Z jękiem podniosła się z ziemi i wyjęła pistolet, który dostała od Neri. Wystrzeliła. Lis wrzasnął jednak nadal leciał w jej stronę. Odsunęła się krzywiąc z bólu i wystrzeliła kolejny raz trafiając w skrzydło. Zwierzę upadło na ziemię cicho pojękując. Effy skupiła się na celu i kolejny raz oddała strzał. Lis zaskowytał, zachwiał się i upadł na ziemię. Nagle dziewczyna poczuła jak coś ściska jej mózg. Wrzasnęła zatykając uszy jednak nic to nie dało. Krzyk w jej głowie był zbyt silny. Osunęła się na kolana, a po policzkach pociekły jej łzy. Effy przymknęła oczy i wyłączyła telepatię. Ból zaczął powoli ustępować. Wstała, chwiejąc się na nogach i podeszła do zwierzaka. Był martwy. Podniosła powiekę lisa,wciąż czując uciążliwy ból głowy. Odsunęła się od ciała z niedowierzaniem. Tęczówki zmieniły kolor na brązowy. Po chwili zastanowienia wzięła martwego zwierzaka na ręce i kulejąc skierowała się w stronę obozu.
[GV] Dzień 6, ranek - Tony
Tony wyszedł z domu z prawie pustą paczką papierosów. Wyciągnął ostatniego papierosa i odpalił. Zaciągnął się dymem i spuścił wzrok na adidasy. Były już nieźle zniszczone. Po chwili zastanowienia skierował się do najbliższego sklepu. Wybrał sobie nowe buty i kilka ubrań. Wszedł do przebieralni i zrzucił z siebie swoją starą koszulkę. Spojrzał na siebie w lustrze. Tatuaż w kształcie krzyża był doskonale widoczny na jego bladej skórze. Westchnął ciężko i założył nowy T-shirt po czym usiadł na podłodze opierając głowę na kolanach. Za trzy dni miał 15 urodziny. Po raz pierwszy bał się zbliżającej daty 9 lipca. Wszyscy powyżej 15 lat przecież znikali. Nie sądził by było to jednorazowe. Bał się myśleć co się z nim stanie. Umrze? Przeniesie się do jakiegoś innego świata? Wróci do dorosłych? Ostatnia opcja najbardziej mu odpowiadała. Jednak jednocześnie była najmniej prawdopodobna.
Potargał swoje jasne włosy i spojrzał na siebie w lustrze. Przypomniał mu się wczorajszy dzień i poczuł jak zbiera mu się na wściekłość.
Będzie musiał zostawić ich wszystkich. Siostrę, którą dopiero co odnalazł, przyjaciół i kogoś jeszcze ważniejszego. Effy Malone - dziewczyna z sąsiedztwa, która nigdy go nie zauważała, a teraz stała się kimś na kształt najbliższej osoby. Nie wiedział czy ją kocha. Nigdy nie był w nikim zakochany. Po prostu czuł, że musi się nią opiekować. Tak jak młodszą siostrą. Nie mógł zostawić nikogo z nich.
Podniósł się z podłogi i wyszedł z budynku. Naprzeciwko znajdował się sklep spożywczy. Szybko wszedł do środka i zabrał kilka paczek papierosów, po czym skierował się w stronę domu Nerine.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Nie 15:26, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[GV, piwnica] Dzień 6, południe.
Lacie przycisnęła dłoń do czoła.
Irracjonalne i zbyt głośne zachowanie Nerine. Zdecydowanie irytujące.
Coś, uparcie chcące się do niej dostać. Jeszcze bardziej irytujące.
Siedzenie w piwnicy w domu pomylonej mutantki - irytujące? Jak najbardziej.
Nogą delikatnie odepchnęła łaszącą się Alice i westchnęła. Zrozumiała, że bariera nie jest jej największym problemem, a to coś, czego nie potrafiła sprecyzować dokładnie, próbujące się do niej przebić.
Nerine złamało i widziała to w jej oczach. Oczy zdradzały wiele rzeczy, a ona dokładnie rozpoznawała kłębiące się w ludziach emocje.
Lata praktyki.
Nagle ogarnęła ją panika. Co, jeśli nikt się nie zainteresuje jej nieobecnością? Czy minęło zbyt mało czasu, by zyskać szacunek wśród większość Michaeltown? Wzięła głęboki wdech, włączając muzykę.
Absurd. Pomogła zbyt wielu.
- Spieprzaj, no! - warknęła na niewinnego kotka, odpychając go daleko.
[GV, komisariat, cela] Dzień 6, południe. - Jayden.
Jeśli ktoś pomyślał, że Jayden będzie siedział w celi, w kaftanie i dalej pozwalał na upokorzenia - był głupcem.
Głupcami byli również strażnicy, którzy beztrosko rozmawiali przy jego celi. A z rozmowy ich dowiedział się wielu rzeczy. Jedną z nich był wyjazd Kage.
Na dodatek domyślał się, że tylko jeden ze strażników potrafi właściwie posługiwać się bronią. Bo, tak czy siak, były to dzieci.
Gdy odeszli dalej, podczołgał się do ściany, opierając się o nią.
- Jamie. - syknął, mając nadzieję, że chłopak w sąsiednej celi szybko zareaguje. - Pamiętasz, gdy rozmawialiśmy o mojej przeszłości i Lacie?
Prawie, że poczuł jego wahanie.
- Muszę ją przeprosić, ale nie mogę zrobić tego stąd. Muszę stąd wyjść, rozumiesz? Natychmiast... - szepnął, jednak chłopak nie odpowiedział. - Naprawię swoje błędy, ale po tym co zrobiłem Uzdrowicielce, nie wypuszczą mnie stąd. Dlatego musisz mi pomóc. - kłamał dalej.
- Pomogę ci. - odpowiedział po chwili Jamie, łamiącym się głosem. - Co mam zrobić?
- Kiedy cię wypuszczają na prace społeczne?
- W południe.
Jayden streścił mu szybko cały plan.
Gdy strażnicy wrócili by zabrać Jamiego, Jay uśmiechnął się pod nosem. Nie spodziewali się żadnej agresji po skruszonym chłopcu, prawda? jamie wyszedł z opuszczoną głową, w połowie drogi unosząc ją i wymierzając cios jednemy ze strażników.
Jamie podszedł na kolanach do krat.
- O ścianę!
Jamie złapał drugiego za włosy i uderzył jego głową w ścianę. Skrzywił się, usłyszawszy jakiś trzask. Czym prędzej podbiegł do celi Jaydena, mocując się z kluczami.
- Wyswobodź mnie z tego. - rozkazał Jayden, a Jamie szybko rozwiązał z tyłu kaftan. Jayden wstał i rozprostował zdrętwiałe ręce. Kolejni strażnicy podbiegli do nich, usiłując zamknąć celę, jak najszybciej, jednak Jayden zdążył wyjść, posyłając jednego pod ścianę. To nie był Kage. To byli mali, niewyszkoleni gówniarze.
Jamie schował się za nim, podczas gdy ten złapał chcącego uciec rudego chłopaka i rozwalił mu nos.
- Ale nie zabijaj, bo będziesz miał więcej problemów.
- Ja nie zabijam. - wycedził Jay, pomiędzy uderzeniami. - Zapamiętaj to sobie.
Kopnął leżącego, jeszcze przytomnego strażnika, a raczej jednego z około pięciu i uśmiechnął się.
- Jay, mamy mało czasu. - syknął Jamie.
- Spokojnie. - Jayden spojrzał w oczy leżącego chłopaka. - Przekaż Nerine, że karma była bardzo smaczna. Ale to jak odzyskasz przytomność, ok? - nadepnął mu z całej siły na twarz, złapał Jamiego za koszulę i pobiegł. byle dalej.
*20 mnut później*
- Za dziesięć minut Michaeltown. - mruknął Jamie, spoglądając przez szybę niespokojnie.
Szlaban był rozwalony, a strażników żadnych. Ktoś chyba nie przejmował się porąbanymi zasadami panującymi w Grantville i ułatwił Jayowi zadanie.
- A mieliśmy jeszcze wysadzić straż pożarną. - wymamrotał naburmuszony Jamie.
Jayden wzruszył ramionami i zastanowił się, gdzie właściwie zamierzają się podziać. Jego rodzina zniknęła, swojego brata Mike'a, zamordował. Choć nie można było tego określić do końca morderstwem.
Tak czy inaczej był jeszcze jeden, Robb.
- Miałeś błagać o wybaczenie. - powiedział cicho Jamie.
- Kłamałem. - odparł radośnie Jayden, nie obdarzając go choćby jednym spojrzeniem.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Em dnia Nie 15:28, 03 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Sprężynka
Mistle Page
Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 4 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 16:33, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[MT] Dzień 6 (6 lipca), południe
Sześć dni. Aż trudno było w to uwierzyć. "Czyli po obywatelskim zrywie z szukaniem dzieci wszystko znów się rypło", pomyślała Nea, wykręcając sobie palce. Martwiła się o Lacie. Ale ktoś musiał pilnować miasta.
Cmok. Oderwała kolejny pasek z taśmy samoprzylepnej i przytwierdziła kartkę do słupa. Od rana obchodziła całe miasto, taszcząc za sobą dziecięcy wózek wyładowany ulotkami.
- Nie, żebym specjalnie wierzyła, że ktokolwiek się zgłosi. Tamci trzej idioci w ogóle się nie nadawali - mruknęła do siebie, przytwierdzając ostatnią ulotkę. Przeciągnęła się i z zaskoczeniem stwierdziła, że zatoczyła pełne koło i na powrót znalazła się przy ratuszu. Weszła z ciekawością.
Jak na razie była tu tylko raz, przy okazji wrzeszczenia przez radiowęzeł.
Budynek wyglądał dość upiornie. Pusty, marmurowy korytarz oświetlało nieprzyjemne, ostre światło jarzeniówek.
Ale coś tu Nei nie pasowało. Od najmłodszych lat biegała po lesie. Nie dla niej było siedzenie w szkolnych ławkach. Na dźwięk słowa matematyka nieomal dostawała drgawek. Kolejne klasy przechodziła na trójach.
Za to mało kto dorównywał jej w strzelaniu z procy i wspinaniu po drzewach. I w instynkcie.
Który teraz podpowiadał jej, że nie jest tu sama.
Stąpając cicho wyciągnęła pistolet. Oczywiście, nie miała zielonego pojęcia o broni, ale Browning przynajmniej uciszał rozwydrzonych gówniarzy.
- Daj im łaskę Panie, ześlij na nich ogrom twego miłosierdzia - usłyszała czyjś głos. Z niedowierzaniem pchnęła drzwi do gabinetu sekretarki.
Biurko, krzesła, mała kanapa i szafy były poodsuwane i piętrzyły się w kącie, nakryte niedokładnie brezentem. W pokoiku był za to materac, mały koc i ogromny, drewniany krzyż, wiszący krzywo, jakby czyjeś niewprawione dłonie usiłowały poprawnie do przywiesić.
- Czuwaj nad nami, gdy śpimy, daj nam siłę, gdy...
- Ekhem... - chrząknęła znacząco Nea. Dziewczyna odwróciła się. Vane odruchowo zmrużyła oczy. "Ja ją skądś znam".
- Tak? - zapytała dziewczyna. Była niska i drobna, miała krótkie blond włosy i ogromne oczy.
- Nie spodziwałam się tutaj nikogo - wyjaśniła lekko zmieszana Nea.
- Ach, to tylko ja, Lynette. Wiesz, modlę się tutaj. To okropne, że tutaj nie ma kościoła.
- Był - wyjaśniła dziewczyna, odgarniając kruczoczarne włosy z twarzy. - Z półtorej roku temu wybuchł tam pożar. Wszystko rozebrano i budowa ruszyła od nowa, ale utknęła na etapie fundamentów.
- Pożar w Domu Bożym - mruknęła tamta, kręcąc głową. - Straszne, straszne - mamrotała. Nagle doskoczyła do Nei i chwyciła ją za szyję, a w jej dużych oczach błysnęło szaleństwo.
- A ty, wierzysz w Boga?
"Dobre pytanie".
- Tak - odpowiedziała, częściowo kłamiąc, częściowo nie. Dziewczyna puściła ją.
- Tak, to dobrze, to dobrze - zatoczyła się lekko i klapnęła na materac. - Tak, tak...
Nea wycofała się ostrożnie i czym prędzej zwiała z ratusza.
- Wariatka.
"Naćpała się, czy co?". Westchnęła i ruszyła na obchód miasta. Od przedwczoraj robiła to machinalnie, chociaż formalnie w Michaeltown nikt nie rządził. Skoro jednak wywieszając ogłoszenia wzięła na siebie obowiązek uformowania straży, czuła, że musi.
"Nigdy więcej do ratusza. Chociaż mam dziwne wrażenie, że ją znam...".
W tym czasie Lynette Weiss w pokoiku z przekrzywionym krzyżem zastanowiła się, dlaczego ona, Hope Allen, totalna ateistka, nagle znalazła się w tym dziwnym pokoju?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Poison
Lily Wilkes, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 17:40, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[GV] 6 ,6, południe
- Nie daruję im tego – mruknęła Deborah, idąc ulicą. – Niech skonam, nie daruję!
Wpadła do domu Nerine i nie oglądając się na nikogo, zabrała plecak, który przyniosła z Michaeltown, wsadzając do niego kartkę papieru i pinezki.
- Deb! – zawołała Nerine.
- Gwiazdy z Michaeltown znowu się przypałętały! Szukają cię. – krzyknęła. – Miarka się przebrała, nikt już nie wjedzie do tego cholernego miasta!
Wyjęła z plecaka krótkofalówki zgarnięte z komisariatu Michaeltown.
- Dla ciebie, dla mnie, dla Effy, dla Neaha, dla Chantala, dla Kage – wyliczyła. – Oczywiście, jeśli Effy i Kage wrócą stamtąd… gdziekolwiek pojechali. Jedną trzeba zanieść do przedszkola, po dwie dla strażników. Więcej nie mam.
Nerine pokiwała głową i zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze Deborah pobiegła w kierunku wjazdu do miasta. Jeszcze kilka razy przed oczami przemknął jej samochód z Michaeltown, kluczący między ulicami. Miała nadzieję, że nikt nie powie im, gdzie mieszka Nerine.
Jakiś dzieciak przy wjeździe próbował naprawić uszkodzony szlaban.
- Świetnie – syknęła Deborah ze złością. – Masz tu dalej siedzieć, rozumiesz? Kontroluj ruch, nie pozwól nikomu wjechać ANI WYJECHAĆ, o wszelkich przypadkach informuj Nerine albo kogoś z jej ludzi. - dodała szybko, dając mu krótkofalówkę.
Do drewnianego słupa przybiła kartkę papieru, na której napisała dużymi literami:
ZAKAZ WJEŻDŻANIA/WYJEŻDŻANIA DO/Z MIASTA
W razie potrzeby skontaktuj się z Władzami
Westchnęła i przeszła kilkanaście metrów na piechotę. Dopiero tam rozłożyła drut kolczasty, który powinien przebić każde opony. Z tej odległości był praktycznie niezauważalny. Jeszcze jeden rozstawiła jeszcze kilka metrów dalej, a potem szybko wróciła i zrobiła to samo z drugim dużym wjazdem.
„Jeśli ktoś będzie chciał wyjechać, poda się mu jakąś polną drogę. Oczywiście, jeśli będzie miał jakiś konkretny powód, już i tak napakowało nam się tu mnóstwo dziadostwa z Michaeltown” pomyślała wściekła, patrząc na swoje pokaleczone dłonie, po rozkładaniu drutu.
W jednej chwili, wydawało jej się, że krew układa się w słowo „MORDERCA”, ale po kilkukrotnym mrugnięciu, napis zniknął.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Em
Flossy Whitemore, III kreski
Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 17 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kraina Jednorożców
|
Wysłany: Nie 18:31, 03 Cze 2012 Temat postu: |
|
|
[MT, Szpital] Dzień 6 (6 lipca), późne popołudnie. - Robb.
Wręczono mu tabletki przeciwbólowe, powiedziawszy najpierw, że Uzdrowicielki nie ma. Nie było także Sophie i Warpa, którzy ostatnio się nim zajęli. A teraz siedział na szpitalnym łóżku, ściskając kartonowe pudełko, które wcisnęli mu i polecieli zajmować się dzieciakiem, który pobił się z bratem i młotek zmiażdżył mu dłoń. Robb nie wiedział, czy sam sobie niechcący przywalił, czy to raczej wina brata. Tak czy inaczej jego wrzaski słyszał nawet tutaj, przez zamknięte drzwi.
- Przepraszam? - zapytał, wychodząc na korytarz i zaczepiając jedną z dziewczyn, która wydała mu się w miarę sympatyczna. - Co się dzie...
Dziewczyna obrzuciła go niecierpliwym spojrzeniem i poleciała dalej, wbiagając do sali, z której dobiegały wrzaski chłopaka.
Wzruszył ramionami i zszedł na dół, wychodząc ze szpitala. Najwidoczniej zmiażdżona dłoń była poważniejszą sprawą niż głosy w jego głowie. Mógł, co prawda iść do Nei i powiedzieć jej o tym, jednak uznał, że to nic ważnego. Próbował przyzwyczajać się powoli do bólu, który zakorzeniał się w jego umyśle. Dostrzegł na ścianie szpitala napis obrażający mutanty mieszczący się koło drzwi. Jeszcze jeden, mniejszy, dotyczący Ethana. Robb pokręcił głową. Wulgarne napisy na szpitalu? Uzdrowicielce się to nie spodoba.
Poszedł powoli na Piątą Aleję, gdzie w tych godzinach kończono wydawać jedzenie z zamkniętego McDonaldsa. Wolał chodzić później i dostawać mniej, niż tłoczyć się w kolejce dzieciaków. Wiele jedzenia zmarnowało się w pierwszych dwóch dniach, także teraz prawie nikt nie dostawał żadnych słodyczy, chyba, że pełnił ważną funkcję w mieście.
Ruszył ulicą, ściskając swój przydział jedzenia. Mieszkał sam, w domu na przedmieściach.
Otworzył drzwi i przystanął, zauważywszy buty. Ktoś był w jego domu.
Usłyszał szum wody i ruszył w stronę łazienki. Stanął przy drzwiach, nasłuchując. Chwilę potem ktoś rzucił rączką od prysznica, a parę sekund później drzwi otworzyły się.
Robb wytrzeszczył oczy na widok brata, owiniętego w pasie białym ręcznikiem. Brata, którego nie widział przez ponad trzy lata.
Przełnął ślinę i poczuł, jak nogi zaczynają mu się trząść.
Brata, który trafił do psychiatryka.
- Ja-Jayden. - wyjąkał Robb, obliczając w myślach szanse na ucieczkę.
Jednak Jay zrobił coś zadziwiającego. Położył rękę na jego głowie i spojrzał na niego tymi przeraźliwie błękitnymi oczami.
- Cześć, Robb. Tęskniłem za tobą.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|