Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Wto 6:39, 15 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 3 lipca, 3, południe.

- Nie ma. Nikomu nie chciało się ustanawiać plebiscytu na imię dla nowonarodzonego lwiątka. Oczywiście, wśród pracowników były różne propozycje, jak Kermit, Frodo czy Sezam, ale ostatecznie dorośli zniknęli, a na tabliczce dla zwiedzających nadal pisze "lwiątko".
McSyer wzruszył ramionami. Zmarszczył brwi, widząc resztkę jakiegoś sznurka obok jednej z krat, ale po chwili uznał to za nieważne.
- Możesz je sobie pooglądać, jeśli chcesz. Nawet je sobie weź.
Ethan odszedł parę kroków. Nieopatrznie stanął blisko wybiegu zebr.
Jeden z młodszych osobników podszedł do ogrodzenie, wystawił końcówkę łba i zarżał cicho.
- Steve, dałem ci już jeść. Nie zaczynaj znowu.
Zebra wystawiła język i wróciła na swoje miejsce.
Chłopak prychnął i wrócił do Uzdrowicielki, która właśnie przełaziła przez kraty. Zrobiła nawet sobie schody ze starych skrzynek, w których wcześniejsi pracownicy nosili tutaj jedzenie.
Wszystkie lwy patrzyły na nią jak na chodzącą przekąskę. Tylko lwiątko skakało radośnie wzdłuż całej kraty.
Lacie zmarszczyła brwi i odeszła od lekko oszronionego ogrodzenia.
- Ej!
- Chcesz czy nie, to nadal są lwy.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 16:02, 15 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] Dzień 3 (3 lipca), południe.
- Chcesz czy nie, to nadal są lwy.
- Ale widziałeś reakcję tego małego? - zapytała radośnie Lacie.
- Jeden by cię raczej nie obronił przed wszystkimi. - Ethan spojrzał na nią ironicznie.
Uzdrowicielka naburmuszyła się i poprawiła sukienkę. Po chwili jednak jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Lwiątko. W takim razie dam mu jakieś imię. - mruknęła i przez chwilę się zastanawiała. - Robb...? Nie, chwila, on był z rodu Starków, a to lew, nie wilkor, nie pasuje...
Ethan wybuchnął śmiechem.
- Tyrion?
- Cersei? - Lacie zachichotała. - Nie, proszę... Co myślisz o Simbie?
- Oklepane.
Lacie zamyśliła się, dotykając jednym palcem oszronionych krat. Przyjrzała się małemu, jasnemu lewkowi.
- Kidogo? To mały w języku Suahili.
- Wyrośnie. - stwierdził Ethan.
Lacie uśmiechnęła się.
- Racja. Mzuri?
- A co to znaczy?
- Dobry.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Wto 16:03, 15 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 18:08, 15 Maj 2012    Temat postu:

[Droga do Grantville] Dzień 3, ranek/wczesne południe – Dan.

„Dobra, Jenny miała racje. Może to nie był najlepszy pomysł.”
Pomyślał przerażony Dan po zobaczeniu umiejętności prowadzenia pojazdu przez Des. Jego mina nie ukazywała zbytniego zadowolenia.
- Dan, spokojnie jest super! – powiedziała Jenny. Wcześniej nic nie mówiła, ale teraz zauważyła, że jej brat nie jest zadowolony z tego co zrobił, by mu jeszcze bardziej dopiec krzyknęła: - Des, dawaj szybciej, wleczemy się jak żółwie za wakacjach – po czym spojrzała jadowicie na Daniela. Słowa, które wypowiedziała dziewczyna brzmiały komicznie, patrząc na to, ze jechali z prędkością 130 km/h.
Po pewnym czasie chłopak odezwał się, jednak Jenny bawiąc się nim czułą się doskonale. Dawno się z nim nie pokłóciła.
- Des, zwolnij trochę…
- Nie pierdziel Dan. Desiree, gazu!– wykrzyczała, później dodała: - Najwyżej, rozpierdzielimy się o jakieś drzewo. Des, schowaj dach – poprosiła Jen widząc, ze srebrny Mercedes to auto z szyberdachem. Po wykonaniu prośby Jenny. Dziewczyna stanęła i jej włosy rozwiał wiatr. Krzyczała różne rzeczy po czym znów usiadła. Droczyła się z Danem, rozmawiała z Des .
W końcu dotarli do Grantville.
Widzieli kogoś kręcącego się przy wjeździe.
„Czyżby straż? Od wejścia to miasto wygląda lepiej niż nasze.”Jeden z chłopaków zatrzymał ich samochód i burknął:
- Czego chcecie?
- My... – zaczęła Des.
- My na wizytacje, ewentualnie zahaczymy o cmentarz – zaasekurowała Jenny. Mówiła pewnie i przekonywująco, jak to miała w zwyczaju. - Grantville to ważne miejsce.
- Ale… - zająknął się chłopak. Był wyrośnięty, ale jego inteligencja mogła równać się z IQ Doga. Wróć, Dog jest inteligentniejszy – Wyjedziecie dziś.
- Oczywiście, Kunegurdo ruszaj – zwróciła się siostra Dana do Des. – Jeszcze kiedyś tu wrócimy – po czym uśmiechnęła się jak angielska królowa, a Daniel pomachał jak napominana wcześniej władczyni.
- Świry, lepiej z nimi nie zadzierać i wpuszać ich kiedy będą chcieli. Nie wiadomo co mogą zrobić – powiedział jeden chłopak do drugiego. Po odjechaniu bezpiecznej odległości zaczęli się śmiać.
*chwilę później*
Des zaparkowała. Wszyscy wysiedli.
- Jesteśmy w Grantville – po tych słowach Dan wciągnął głęboko powietrze.
- To co robimy? – zapytała Desiree.
- Może się rozdzielmy, zobaczymy więcej i każdy to co chce. Teraz jest… - zawahał się. Spojrzał na swój zegarek. – Po czternastej. Czyli po osiemnastej spotykamy się tutaj?
- Okej – zgodziły się dziewczyny i ruszali w swoje strony. Gdy się oddali było słychać jedynie ciche postukiwanie czarnych, zamszowych koturn Jenny.
„W końcu może być taka jak chce.”



[MT/ZOO] Dzień 3, południe – Lisa.

Lisa spędziła wczorajszy dzień leniwe. Dziś od rana nie mogła się powstrzymać by w południe wybrać się do ZOO.
W ZOO pierwszym miejscem do którego postanowiła pójść to oczywiście wybieg z lwami. Zobaczyła tam chłopaka i dziewczynę. Ona była „wyleczycielką”, to wiedziała Lisa, jednak nie wiedziała jak można było być tak tępym by mówić „wyleczycielka”.
W swojej pastelowo różowej sukience, nucą pod nosem piosenkę poszła do chłopaka.
- Cześć –zwróciła się wesoło do chłopaka. – Dlaczego ona tam wchodzi? – zapytała zaciekawiona.
- Idzie do Mzurizego – wskazał małe lwiątko.
- Ohhh, nie boi się tych dużych lewków?
- Najwidoczniej nie.
„Mogłyby jej urwać łeb.
Jak pięknie.”

- Nie przedstawiłam się. Jestem Lisa. Mogę tu z wami zostać? Bardzo proszę.
- Ja jestem Ethan. Zostań jeśli chcesz.
- Dziękuje ci bardzo! Teraz przejdę się kawałeczek i zaraz do was wrócę – Lisa nie chciała przegapić krwawej jatki, ale dziewczyna była zbyt ostrożna. Poszła w miejsce swojej wczorajszej „zbrodni”.
- OJEKU! ETHAN! – krzyknęła do chłopaka, który stał niedaleko i był wpatrzony w uzdrowicielkę. Podbiegł do dziewczyny. – Zobacz, jakiś zbrodniarz musiał go zaatakować... Biedny chłopak...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Wto 20:26, 15 Maj 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 3, południe.

Nerine ruszyła przez miasto z złowieszczym uśmieszkiem. Właśnie wykręciła swój kolejny żart. Polegał na zastopowaniu czasu i zmienieniu układu nóg przypadkowemu przechodniowi. Ewentualnie można podstawić mu coś pod nogi. Głupawy żart, ale jednak był jej sposobem na wyżycie się. Właśnie szła napaść na McDonald's. W dosłownym znaczeniu słowa 'napaść'. Musiała coś jeść - używanie mocy i przemieszczanie się z miasta do miasta, męczyło ją. Wystarczyłoby kilka takich spacerków i schudłaby o wiele kilogramów.
Nerine wpadła do fastfood'a wymachując bronią. Tłumów to tam nie było. Wtedy wpadła na genialny pomysł.
"Chcę zupkę z torebek"
Dziewczyna wyszczerzyła się machając bronią w ręce i ruszyła w stronę sklepów. Wiedziała, że uwielbia te żarcie i ma na nie wilczy apetyt. Nic nie zwiastowało, że w najbliższych miesiącach zaczęło się powodzić Michaeltown pod względem jedzenia.
Po kilku minutach wyszła szczęśliwa ze sklepu. Zdążyła w nim zjeść cztery zupki. Kilka z nich schowała do kieszeni w spodniach i w innych częściach garderoby. Nerine spojrzała na siebie i uśmiechnęła się.
"He he, jestem jedyną dziewczyną w NŚ z prostokątnymi piersiami"
Dziewczyna przeszła przy sklepach i doszła do wniosku, że chce wrócić.
"No nie! Tylko nie w tym ubraniu"
Weszła do pierwszego lepszego sklepu z ubraniami i zabrała ze sobą czarną peletynę z kapturem. Nerine pognała do Grantville. Nie miała zamiaru spędzić w Michaeltown ani chwili dłużej.

[Grantville] Dzień 3, południe.
Nerine dochodziła do wjazdu do miasta. Zauważyła dwóch stróży, których wczoraj 'zatrudniła'.
- Kim jesteś?
Dziewczyna zdjęła kaptur po czym stróż cofnął się.
- Ktoś wjeżdżał?
Chłopak skinął głową.
- I?
- I wjechali. Przyjechali tylko na cmentarz.
Wtedy z twarzy Nerine zniknął uśmiech.
- Kretyn
Brunetka postanowiła, że zajmie się nim później. Ruszyła zdenerwowana do poprawczaka. Znała Neah'a od wieków iż prawie wiedziała co pomyślał i zrobił. Stanęła przed budynkiem wśród tłumu dzieciaków. Przed budynkiem stała ciężarówka. Spojrzała w głąb budynku i zauważyła stoły z jedzeniem. Było one w takich ilościach jakie podała mu wczoraj. Uśmiechnęła się. Miała zupki i tyle jej starczyło do szczęścia.
- Ej, dzieciaki, stop! Bierzcie tyle jedzenia ile na dziś zjecie. Jutro też będzie dostawa i pojutrze. Tylko nie niszczcie jedzenia! - wydarł się Neah po czym tłum rzucił się na stoły.
Nerine stanęła z boku po czym włączyła spowalnianie czasu. Widziała wszystko i każdego. Patrzyła jak każdy sięgał po jedzenie. Po kilku chwilach zobaczyła jak na oko 11-latek zaczął gnieść w dłoni pomidora po czym uderzył pięścią w jogurt. Brunetka skrzywiła się i zatrzymała czas. Chwyciła chłopaka za ramię i zaczęła go ciągąć po budynku.
Gdy wywlokła go na dwór, usiadła w pierwszym lepszym samochodzie po czym posadziła w nim chłopaka sztywnego jak rzeźba. Włączyła silnik i pomału zaczęła jechać przez miasto. Szybko załapała te wszystkie biegi, ale wolała nie ryzykować. W około pięć minut w zastopowanym czasie zajęło jej dojechanie za miasto. Wyniosła go z samochodu i zostawiła w pobliżu wjazdu do miasta. Wyciągnęła z kieszeni ołówek i kartkę. Naskrobała jedynie 'Trzeba płacić za błędy'. Nerine wiedziała, że strażnicy tym razem nie wpuszczą nikogo. Gdy oddaliła się od wjazdu, włączyła normalny bieg czasu.
"Jestem padnięta"
Dziewczyna założyła kaptur ponownie i zdała sobie sprawę, że nadal ma te przebranie. Włosy jej były białe, a ze spodu czarne. Oczy miała niebieskie, tak samo tunikę, a w krótkich spodniach miała zupki chińskie. Do tego ta peleryna... Jednak nadal było możliwe poznać w niej starą Nerine.
Brunetka wpadła na chwilę do sklepu napić się coli. Posiedziała tam z pół godziny po czym ruszyła do domu.
Stanęła przed progiem swojego domu. Była gotowa go spotkać. Nawet chciała coś więcej. Kopnęła drzwi i wpadła do pokoju jak błyskawica. Na sofie siedział Neah wyraźnie zdziwiony najazdem 'obcej'. Dziewczyna zrzuciła pelerynę i z szatańskim uśmiechem podeszła do niego wyciągając pistolet. Nachyliła się nad przerażonym chłopcem i przyłożyła mu lufę do czoła.
- Witaj Neah - przywitała się z nietypowym uśmiechem - Dużo myślałam o ostatniej rozmowie. Nie ufasz mi. Dlatego wymyśliłam zabawną grę. Będę rzucać w ciebie nożami i nie będziesz wiedział czy zginiesz czy nie. Jestem nieobliczalna. Zagrajmy w grę, Neah. Zagrajmy w grę.
- Nerine - szepnął chłopak poznając dziewczynę.
Wtedy obydwoje zdali sobie sprawę, że nie są tu sami.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Nie 12:58, 27 Maj 2012, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:27, 15 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, przed południem

Effy podniosła się z kanapy i rozejrzała wokół. Neah siedział obok i popijał colę. Hayley i Travis pewnie wyszli już do pracy. Tylko blondyna nie było w domu.
-Gdzie Chantal? - jęknęła podnosząc się.
-Wysłałem go do pracy. Musimy coś zrobić. W końcu może i nie ma Neri, ale to nie oznacza, że mamy stać w miejscu. Ja też powinienem już iść.
-Długo spałam?
-Zasnęłaś kiedy Chantal właśnie groził, że nas wszystkich powystrzela, za to że oszukujemy w scrabble.
Effy mimowolnie się uśmiechnęła. Chłopak często wydawał się nieobliczalny.
Neah wstał i ruszył w stronę korytarza.
-Czekaj! A co ja mam niby robić? - jęknęła.
-Możesz pomóc Hayley.
Dziewczyna skrzywiła się. Już wiedziała, gdzie dziś na pewno nie pójdzie. Od czasu sprzeczki wolała nie rozmawiać z siostrą. Neah wyszedł biorąc po drodze swój plecak. Effy zaklęła pod nosem i spojrzała przez okno za odchodzącym. Było jeszcze dosyć wcześnie. Głowa strasznie ją bolała, więc poszła do kuchni i wzięła jakiś środek przeciwbólowy. Wypiła dwie szklanki wody i dopiero wtedy poszła do łazienki. W lustrze ujrzała swoją smętną twarz. Natychmiast przemyła ją wodą i uśmiechnęła się krzywo do siebie. Wyszła z łazienki i poszła się przebrać. Założyła jeansowe shorty, szarą bluzkę na ramiączka i swoją bluzę bejsbolówkę. Spięła włosy w kucyk i nałożyła adidasy. Wyszła z domu bez konkretnego celu. Chodziła po mieście czując jak ból głowy wciąż jej doskwiera. Nie kontrolowała mocy. Z rosnącą frustracją wbiegła do jednej ze starych kamienic niedaleko placu. W środku nikogo nie było i nie docierały do niej żadne myśli. Bez zastanowienia pobiegła schodami na górę, aż na dach. Tutaj, z dala od innych mogła jakoś odpocząć. Zmęczona usiadła na skraju dachu wpatrując się w dzieciaki na dole. Starała się wyciszyć myśli, jednak nie szło jej to tak dobrze. Bez Nerine nie miała co robić, a to miasto wydawało jej się odpychające. Jej wczorajszy entuzjazm, gdy razem z Neri udało jej się już tyle zrobić, wygasł. Effy zastanawiała się, gdzie mogła zniknąć jej koleżanka. Wyjęła z torby swój szkicownik i zaczęła go przeglądać. Narysowała scenę, gdy wszyscy siedzieli w McDonaldzie. Zapamiętała szczególnie moment, kiedy Nea użyła mocy by uchronić dzieci przed nieszczęśliwym wypadkiem. Effy ze smutkiem pomyślała, że nikt nawet nie próbuje jej szukać. Od kiedy rozdzielili się w tym nieszczęsnym McDonaldzie, nie spotkała już nikogo prócz Dana. Ale nawet nie można było tego nazwać spotkaniem. Zamknęła zeszyt z trzaskiem. Westchnęła ciężko i wstała patrząc w dół. Była na czwartym piętrze, a i tak było strasznie wysoko. Właśnie miała zamiar się odwrócić i zejść na dół, gdy poczuła jak jej but ześlizguje się. Straciła równowagę, zachwiała się i zaczęła krzyczeć, gdy jej ciało przesunęło się do przodu. Poczuła jak traci grunt pod nogami. Serce podskoczyło jej do gardła. Nagle poczuła jak czyjeś ręce łapią ją w pasie i odciągają od przepaści. Ostatni raz spojrzała w dół z przerażeniem. Kilka sekund później, cała roztrzęsiona, siedziała, znów czując grunt pod nogami. Dopiero teraz rozejrzała się wokół. Obok niej siedział wysoki szatyn.
-Chciałaś się zabić, idiotko?! - krzyknął na nią.
-Co? - nie rozumiała o co mu chodzi. - Ja wcale...
-Pewnie jeszcze jesteś pijana. Jak następnym razem urządzisz taką próbę samobójczą możesz nie mieć tyle szczęścia.
-To był wypadek... Nigdy nie miałam zamiaru...
"Poza tym wypiłam co najwyżej dwie puszki piwa. To nie tak dużo"
Szatyn patrzył na nią ze zniecierpliwieniem. Brunetka znów 'włączyła' swoją telepatię. Chłopak uważał ją za kolejną pijaną wariatkę z psychiatryka.
-Powinnaś już iść. - warknął i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
Effy nie ruszała się z miejsca. Dopiero po chwili się ocknęła.
-Dziękuję. - powiedziała.
Brunetka w milczeniu wstała i odeszła w stronę drzwi prowadzących na schody. Szybko zbiegła na dół, wyciszając wcześniej moc, i wyszła na ulicę. Dopiero tam przysiadła na schodach biblioteki naprzeciwko kamienicy. Spojrzała w górę. Szatyn nadal tam był i dopalał papierosa. Patrzył na nią jakby się nad czymś zastanawiając. Czuła na sobie spojrzenie tych zielonych oczu. Spuściła wzrok i zauważyła Dana. Ostatni raz widziała go w Michaeltown. Nie miała zamiaru się z nim witać. Zastanawiało ją tylko co on tu robi. Powoli wstała i wróciła do domu dziadka Nerine. Głowa znów zaczęła ją boleć od zbyt długiego używania mocy. Dan ją zauważył i zaczął wołać, jednak zignorowała to. Kilka minut później znalazła się pod domem. Weszła cicho do mieszkania i usłyszała czyjś głos. Zajrzała do salonu na wszelki wypadek zaciskając dłoń na broni, którą zaczęła ze sobą nosić. W salonie zastała Nerine i Neah'a.
-Witaj, Neah - mówiła brunetka - Dużo myślałam o ostatniej rozmowie. Nie ufasz mi. Dlatego wymyśliłam zabawną grę. Będę rzucać w ciebie nożami i nie będziesz wiedział czy zginiesz, czy nie. Jestem nieobliczalna. Zagrajmy w grę, Neah. Zagrajmy w grę.
-Nerine - szepnął chłopak poznając dziewczynę.
Nagle oboje jak na komendę odwrócili się w jej stronę.
-Nerine? Ty...wróciłaś. - powiedziała Effy i uśmiechnęła się. - Wróciłaś! - dodała głośniej i z piskiem ją uścisnęła, wytrącając broń z ręki.
Neah podniósł pistolet, jednak Effy skarciła go wzrokiem.
-Nie baw się bronią w domu. - mruknęła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Wto 21:49, 15 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] Dzień 3, 3 lipca, południe.
Lacie odwróciła się na pięcie usłyszawszy krzyk dziewczynki i pobiegła za Ethanem. Stanęła jak wryta na widok związanego chłopaka, leżącego na ziemi.
Ethan zerknął na nią kątem oka.
- Pokarm dla lwów?
- Do dyspozycji ZOO? - Lacie czym prędzej uklękła przy chłopaku, gotując się ze złości. Zaklęła kilka razy. - Jakim sku***synem trzeba być, by zrobić coś takiego??
Wyjęła z torby nóż i zaczęła rozcinać linę krępującą biedaka. Ciągle klęła pod nosem.
- Czy on nie żyje? - zapytała Lisa.
- Żyje, ale jest nieprzytomny. - warknęła Uzdrowicielka. - Do tego ta rozcięta ręka... - Dotknęła palcem zakrzepłej krwi. - Cholera. Jak dorwę debila...
Położyła dłonie na jego ręce i przyglądała się jak rana się zasklepia. Szło jej coraz lepiej i szybciej.
- Nie wiadomo od ilu godzin tu leży. - mruknęła do Ethana. - Mógłbyś przynieść jakąś wodę czy coś? - trzęsła się nadal lekko, tak samo wściekła. Obrzuciła małą nieco podejrzliwym spojrzeniem.
Coś w tym bachorze jej w ogóle nie pasowało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 22:07, 15 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 3 lipca, 3, wczesne popołudnie.

Ethan machnął rękami. Koło Lacie i jej pacjenta zmaterializował się blok lodu i parę mniejszych kostek.
Zapewne starczy.
- A co do lwów...Nadawaj sobie imiona nawet drzewom w lesie. Mnie to i tak nic nie obchodzi.
McSyer prychnął, zostawiając lekko zdezorientowaną dziewczynę, ciągle wpatrzoną w zwierzę.
Chłopak odwrócił się przez ramię:
- Być może za parę tygodni będziesz musiała go zjeść.
Ethan usiadł na fotelu i wpatrzył się w ulice. Pomimo "wielkich" reform, przeprowadzonych przez familię Vane, nie zmieniło się praktycznie nic. Dzieci zostały zebrane do przedszkola, jakaś połowa żywności została zebrana, podczas gdy reszta przebywała w ukryciu, w domach dzieciaków, leki zniesiono w siatkach foliowych i rzucono byle jak na miejsce zbioru.
Ale dzieciaki nadal chodziły, wymachując kijami, nożami i pistoletami. Szklane okruchy walały się wszędzie. Żaden kosz na śmieci nie stał prosto.
Nawet, jeśli kuzynkom Vane udało się opanować ścisłe Centrum miasta, to przedmieścia nie należały do nikogo. Tutaj nadal panowała anarchia i prawo silniejszego, instynkty, obudzonego w duszących się do tej pory dzieciach, nadzorowanych przez dorosłych. Żadna dwójka dziewczyn, gadających ze szczytu fontanny o pokoju, honorze, współpracy i wzajemnej pomocy tego nie zmieniła.
Ethan podrapał się po policzku, słysząc brzęk kolejnej tłuczonej szyby. Ćwierć miasta chwiejnie należała do rodziny Vane. W reszcie panował jedynie król Pięść.
Zresztą, kiedy tylko cokolwiek stanie się nie tak, tamta ćwiartka dzieciaków też w końcu stanie się taka jak ci.
Żadne czcze pogadanki nie mogły tego zmienić.
Obie, albo przynajmniej Lacie, wierzą w to, co wyczytały w książkach. Wierzą, w zarządzanie, oparte na miłości do zarządców. Mogą sobie stać i krzyczeć, ale jeśli nie zaczną wbijać im tego naprawdę do głów dobitnymi sposobami, Grantville na pewno prędzej czy później zwęszy okazję.
Lacie podeszła do niego i odezwała się gniewnym głosem:
- Wiesz co? Jak możesz być taki...
McSyer przewrócił oczami.
- Taki realistyczny, prawda?
Ethan prychnął pogardliwie.
- Ledwo zaczęliście robić coś z Michealtown. Ledwo zaczęliście, a według was już skończyliście.
Vane poczerwieniała jeszcze bardziej.
- Jeśli sądzisz, że...
- Sądzę. Albo bierzecie się do pracy i wbijacie wszystkim do głów nowe zasady, albo równie dobrze możesz rozdać wszystkim karabiny.
- Władza oparta na strachu jest...
- Zła, tak? Więc dobrze. Idź i zacznij tworzyć swoją utopię, bo jak mówiłem, ledwo zaczęliście, a już przestaliście.
- Czemu nie Ty...
- Ja jestem złym chłopakiem od lodu. Ty jesteś panną Uzdrowicielką. Mnie nikt nie chce znać. Tobie nadskakuje całe Michealtown.
Ethan położył się wygodniej na fotelu, wyciągając nogi.
- Teraz proszę o opuszczenie ogrodu zoologicznego.
- Nie masz prawa...
- Wyjdź.
Lacie wrzasnęła i złapała się za łydkę. Po chwili zawyła wściekle i odbiegła do rannego.
McSyer prychnął, kiedy zmaterializowała się przed nim garda - poprzeczna część rękojeści - ostrza z plakatu. Po chwili obok pojawiła się także rączka, która z zapałem do niej dołączyła.
Ethan uniósł brwi, kiedy rękojeść zaczęła topnieć w promieniach słońca, by po chwili zniknąć. Chłopak po chwili zagłębił się w fotelu i przymknął oczy.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Wto 22:11, 15 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Śro 9:12, 16 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3, przed południem
- O! Obudziłaś się.
Deborah dźwignęła się ciężko z kanapy, spoglądając wokół nieprzytomnym wzrokiem.
- Dlaczego tu jestem?
- Bo zemdlałaś?
Wrócił do robienia śniadania. Po tym jak dziewczyna zemdlała tłum stracił zainteresowanie spektaklem. A ściślej rzecz ujmując zwęszył okazję do zwiania. Usagi nawet nie zdążyłby ich zatrzymać.
Inna sprawa, że nie miał na to ochoty.
- A tłum? - zapytała dziewczyna, niemal tak jakby czytała mu w myślach.
- Zwiał, czy raczej poszedł w swoją stronę. - widząc jej oskarżycielskie spojrzenie, zgromił ją wzrokiem. - Źle się do tego zabraliśmy. Tutaj potrzeba terroru.
Zapadła grobowa cisza. Kage podał jej karabin i kubek herbaty.
- Spotkałem Neaha. Powiedziałem mu aby przyszli tutaj. On, Nerine i kogo tam jeszcze mają.
- Terror? - zapytała spoglądając w jego wyzute z uczuć oczy.
- Tak. Musimy im pokazać, że jesteśmy gotowi zabić tych którzy się nie podporządkują. Oraz dać im szansę na zrobienie tego o czym marzą od zniknięcia dorosłych.
Spojrzała na niego nie rozumiejąc. Westchnął i przypiął katanę u swojego boku.
- Trzeba dać im szansę ataku na Michaeltown. Inaczej nigdy nie ulegną.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 11:00, 16 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 3, 3 lipca, po południu

Sophie powoli otworzyła oczy. Po użyciu swojej mocy była bardzo osłabiona. Czuła się tak, jakby ktoś przez cały dzień tłukł ją młotkiem. Strasznie bolała ją głowa, przez co miała ochotę zwymiotować. Wstała i podeszła do okna. Była słoneczna pogoda, na niebie nie było ani jednej chmurki. Otworzyła okno i usłyszała szum wody w zatoce.
''Zatoka''
Szybko przebrała się w czerwone spodenki, niskie, białe trampki i białą koszulkę i zeszła na dół. Emily czytała właśnie jakąś książkę. Sophie podeszła do niej i ucałowała w czoło.
- Hej, maleńka. Zostań tutaj, a ja idę się przejść.
Wyszła z domu i skierowała się w stronę zatoki. Kiedy już dotarła na miejsce, zauważyła, że na plaży nie ma nikogo. Cieszyła się z tego, gdyż chciała trochę pobyć sama. Popatrzyła w stronę wody.
- O cholera.
Zauważyła przepołowiony na pół statek.
- To wszystko wina tej cholernej bariery.
Podniosła z ziemi kamyk i cisła nim w barierę. Kiedy dotarł do mlecznej ściany, odbił się od niej, jak o trampolinę.
- Nienawidzę tego wszystkiego! - krzyknęła na cały głos.
Dopiero po paru sekundach zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła i szybko zakryła usta. Rozejrzała się naokoło, ale oprócz paru mew nikogo nie było. Położyła się na piasku i zwróciła twarz w stronę słońca.
''To wszystko jest jakieś pie**olnięte''


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Śro 11:01, 16 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 16:52, 16 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 3,południe
Dan poszedł za Effy. Bez celu. Widział jak weszła do jakiegoś domu, a on usiadł na chodniku opierając się o drzewo.
„Effy, jeśli słyszysz moje myśl. To wiedz, że do cholery nie jesteś całemu światu obojętna.”
Po czym wyjął pamiętnik, w którym ostatnimi dniami zapisał wszystkie najważniejsze wydarzenia. A teraz napisał na środku kartki:

EFFY

Widział, że dziewczyna się izoluje, najlepszym tego dowodem był jej pobyt w Grantville.

Najlepiej ignorować cały świat? Zamknąć się na wszystkich i nigdy nie wracać? Zamknąć się to co dla Ciebie najważniejsze? Coś takiego na pewno istnieje. Znajdź to w sobie.
Uciec. Tu nie uciekniesz. Tu jedynie śmierć jest ucieczką. Ucieczka, która jest najgorszą z możliwych, ale nie jest niewykonalna...
Chcesz zostawić wszystko co przeszłaś? Odizolować się?
To nie czas na koniec, to czas na początek.
Nie zapominaj.

Dan,
zawsze gdzieś mnie znajdziesz.


To wszystko co przychodziło mu teraz do głowy. To co mógł napisać.
Nie wiedział czy Effy rozszyfruje jego myśl. Po napisaniu dorysował jej oczy patrzące na czytającego. Wyrwał kartkę, a z drugiej złożył kopertę i jego starannym pismem napisał: Effy .
Po czym wstał i wrzucił list do skrzynki.
„SKRZYNKA NA LISTY”
Miał nadzieje, że jedynie to odczyta. Że w ogóle może wchodzić do czyiś umysłów.
Ruszył przed siebie.
„To wszystko jest chore i porąbane.
Może to wszystko nie jest prawdą.”

*jakiś czas później*
Dan przechadzając się już dobry kawał czasu ulicami miasta widział, że jest ono w dużo lepszym stanie.
„Ktoś to ogarnął.”
W odległości kilkudziesięciu metrów zobaczył dziewczynę. Te samą, która piła z Effy na plaży. Podszedł do niej szybkim krokiem.
- Cześć…
- Emm, cześć – opowiedziała nieco zdziwiona.
- Pewnie mnie nie pamiętasz, jestem chłopakiem z plaży. Mówiłaś, że będę wam robił pogodę. Piłaś z Effy.
- Nie bardzo pamiętam tę noc – uśmiechnęła się. – Ale. Ciebie kojarzę.
- Daniel. Dan.
- Deborah. Deb – po czym podała mu rękę.
- Właściwe to obiecałem sobie, że zaproszę cię na Scrabble. Co ty na to? – uśmiechnął się Dan.
- Czemu nie. Właściwe to z chęcią. To miasto jest takie szare!
- Czyli zabieramy Cię do Michaeltown – po czym spojrzał na zegarek. – Mamy jeszcze trochę czasu. Czy pani zechce mi coś pokazać w tym zacnym mieście?
Po czym razem z Deb chodzili po mieście rozmawiając.
„Jest bardzo w porządku. Ludzie nie znają osoby, a potrafią ją lepiej ocenić niż przyjaciele.
Podpalaczka?
Zdecydowanie nie.”


[MT ZOO] Dzień 3,południe – Lisa

„Ethan ma racje, ale czy powinien tak traktować Uzdrowicielkę?
Nie.”

Gdy Lacie wolnym krokiem oddaliła się kawałek Lisa powiedziała chłopakowi:
- Masz racje, ale nie traktuj jej tak. Widzę, ze ci na niej zależy – po tych słowach nucą pioseneczkę podbiegła do „Wyleczycielki” .
– Nie przejmuj się… Władza ogarnęła mu umysł – uśmiechnęła się. Chciała jej poprawić humor. – Jestem Lisa.{
- Lacie.
– To co dziś robimy. Z wielką chęcią ci pomogę. Może wpadniemy później znów do Ethana. Widzę, ze go lubisz.
„Może ta Lacie wie, gdzie jest broń.”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 17:43, 16 Maj 2012    Temat postu:

[Gdzieś tam koło zoo] Dzień 3, 3 lipca, południe.

WTF?
- Nie. - odparła spokojnie Lacie. - Nie lubię go. Czy on naprawdę myśli, że da się wszystko załatwić jednego dnia? - prychnęła. - Sam także tylko gada. Nieco żałosne.
"Ty jesteś panną Uzdrowicielką. Mnie nikt nie chce znać. Tobie nadskakuje całe Michealtown. "
Yey, trochę zabolało.
Zacisnęła pięści i zerknęła na drepczącą koło niej dziewczynkę.
- Człowiek haruje całą noc, lecząc bachory a i tak cała wina spada na niego. - wymamrotała, wpatrując się w chodnik. - Idiota.
- Co zrobisz? - zapytała wesoło Lisa.
Lacie zerknęła na nią kątem oka i westchnęła.
- Nie potrafię głośno wrzeszeć i nie lubię używać przemocy, ale...
Lisa spojrzała na nią zaciekawiona.
- Posiadam coś takiego jak charyzma.
- Hę?
- Użyję szantażu emocjonalnego. - Uzdrowicielka wzruszyła ramionami. - Albo po prostu powiem im parę słów prawdy.

*godzinę później*
Tak, radiowęzeł naprawdę się przydaje.
Lacie z pomocą kilku chłopaków wdrapała się na samochód rozbity o jedną ze ścian. Na dość małym placu zgromadziło się prawie całe Michaeltown.
Rozejrzała się po stłoczonych dzieciach i westchnęła. Uniosła do ust znaleziony przez Warpa wcześniej mały megafon.
- Hej. Mam nadzieję, że większość z was mnie kojarzy. Moja biedna siostra właśnie próbuje sprawić, by jak najmniej jedzenia się zmarnowało. Choć nie wiem dlaczego to robi, skoro jesteście bandą niewdzięczników. - wycedziła. - Nie wiem także dlaczego ja leczyłam całą noc te dzieci. Pewnie niektóre z umierających są waszym rodzeństwem... Ale co was to obchodzi.
Szkoda, że teraz tu nie ma Sophie, ale może sobie poradzę, tym razem sama.
- O co ci chodzi? - zapytał jakiś chłopak w podartnym dresie.
- To Uzdrowicielka. - trąciła go dziewczyna stojąca obok. - Trochę szacunku.
- Taaaak. - Lacie zastanowiała się przez chwilę. - Odniosłam dziwne wrażenie, że wy jednak chcecie zginąć bardzo szybko. Słuchajcie, rozumiem, że dorosłych nie ma i się cieszycie, ale pomyślcie co będzie za tydzień, dwa. Jedzenie się skończy. Myśleliście, że ono po prostu magicznym sposobem pojawia się w Michaeltown? Olśnię was - nie, nie ma tak dobrze. Zachowując się tak jak teraz... Większość z was umrze z głodu przed upłynięciem dwóch tygodni, inni zostaną ranni w bójkach i umrą, albo zostaną ofiarami wypadków takich jak broń w rękach jakiegoś nieostrożnego bachora. Czy śmierć tak bardzo was pociąga?
Jakaś pięciolatka wybuchnęła płaczem.
- No właśnie. - westchnęła Lacie. - Ona jest jeszcze mała i nie może zrobić za wiele, a jednak wydaje mi się o wiele inteligentniejsza niż wy wszyscy. Wy także powinniście teraz płakać.
Do tego moc w niepowołanych rękach może stać się bardzo niebezpieczna.
- Serio? Powybijane okna? Obrabowane sklepy? - ciągnęła Lacie. - Porypało was. Jeśli dłużej tak będzie, po prostu pozabijacie się nawzajem, albo zdechniecie z powodów, które wymieniłam wcześniej. Myślicie, że teraz to wy możecie być dorosłymi, jednak zachowujecie się jak banda oszołomów, która wyszła z psychiatryka.
Parę oburzonych osób spojrzało na uśmiechającą się Lacie.
- Nie porównuj nas do...
- Tak, tak. - obrzuciła ich ironicznymi spojrzeniami. - Grantville radzi sobie teraz o wiele lepiej niż my.
Wiedziała, że trafiła w czuły punkt. Sama nie miała nic do Grantville, jednak te dzieci...
- Niemożliwe!
- Nea była w Grantville. Tak, tym, z którego zwykle się śmialiśmy, teraz panuje w miarę... Porządek. A czy wy chcecie być gorsi od nich?
- Nie możemy być gorsi od młodych kryminalistów i psycholi! - wrzasnęła jakaś starsza dziewczyna. Lacie poznała w niej ochotniczkę do pomagania w szpitalu. - Odbiło wam?
- Dobre pytanie. - Lacie uniosła brwi. - Tyle, że w Grantville po prostu ich zastraszono, a ja czegoś takiego nie zrobię. Musimy współpracować, albo czeka was taki los, o jakim wcześniej mówiłam. Wszyscy musimy włożyć coś w zaprowadzenie tu porządku. Nea nie może robić wszystkiego sama. - Uśmiechnęła się do nich promiennie i od razu zauważyła że cały jej wysiłek odniósł skutek. Na twarzach paru osób malowało się niezdecydowanie, jednak większość kiwała głowami i mówiła głośno co powinno się zrobić.
- Część jedzenia została już zniesiona, jednak to i tak mało. Myślę, że powinniście przynieść do McDonalds'a jak najwięcej. I nie oburzajcie się tak, bo to najlogiczniejsze wyjście - wydawanie posiłków o ustalonych porach dnia przez wyznaczone osoby, czyż nie? A gdy to wszystko się skończy to... Pomyśli się. Najmłodsze dzieci znajdują się teraz w przedszkolu i szpitalu, dzięki wczorajszej grupie poszukiwawczej, za co bardzo dziękuję. Nie mamy na razie także żadnych rannych osób, więc nie jest źle. Ale nie możecie się tak zachowywać... I każdy powinien pełnić jakąś funkcję. Teraz to my musimy zachować się jak dorosłe osoby. - powiedziała spokojnie Lacie. - Potrzeba osób które będą pilnowały porządku w mieście. Więcej ludzi do przedszkola i szpitala. Ja także potrzebuję więcej pomocników. No i... - uśmiechnęła się kpiąco. - Nie uważacie, że trzeba by zrobić porządek na ulicach? Nie tylko w centrum, bo tu jest spokojnie, jednak trzeba zająć się przedmieściami.
Rzuciła megafon za siebie i zeszła z samochodu. Poprawiła sukienkę i stanęła przed tłumem.
- Sprzątnijmy ten bajzel!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 17:48, 16 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 20:03, 16 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 3 lipca, 3, popołudnie.

Ciekawe, gdzie wyczytała to przemówienie.
Ethan chrypnął coś niewyraźnie.
Pewnie w książce do historii.
McSyer spojrzał w niebo. Głos Lacie dudnił wszędzie dookoła, podgłaśniany przez radiowęzeł.
A może nie.
- Apropo Grantville...
Ethan podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy dałby radę przemrozić kajdany i spowodować ich pęknięcie.
A może po prostu nie dam się złapać.
Usłyszał jakiś głośny krzyk, wydobyty z ponad setki młodocianych gardeł. Po paru minutach jakiś pięciolatek latał po ulicach, zmiatając szkło z chodnika, ośmiolatki nosiły resztę jedzenia i leków, dwunastolatki wysuwały szczęki do przodu i biły lekko kijami wszelkich buntowników, podczas gdy czternastolatki nadzorowały wszystko.
Zajrzał do niego jeden z nich, zajmujący się jedzeniem.
- Hej, szefie. Masz tu jakieś żarcie?
Ethan pokręcił powoli głową.
- Szefie, nie kłam. Nawet w barze niczego nie ma?
McSyer uśmiechnął się.
- Chyba, że chcesz jeść sardynki dla pingwinów i liście eukaliptusa. TEGO mamy pod dostatkiem. A klucze do baru znikły razem ze starym nadzorcą.
Gość zaklął cicho.
- Czyli, szefie, nie masz kluczy?
- Nie mam kluczy - powiedział Ethan, gładząc je w prawej kieszeni.
Zbieracz wyszczerzył zęby i uniósł kciuk.
- A leki?
Ethan machnął ręką w stronę budki biletera.
- Jest tam chyba jakaś apteczka. Bandaże, woda utleniona, aspiryna, nic specjalnego. Ale bierz wszystko, co trzeba.
Chłopak natychmiast poszedł do budki. Wrócił stamtąd z wypchaną siatką jednorazową, pełną medykamentów.
- Dzięki za współpracę, szefie. Posiłki wydawane są dwa razy dziennie, mniej więcej o jedenastej i mniej więcej o szesnastej. Na więcej musisz, szefie, zapracować.
McSyer zasalutował leniwie.
- Mało jem.
Zbieracz odbiegł, chrzęszcząc foliową siatką. Ethan, dla wprawy, zmaterializował to z broni, co już umiał. Zostało mu jeszcze ostrze, ale wiedział, że i tak go nie da rady stworzyć - nawet nie próbował.
Westchnął głośno i wbił się głębiej w fotel, wyścielony paroma kocami i cienkimi poduszkami.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 20:26, 16 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Szpital] Dzień 3, (3 lipca), późne popołudnie.

- Uzdrowicielko, łap! - Lacie rzuciła worek na ziemię i odwróciła się. Warp rzucił jej butelkę napoju energetyzującego i uśmiechnął się. - Wow.
Na szczęście szpital znajdował się ulicę dalej od placu, także z łatwością znosili tu wszystko.
Teraz szpital Michaletown był ubezpieczony na wszelkie wypadki.
- Tak, na serio. - Warp usiadł na szpitalnym łóżku. - Nie rozumiem, po co nam to tutaj, skoro mamy ciebie.
Lacie uśmiechnęła się blado, odstawiając niebieską butelkę. Nie powiedziawszy nic, wyrzuciła wszelkie lekarstwa na kafelki. Usiadła koło nich po turecku i wzięła do rąk pierwsze opakowanie.
- Takie rzeczy po prostu nie mogą znaleźć się niedaleko dzieci. - mruknęła. Odgarnęła na bok jedną stertę. - Te - przeciwbólowe. Wątpię by dzieci czytały ulotki dołączone do opakowania.
Warp parsknął śmiechem, odgarniając blond włosy z twarzy.
- Dlaczego ich nie zetniesz?
Wzruszył ramionami.
- A ty, Uzdrowicielko?
Lacie pokręciła głową z rozbawieniem.
- Ale... Lacie, hm. Oni naprawdę naprawiają to Michaeltown!
- Co w tym dziwnego? Zrozumieli, że muszą.
Chłopak przewrócił oczami.
- I tak nie mogę w to uwierzyć. Masz pojęcie, ile jedzenie udało się uzbierać przed dwie godziny? A najlepsze jest to, że większość zniosła to wszystko dobrowolnie!
Lacie skończyła układać wszystko w wielkiej szafce lekarskiej. Urwała zębami kawałek taśmy dwustronnej i czarnym flamastrem napisała "Przeciwbólowe", po czym przykleiła to do drzwiczek.
- Dla niekumatych. - stwierdziła wesoło i ruszyła do wyjścia, zderzając się z Sophie. Uderzyła się ręką w czoło. - Sophie! W końcu mam okazję z tobą porozmawiać... - mruknęła, ciągnąc ją za rękę. Posadziła ją w jednym z gabinetów lekarskich. - To co zrobiłaś wczoraj było niesamowite.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Śro 20:48, 16 Maj 2012    Temat postu:

[MT - szpital] Dzień 3 (3 lipca), późne popołudnie

- To co zrobiłaś wczoraj było niesamowite. - powiedziała wesoło Lacie.
- Taa... I niesamowicie mnie wykończyło.
Lacie uśmiechnęła się szeroko.
- Jakbym słyszała siebie. Moja moc również mnie strasznie wykańcza. Czuję się, jakby odebrano ze mnie życie. Dziwne uczucie... - dziewczyna wzięła krzesełko, przystawiła obok Sophie i usiadła.
- No nic, lepiej mów, jak się dowiedziałaś o swojej mocy.
- Wiesz, to było...
Dziewczyna nie zdążyła dokończyć, gdy z zewnątrz dobiegł dźwięk tłuczonego szkła.
- Co się tam znowu dzieje? - spytała Lacie i podbiegła do okna.
- Co jest?
- Lepiej nie pytaj tylko chodź ze mną.
Dziewczyny razem wybiegły na podwórko przed szpital. Sophie zauważyła dwóch bijących się chłopaków. Jeden z nich miał rozcięty łuk brwiowy, z którego lała się krew.
- Lacie! Działamy! - krzyknęła Sophie i podbiegła do chłopaków.
Wyobraziła sobie, że wkracza do ich umysłów.
''Przestańcie w tej chwili! Macie się rozdzielić! A ty, z rozciętym łukiem brwiowym idź biegiem do Lacie''
Jak na zawołanie chłopcy przestali się bić. Jeden z nich podszedł do ''wyleczycielki''.
- Nie wiem, jak ty to robisz, ale to jest niesamowite! - krzyknęła radośnie Lacie.
Sophie zmęczona położyła się na trawie. Obserwowała przyjaciółkę, która leczyła pobitego chłopaka.
- To mówisz, że masz na imię Tom? - usłyszała głos Lacie.
- Tak. - odpowiedział niepewnie chłopak.
- A teraz powiedz mi do cholery, co was napadło?!
- Lacie, nie krzycz, proszę. - Sophie czuła, jakby czaszka miała jej za chwilę eksplodować.
- Przepraszam. Inaczej nie można dotrzeć do tych gówniarzy.
Sophie skuliła się na ziemi i momentalnie usnęła. Przed zapadnięciem w sen słyszała jeszcze kłótnię między Lacie i Tomem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Wildness dnia Śro 20:58, 16 Maj 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 21:20, 16 Maj 2012    Temat postu:

[MT - szpital] Dzień 3 (3 lipca), późne popołudnie.

Uzdrowicielka jedną ręką złapała Toma za łokieć i pociągnęła go w stronę Sophie. Uklękła przy dziewczynie i zaśmiała się.
- Śpi. - spojrzała na Toma z irytacją. - A teraz mi się na coś przydasz.
Chłopak westchnął i chwycił śpiącą dziewczynę za nogi, podczas gdy Lacie złapała ją delikatnie za ręce.
- Dzięki. Jestem dość słaba. - skrzywiła się kwaśno, gdy już położyli Sophie na jednym z łóżek szpitalnych.
- I na taką wyglądasz. - odparł szczerze Tom. - Uzdrowicielko. - dodał po chwili szybko.
Lacie spojrzała z zazdrością na Sophie.
- Też bym z chęcią położyła się do łóżka. - westchnęła i obrzuciła go ponurym spojrzeniem. - Nie bij się więcej o takie pierdoły, bo dostarczasz mi tylko dodatkowej roboty.
Tom zasalutował.
- Słowo harcerza, Uzdrowicielko!
- Jesteś harcerzem? - Lacie usiadła na krawędzi łóżka przy Sophie.
- Nie. - wyszczerzył się chłopak, po czym pomachał jej i skierował się do wyjścia. Zatrzymał się jeszcze na chwilę i obejrzał przez ramię. - Hm, Uzdrowicielko? Dziękuję i... Nie możesz sobie przyłożyć rąk do głowy czy coś? Wyglądasz naprawdę kiepsko. - powiedział i wyszedł.
Lacie zastanowiła się przez chwilę nad jego słowami, po czym pochyliła nad śpiącą Sophie.
Twoje umiejętności są naprawdę niezwykłe. Tylko mam nadzieję, że nigdy nie użyjesz ich przeciwko mnie.
Dotknęła wierzchem dłoni jej czoła, mając pewność, że gdy się zbudzi. - ból głowy stanie się mniejszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin