Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział III
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:27, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, południe
- Masz dwie kreski. Dwie kreski i władzę nad ogniem. – stwierdził Kage.
- Jakie kreski? Jaką władzę? – zaśmiała się. – Świrujesz od zniknięcia dorosłych, czy jednak sake ma trochę więcej procent?
Nie mogła pozwolić, żeby ją przejrzał. Przecież z mocą nie powinno się afiszować, nie? Po tym jak podpaliła dom tej grubej dziewczyny (”Jak ona właściwie miała na imię?”) wytykano ją palcami w Michaeltown Patrzcie, to ta dziewczyna Hinnerów, piromanka! Miała być przeniesiona za miesiąc – w tym czasie starsze panie zdążyły rozpowszechnić mnóstwo bzdur na jej temat, a matki odchodziły z dziećmi na drugą stronę chodnika. „Nigdy nie wiadomo, co takiej może przyjść do głowy” mruczały pod nosem, wystarczająco głośno, żeby usłyszała. Nie zamierzała przechodzić tego drugi raz…
- Nie kłam – powiedział Kage. – Wiem o tym. Zresztą, jeśli doda się dwa do dwóch, twoje dziwne odpalanie fajek i przepalanie kłódek w rekordowym tempie, to w sumie każdy może dojść do takich samych wniosków, nawet bez moich umiejętności.
- Umiejętności? Jakich umiejętności? – zainteresowała się. – Masz dobrą intuicję, czy też jesteś… inny? No?
Westchnęła głęboko. Kage patrzył na nią w milczeniu.
- Jestem tak zbulwersowana tym, co powiedziałeś, że aż… poproszę jeszcze trochę sake. – Znów westchnęła. Chłopak napełnił z powrotem jej kieliszek – wypiła sake szybko, kilkoma haustami. – Dobra… Wiesz co, chyba urządzę na placu małe show, gdy się ściemni. – uśmiechnęła się szybko. – Muszę już iść, trzeba namawiać ludzi do pomocy…
- Grożąc im z wiatrówki?
Zaśmiała się.
- To innowacyjny sposób walki z lenistwem, wiesz? Chociaż dzieciaki i tak boją się mniej niż oczekiwałam. Te z Michealtown dygotały na sam widok broni. Tutaj to dla nich normalka.
- Trudno żeby nie było „normalką”, skoro kręci się tutaj tyle wariatów – prychnął Kage. - Kręciło. Przecież zniknęli.
- Słyszałam o tym gościu, Franku Jakimśtam, który ponoć zawsze chodził po mieście z pistoletem za pasem i nie miał lewego oka… To znaczy, nie zasłaniał niczym tego pustego oczodołu… Nie można było na niego podnieść wzroku gdy przechodził, bo wpadał w szał, gdy ktoś gapił się na to oko… a raczej jego brak.
- Weteran wojenny – kiwnał głową Usagi. – Albo Stara Melanie, która twierdziła, że jest czarownicą i na wszystkich rzucała dziwaczne „uroki”. Ci ludzie po prostu mieli coś takiego… Niby byli nieszkodliwi, znaczy Stara Mel i kilkoro innych, bo o Franku tego powiedzieć nie mogę, ale człowiekowi zawsze ciarki przechodziły po plecach jak ich widział. Dobra, mniejsza z tym.
- Chyba będę się zbierać, ludzie sami nie zaprzęgną się do roboty – mruknęła. – Dzięki za sake.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vringi
Michael West, III kreski



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nowhere

PostWysłany: Wto 21:55, 08 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, południe
- Chyba będę się zbierać, ludzie sami nie zaprzęgną się do roboty – mruknęła. – Dzięki za sake.
- Poczekaj chwile. - odparł zatrzymując ja gestem. Gdy to zrobiła pobiegł po schodach do pokoju starszego brata, Jukiego. Wpadł do niego otwierając szafę i wyjmując z niej 60-centymetrowy wąski czarny pokrowiec, podobny nieco do jednoramiennego plecaka. Rozsunął go wyjmując katanę.
Pamiątka rodzinna. W końcu się na coś przyda.
Przyjrzał się pochwie, wewnątrz której były ukryte inne przyżądy z tamtych czasów. Obejrzał je wszystkie, pozytywnie oceniając ich stan i schował do odpowiednich schowków. Następnie ubrał dresy, włożył broń do pokrowca i zarzucił przez ramię.
Zbiegł na dół i stanął przed Deborah uśmiechając się lekko.
- Znam mentalność tych ludzi. Mogę ci się przydać. Chcesz czy nie, idę z tobą.

KATANA :hamster_bigeyes:


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gaia
Sebastian Fleming, II kreski



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 48
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 23:01, 08 Maj 2012    Temat postu:

[MT, Livin Street] 2 lipca, dzień 2, północ

Concha siedziała po turecku w seledynowym pokoju Ethana, z zafascynowaniem spoglądając na to, co działo się wokół jej nóg. Kilkanaście małych figurek pełzało po podłodze, kilka latało na wysokości jej ramion, jedna z nich podskakiwała. Po kolei skupiała się na modelach pokemonów i myślała: przyjdź do mnie. Przyleć tu. Podskocz dwa razy.
Po chwili odkryła, że dużo łatwiej jest, gdy wyciąga dłonie. Ruchy jej palców przekładały się na tor lotu Pidgeotto, a Fearow pikował ostro w dół, kiedy wykręcała rękę.
Było to zajęcie, które mogłoby zająć ją na kilka godzin, ale prawdą było też, że nigdy w swoim dziewięcioletnim życiu nie bawiła się o północy.

[ranek]

Ciche skrzypnięcie drzwi obudziło Conchę. Przyzwyczajenie nakazało jej przyciągnąć do siebie misia i odwrócić się na drugi bok, ale nie była w stanie go wymacać, więc otworzyła oczy.
To nie jest moja pościel.
Zaraz jednak przypomniała sobie wydarzenia ostatniego dnia i usiadła gwałtownie na łóżku. Jej policzki zapłonęły szkarłatem na myśl o spaniu w cudzym pokoju.
Spuściła nogi na podłogę. Leżała na niej kartka. Concepción ziewnęła i sięgnęła po wiadomość, zastanawiając się, dlaczego jest wilgotna.

Mam nadzieję, że umiesz czytać.
Nie umiesz? Znajdź kogoś, kto umie.
Wafle są w górnej szafce na lewo od drzwi kuchennych. Reszta ciastek i cukierków znajduje się w pokoju, w ogromnej, oszklonej szafie. Normalne rzeczy do żarcia są w lodówce. I oddaj figurki, bo zauważyłem, że NIE MA ICH NA PÓŁKACH.


Nie rozumiejąc zawartej w słowach Ethana ironii, odczuła najpierw ogromną falę ulgi i wdzięczności. Potem jej uwagę przykuło słowo figurki.
Stłumiła narastającą panikę i rozpoczęła poszukiwania.

Piętnaście minut później wszystkie pokemony stały w równym rzędzie na półce. Dustox. Kangashkan, Spoink, Caterpie, Weedle, Butterfree, wymieniała w myślach, uśmiechając się do ostatniego. Odkryła, że kolorowy pokeplakat na ścianie wcale nie jest jej potrzebny, by zwracać się do nich po imieniu. Wydawało jej się też, że ją lubią.
-Spokój, Spoink- zwróciła się do podskakującego sprężyniaka. - Chyba pora, żebyście były jak dawniej.
Przesunęła otwartą dłonią w powietrzu i wszystkie figurki zamarły.
Wafle są w górnej szufladzie, tak?

[przedpołudnie]

Concha siedziała przy stole, wymachując radośnie nogami. Przykryła go obrusem z szafki, na którym ustawiła talerz z najlepszymi kanapkami, jakie tylko mogła przyrządzić dziewięciolatka.
Kiedy czekanie jej się znudziło, odwróciła trzymaną w kieszeni kartkę na drugą stronę i nabazgrała na niej swoim koślawym pismem: Dziękuje za wafle. Mam nadzieję że nie będziesz zły jak wrucisz. Zbieram kwiatuszki w twoim ogrodzie. Concha.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Gaia dnia Wto 23:01, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:25, 09 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, południe

- Spoko – rzuciła – Sama miałam ci to proponować, ale wiesz, mam tyle na głowie…
Zaśmiała się krótko.
Razem wyszli na ulicę, zmuszając kolejne dzieciaki do pracy. Jako, że byli we dwoje, „namawianie” szło dużo szybciej (”Sama od razu bym się zgodziła, gdyby „prosiła” mnie o to dziewczyna z wiatrówką i chłopak z mieczem…”) niż wcześniej, gdy Deborah działała sama. Zresztą Kage wzbudzał w okolicy swego rodzaju respekt, większość osób bała się go kiedy był nieuzbrojony, a co dopiero…
Wysyłali ludzi do Nerine, by ta powiedziała im dalej co mają robić. Deborah podejrzewała, że większość zajmowała się sprawdzaniem domów, choć kilka mogło być też odesłanych do przedszkola. Co chwilę jakiś dzieciak leciał do ambulatorium z kolejnymi siatkami leków. Dziewczyna zauważyła też, że wejścia do największego warzywniaka. ”Widocznie zapasów też mają już sporo.” Jakiś dzieciak, na oko dziewięcioletni, sprzątał ulice z śmieci. ”Dar przekonywania”
- Może skierujmy się bardziej tam… - zaproponowała Deborah, idąc wzdłuż małego rynku. Weszła do jednego z zakładów fryzjerskich. W środku nikogo nie było. Poszła na zaplecze, gdzie znalazła duży worek na śmieci. Powkładała do niego wszystkie lakiery do włosów, jakie znalazła w pomieszczeniu. Odwiedzili jeszcze kilka zakładów fryzjerskich, zabierając wszystkie dostępne lakiery. Worek wypełnił się w całości gdy Deb dołożyła do tego skradzione (”Czy w Nowym Świecie kradzież nadal jest kradzieżą? Raczej samoobsługą.”) z pobliskich sklepów dezodoranty, perfumy i środki czyszczące.
- Zakładam, że Nerine nie kazała ci tego zbierać? – parsknął Kage. – To ma coś wspólnego z tym twoim show?
Deborah uśmiechnęła się szeroko.
- Może. A właściwie to tak.
- Nie chcę nic mówić, ale miasto jest w dość opłakanym stanie, jeśli jeszcze je podpalisz… Nie będzie wyglądało za ciekawie, a skoro Nerine już trochę zorganizowała…
- Nie! Nie miałam tego na myśli. To będzie tylko show. Nie będę niczego niszczyć… no, chyba, że coś pójdzie nie tak, ale to już nie będzie moja wina – wzruszyła ramionami. – Nie wiem, mamy dalej posyłać ludzi do Nerine, czy ma już ich wystarczająco? Wysyłamy, przestajemy, czy… hm, idziemy zapytać?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:02, 09 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), popołudnie

Nea, wróciwszy do swojego domu i upewniwszy się, że dzieciaki bawią się na dworze, usiadła po turecku w salonie. "Muszę się wyćwiczyć".
Podniosła rękę i uniosła kanapę. Później czyniła z nią najrozmaitsze sztuczki, a kanapa zawsze spokojnie wykonywała ruch, zgodnie z ruchem jej ręki.
Po półgodzinie położyła się na podłodze, wycieńczona. Dyszała ciężko, a pot lał się jej z twarzy. Leżała tak przez kilka minut, próbując uspokoić kołaczące serce.
"Dochodzi piąta". Zerwała się i sprintem pobiegła w kierunku zatoki, do domu Lacie, ignorując chroniczne zmęczenie telekinezą. Jej kuzynka stała przed domem z jakimś zasapanym chłopakiem.
- Potrzebujemy twojej pomocy - usłyszała.
- Ja też cię potrzebuję - wymamrotała, opierając się o płot. - Dalej tak nie może być. Czy ktokolwiek pomyślał o niemowlętach w domach? Dzieci w przedszkolu to nie wszystko - wypaliła.

[Grantville] W tym samym czasie - Hope Allen jako Lynette

Znowu dziura w głowie. Lyn nie pamiętała w jaki sposób znalazła się w zoo w Michaeltown. Ale od tamtej pory minęło parę godzin, a ona zdążyła wrócić do Grantville. "Tu jest więcej bezbożników. Muszę wypełniać swoją rolę i nawracać ich dla Pana".
Dwójka nastolatków na ulicy zdecydowanie potrzebowała nawrócenia. Dziewczyna miała karabin, a chłopak jakiś dziwny miecz.
Lynette dobiegła do nich truchtem i chwyciła chłopaka za ramię.
- Odłóż to. Pan nie chce, byś zabijał - powiedziała z wrednym uśmiechem. Nigdy nie wiedziała, dlaczego nie potrafi przybrać innego niż wredny wyrazu twarzy.
- Ale ja nie zabijam - odparł spokojnie Azjata. Lyn wpadła w szał.
- Jak śmiesz tak mówić? Nosisz plugawe narzędzie służące do zabijania. BĘDZIESZ SIĘ SMAŻYŁ W PIEKLE! W PIEKLEEE! - wrzeszczała, miotając się na wszystkie strony. - WYBACZ MI BOŻE BO NIE POTRAFIĘ ICH NAWRÓCIĆ!
Rzuciła się na ziemię i zaczęła tarzać, rozdrapując sobie twarz paznokciami. Tamta dwójka spojrzała po sobie ze zdziwieniem.
- Jeśli jakaś wariatka mówi Kage'owi że będzie się smażył w piekle, to wiedz, że coś się dzieje - mruknęła ciemnowłosa dziewczyna i razem z chłopakiem odeszli od Lyn.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 18:24, 09 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), popołudnie.

- Wiem. - odparła Lacie z żałosną miną. - Ale potrzebujemy ludzi do zajęcia się dziećmi, a... - urwała i wbiła wzrok w chodnik. - Nie wiem co robić. Poza tym dlaczego to my właśnie mamy się tym zająć?
- Bo nikt o tym nie pomyślał. - wycedziła Nea.
Lacie westchnęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Echo kazała mi cię znaleźć. - powiedział Glen. - Nie dajemy rady. Potrzebujemy kogoś. Natychmiast.
- Nikt nie będzie chciał się zająć dziećmi! - wrzasnęła Lacie. Spojrzała na niego ironicznie. - A nie, mam wspaniały pomysł! Będziesz biegał i kijem baseballowym łamał ludziom nogi. A ja ich zaszantażuję. "Uleczę was, jeśli zajmiecie się zasmarkanymi bachorami..."
- Stop, Lacie. - Nea zgromiła ją wzrokiem.
- Jak daleko zawędrowałaś? - zapytała cicho Neę. - Byłam na chwilę w twoim domu.
- Grantville. - mruknęła Nea. - Musimy coś zrobić, bo nawet tam zapanował jakiś względny porządek.
- Na środku parku znajduje się radiowęzeł. - powiedziała niepewnie Lacie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 18:24, 09 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Clarissa




Dołączył: 02 Maj 2012
Posty: 171
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 19:04, 09 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2 (2 lipca), południe.

Clarissa nie szczędziła sobie snu. Obudziła się przed 12. Od razy rzuciła się do biurka, aby nie zapomniała swojego rysunku. Przedstawiał on wychudzoną Lacie na brzegu wanny z żyletką w ręce i krwawiącą nogą. Wydać było nacięcie. I to głębokie. A dziewczyna śmiała się szaleńczo. Clarissa zaniepokoiła się. Lacie byłe jej najlepszą przyjaciółką. I chyba nawet jedyną. Szybko pognała z rysunkiem do domu Lacie. Zastała tam tylko jej siostrę Rose, która jadła jabłko.
- Rose, gdzie jest Lacie? Muszę ją znaleźć.
- Nie wiem. Poszukaj w ZOO. Albo w parku. Powinna tam być.
- Dziękuję. Aha, jedz tylko te rzeczy, które mają krótszy termin ważności. Nie wiadomo, ile tu będziemy.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Clarissa szybko oddaliła się od domu swojej przyjaciółki. Pobiegła w stronę parku. I stała tam. Była z nią Nea i Glen.
- Na środku parku znajduje się radiowęzeł. - powiedziała niepewnie Lacie.
- Sorki, że przeszkadzam. Lacie, mogę Cię na chwilkę?
- Taaa, jasne. Czemu nie.
Dziewczyny poszły na skraj parku. Tam nikogo nie było, więc nikt ich nie mógł podsłuchać.
- To, co się stało?
- Pytasz się mnie co się stało? Ja powinnam spytać Ciebie co się stało. - Po tych słowach wyciągnęła rysunek z kieszeni i pokazała go jej. - Co to ma znaczyć?
- To, jaaaa... eeeee...
- No co? Jesteś wychudzona. Pewnie będziesz odmawiać sobie jedzenia. I to cięcie. A pamiętaj, że moje rysunki się sprawdzają.
- Clari, nie martw się. Nic mi się nie stanie. A to. Widzisz, mam dar uzdrawiania. Jestem wyleczycielką, jeśli istnieje takie słowo. A w ten sposób sprawdzam swoją moc. Dziś uzdrowiłam chłopaka, którego postrzelono.
- Dobrze, dobrze. Ale proszę. Nie tnij się już więcej. Pomyślałaś co się stanie, jeśli zabraknie Ci mocy? I nie będziesz w stanie się wyleczyć?
- Dobrze. Przestanę. Jak ty przestaniesz się o mnie zamartwiać. Są ważniejsze sprawy, niż ja.
- Dobra. Jasne.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 19:54, 09 Maj 2012    Temat postu:

[ZOO] 2 lipca, 2, południe.

- Nie, nie, nie. Nie tak - mruknął Ethan, cofając ręce. Na stole leżała powykrzywiana, lodowa klinga, przypominająca bardziej kastet niż ostrze. W jej zakątkach pełgały zimnoniebieskie opary, wionące chłodem, a zarazem sterylnością arktycznego lodu.
Po chwili jednak znikły, razem z nieudolnym wytworem chłopaka.
McSyer zaklął cicho, widząc kolejnego idiotę, biegającego po ulicy i wymachującego nożem kuchennym. Jedenastolatek po chwili potknął się i wpadł w kupę śniegu. Gdy tylko wstał, odbiegł z płaczem, zostawiając na chodniku swój scyzoryk.
Ethan prychnął, odchylając się do tyłu i wpatrując w sufit, wykonany ze sklejki i styropianu.
- Grantville jest złe, mówili. Grantville jest niezorganizowane, mówili. W Grantville mieszkają same śmiecie, niezdolne do jakiejkolwiek organizacji, mówili. Dorośli mówili dużo. Dorośli mówili patetycznie. Dorośli mówili protekcjonalnie. I dorośli zniknęli.
Od pewnego czasu po mieście krążyły plotki. Co jakiś czas przychodził do ZOO któryś z jego starych kolegów - skaterów, i donoszący mu o najnowszych plotkach z okolicy.
No popatrz. Jak pozory mogą mylić. Jeśli w Michealtown nic się nie zmieni, a dorośli mieli odrobinę racji, to Grantville prędzej czy później zawita na naszych krawężnikach.
McSyer westchnął i pochylił się znowu nad biurkiem. Po chwili na blacie pojawiły się błękitne płomyki, tworzące pękające jedną za drugą klingi i ostrza.
Powrót do góry
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Śro 20:37, 09 Maj 2012    Temat postu:

[MT - Park] Dzień 2 (2 lipca), południe.

Oczywiście, że nie przestanę. Przecież tylko tak mogę ćwiczyć moc.
Uśmiechnęła się do jeszcze niespokojnej Clarissy. Chwilę potem zmarszczyła brwi.
Naprawdę o tym nie pomyślałam. Co by się stało, gdyby ta moc nagle po prostu zniknęła, a ja...
Wzdrygnęła się.
- Ok, naprawdę musimy coś z tym zrobić. - wymamrotała, spoglądając na Neę. - Najlepiej będzie, jeśli zwołamy tą całą bandę tutaj. Do parku.
Glen rzucił im powątpiewające spojrzenie.
- Jak zamierzacie to zrobić?
- Do tego nam potrzebny radiowęzeł. Słychać wszystko aż po przedmieścia, tępaku.
- Tak, tak, ale jak zamierzacie przekonać dzieci, by tu przyszły? Wszystkie? - zapytała zamiast niego Clarissa.
Lacie wzruszyła ramionami.
- Nea jest lubiana, a ja zyskałam rozgłos dzisiejszego poranka. W końcu jestem, tą, tą, "wyleczycielką". - stwierdziła wesoło.

[MT - Dom Lacie] Dzień 2 (2 lipca), południe. - Warp
- Co ty tu robisz? - Warp usłyszał dziewczęcy głosik dochodzący zza swoich pleców. Odwrócił się i dostrzegł małą, uroczą blondyneczkę.
Mała Lacie z ciemniejszymi włosami. Przerażające.
Ściskała w dłoniach pluszową pandę z napisem "Ozwald" namalowanym czerwonym flamastrem na brzuchu.
Tak, to jest przerażające.
- Ukrywam broń. - odpowiedział. - Na polecenie Lacie. Twoja siostra posiada...
- Wielką wiedzę na temat rzeczy zupełnie nieistotnych. - dokończyło dziecko. - Ah, Remington 51 ci wypadł z tej torby.
Naprawdę wdała się w siostrę. Chore. Chore. Chore.
- Nie ruszaj tego. - mruknął, wsadzając torbę pod łóżko. Odgarnął blond włosy z oczu i jeszcze raz przyjrzał się dziewczynce. - Co to jest?
- Ozwald. - odparła Rose, ściskając biednego miśka. - Zabierzesz mnie do Lacie i Nei?
Wyszli z domu i ruszyli ulicą. On, Rose i Ozwald. Nagle stanęli, usłyszawszy niosący na całe miasto głos Nei.
Poprosiła o przyjście do parku. "Albo zdechniecie!" - dodał ponury głos Lacie i ponownie usłyszeli Neę.
- Myślisz, że wszyscy przyjdą? - zapytała z powątpiewaniem Rose.
- Pewnie. - odparł Warp. - Chyba nie chcą narazić się na gniew familii Vane'ów?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Śro 21:03, 09 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 21:00, 09 Maj 2012    Temat postu:

[MT] 2 lipca, 2, południe.

Ethan niechętnie stawił się na wezwanie Lacie. Prawie udało mu się zrobić rękojeść, kiedy donośny głos dziewczyny spowodował utratę skupienia i ponowne pęknięcia.
Po pierwsze, McSyer zamierzał jej za to ładnie podziękować. Po drugie, obserwował z rosnącą pogardą rozkrzyczaną i rozwrzeszczaną bandę dzieciaków, które zachowywały się jak pięciolatki wpuszczone do opuszczonego sklepu ze słodyczami.
Kiedy wyleczycielka i parę innych osób stanęło na wyschniętej fontannie, rozległy się gwizdy, śmiechy i chichoty. Parę osób rzuciło garściami piachu, popierani ogólną aprobatą.
Lacie bezskutecznie próbowała zaprowadzić porządek. Krzyczała i wrzeszczała, jednak nic to nie dało. Nawet wystrzał z pistoletu w niebo nic nie pomógł - tylko parę innych osób, także uzbrojonych, wystrzeliło ze swoich broni - na szczęście także w górę.
Ethan zazgrzytał zębami i szybko przecisnął się pod fontannę. Wdrapał się na płytę położoną wyżej od tych, na których stała reszta. Dzieciaki zerknęły na niego, cichnąc na chwilę i pokazując sobie go palcami. Postanowił wykorzystać sytuację, jednak dopiero po chwili zorientował się, że to zasługa nieźle oszronionego ubrania.
McSyer uniósł głos:
- Nie będę stał tutaj, pośród bandy rozkrzyczanych pięciolatków i wrzeszczących matołów - rozległy się gwizdy - ale mam zamiar posłuchać. A bardzo źle mi się słucha, kiedy wokół mnie galopuje stado bizonów.
Kilkanaście osób krzyknęło z przerażeniem, pokazując na swoje dłonie, uwięzione w ciasnych, lodowych bloczkach. Rozległy się krzyki oburzenia.
- Mutant!
- Troll!
- Pewnie wszyscy z nich są tacy!
Ethan prychnął i podniósł rękę. Zapadła chwilowa cisza, jednak ciche buczenie nie ustawało.
- Równie dobrze mam przymrozić języki do podniebienia.
Parę osób zarzęziło, krztusząc się lekko własnymi jęzorami.
- Albo paznokcie do skóry.
Trzy osoby wrzasnęły, wymachując rękami.
W całym tłumie zapadła grobowa cisza.
McSyer odchrząknął i pstryknął palcami. Wszyscy do tej pory dotknięci przez lód, głośno odetchnęli z ulgą.
- Mam nadzieję, że się zrozumieliśmy.
Zeskoczył z fontanny i stanął w pierwszym rzędzie. Dopiero wtedy pozwolił sobie na ukradkowe otarcie potu z czoła, gorączkowe łapanie powietrza i przegryzienie batona z kieszeni.
Powrót do góry
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 21:07, 09 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, około południa

Effy z zadowoleniem wychodziła z ostatniego domu. Wyniosła z niego torbę z lekami i żywnością. Jakimś cudem inne dzieciaki też zaczęły pracować i nie wszystko było już na ich głowie. Chantal i Neah czekali na nią pod budynkiem.
-Musimy znaleźć Nerine. - powiedział ciemnowłosy i ruszył wzdłuż ulicy nawet nie oglądając się czy ktoś za nim idzie. Effy natychmiast dołączyła do niego razem z Chantalem. Zaczęła się zastanawiać po co tak właściwie to robi. Nawet polubiła Nerine, mimo że czasami wydawało jej się, że tamta chce ją wykorzystać do własnych celów.
„Nie, nie zrobiłaby tego. Po co w ogóle o tym myślę?”
Aż pół godziny zajęło im znalezienie Neri. Dziewczyna ze znudzoną miną przyglądała się dzieciakom na ulicy.
-Nareszcie! Czekałam na was. Dobrze, zajmiemy się resztą. Neah, ty pójdziesz do szpitala po leki. Reszta idzie ze mną do hurtowni.
Grupa rozdzieliła się. Effy szła za Neri razem z blondynem. Próbowała wyciszyć umysł, jednak szło jej to dosyć opornie. Wciąż słyszała w głowie cudze myśli. Szczególnie sadystyczne przemyślenia Chantala motywowały ją do jak najszybszego opanowania mocy. Poza tym nurtowały ją również jej własne myśli. Bała się, że Neri powie o jej zdolnościach innym. Nie wiedziała nawet, czy może jej ufać.
Przyspieszyła kroku i znalazła się tuż przy brunetce.
-Powiedziałaś komukolwiek o moich...zdolnościach?
Effy zaskoczyła cisza w myślach dziewczyny. Była tak skupiona na drodze, że trudno było cokolwiek odczytać z jej umysłu.
-Jak na razie nie. Ale to nie znaczy, że nikt się nie dowie.
-O co ci chodzi?
-No wiesz...Jak na razie nie sprawiasz mi żadnych problemów, więc nie mam po co cię wydawać. Jednak los jest dosyć zmienny. Nigdy nie wiadomo kiedy zrobisz coś, co mi się nie spodoba. A wtedy wszystko może się zdarzyć.
Dziewczyna spojrzała na nią podejrzliwie. Przeczesała włosy palcami wzdychając.
-To jest szantaż.
-Czyżby? -Neri zaśmiała się - Ja tylko mówię co może się stać, jak nie będziemy razem współpracować.
Effy zamilkła mając jeszcze większy mętlik w głowie. Po kilkunastu minutach cała trójka stała pod budynkiem hurtowni. Obok stała ciężarówka z nową dostawą owoców. Neri podeszła do drzwi i widząc w nich klucz uśmiechnęła się. Szybko go przekręciła i drzwi się podniosły.
-Połóżcie tutaj worki z żywnością. Teraz musimy jeszcze zebrać resztę jedzenia od tych dzieciaków. Chantal, zostajesz na straży. Jak coś, to wiesz co robić. Tylko nie używaj broni za często. Nie chcemy przecież zostać jakimiś terrorystami, prawda? My pójdziemy zbierać worki z żywnością od dzieciaków.
Effy spojrzała na blondyna z niepokojem.
-Na pewno to bezpieczne powierzać mu opiekę nad tym wszystkim? - zapytała cicho.
-Znam go od lat. Może to i sadysta, ale nie jest aż tak głupi na jakiego wygląda.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Śro 23:51, 09 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, południe

Dziewczyna wraz z Effy chodziły po ulicach i zbierały żywność. Neri nigdy nie miała zaufania do obcych, a szczególnie dzieci. Zamierzała w nocy przejść się po pustych domach. Teraz musiała skupić się na pracy oraz na mocy. Nadal była trochę zmęczona po ostatnim jej użyciu. Choćby się starała. Według niej, największy problem sprawiała Effy. Lubiła ją, ale... Ale należała do parszywców z Michaeltown. Na dodatek ona za pięć dni wyjedzie. Moc Effy była niebezpieczna. Jeżeli ktokolwiek się o tym dowie, plany Nerine zostaną zniszczone. Nie plany, który wszyscy znali. Plan, który narodził się w jej głowie wiele lat temu. Jedyną rzeczą jaka jej została to pilnowanie siebie i zaprzyjaźnienie się z Effy. Brunetka od obudzenia się próbowała odgrodzić swoje myśli. Próbowała stać się niedostępna i nie myśleć o mocy. Dobrze jej szło, ale na jak długo? Potrzebowała Effy. Dzięki niej wiedziałaby wszystko. Zamiary każdego. Niestety wiedziała, ze to najbliższe osoby najbardziej ranią. Zaprzyjaźnienie się z Effy i równoczesne nieprzywiązanie się do niej oraz zachowanie czujności było nie lada wyzwaniem.
- Im cięższa jest walka tym wspanialsze zwycięstwo - mruknęła zamyślona
- Co? - spytała Effy kierująca się z nią i dziećmi do hurtowni.
- Tak sobie rozmyślam o planach i walkach. Nasze starania przyniosły niezłe plony - powiedziała wskazując na dzieci.
Po dwóch godzinach prawie wszyscy przynieśli worki. Jeszcze tylko blokowiska. Nerine wraz z Effy kręciły się po okolicy czekając aż dzieciaki się pojawią. Devein wpadła na pewien pomysł.
- Effy, muszę zajrzeć na posterunek policji. Chcę tylko coś sprawdzić i wrócę. Poczekasz, ok? - zapytała.
Ciemnowłosa skinęła głową, a Nerine przeszła na drugą ulicę i ruszyła w stronę budynku. Wiedziała, że znajdzie tam wiele broni, a tego akurat potrzebowali. Weszła do budynku i przeszła się po kilku pomieszczeniach. Wtedy zauważyła na oko 12-latka z Marushin'em M500. Nerine wbiło w ziemię.
- To ty! To ty ograbiłaś dom mojej matki! To ty zniknęłaś dorosłych by przejąć władzę! - wrzeszczał chłopak.
Nerine spojrzała na niego wystraszona.
- Spokojnie. Ja NIC nie zrobiłam. Ja wam pomagam, a zabrałam tylko lekarstwa i jedzenie...
- Ukradłaś lekarstwa! To przez ciebie moja mama ich nie brała i zmarła! Ty %#^# - krzyknął malec wymachując bronią.
- Mały, spokojnie. Już nic się nie dzieje. Spokojnie.. - zaczęła Nerine pomału podchodząc do dzieciaka.
Wtedy zrozpaczony chłopak podniósł strzelbę i zapewne omyłkowo wystrzelił. Nerine w jednej chwili spowolniła czas maksymalnie i odskoczyła na bok. Patrzyła jak kula pomału leci przecinając powietrze. Wtedy spojrzała na chłopaka.
- Uśmiechasz się! Ty to zrobiłeś specjalnie! - wydarła się.
Wtedy wpadła w szał. Chociaż świat był zwolniony, ona pragnęła zemsty. Wyjęła z kieszeni nóż i pobiegła w stronę chłopaka. Jedną ręką wyrwała mu strzelbę, a drugą - w której trzymała nóż - przecięła jego dłoń. Wtedy zdała sobie sprawę, że świat przyśpiesza, a kula szybko ląduje w ścianie.
- Boliii! - wydarł się chłopak - Ty jędzo! Posługujesz się czarną magią! To ty nas zabiłaś!
Nerine miała teraz pewność, że chłopak jest obłąkany i uciekł z psychiatryka. Od początku kojarzyła tą twarz. Wtedy usłyszała jak ktoś biegnie po komisariacie. Zamarła.
"Effy"
W jednej chwili świat zwolnił, a Nerine wpadła w szał. W jednej ręce trzymała strzelbę, w drugiej nóż, a na ziemi leżał chłopak właśnie się wykrwawiający. Wiedziała, że nie umrze, ale żałowała, że ją tak poniosło.
"To nie czas na żale!"
Nerine wiedziała jak to wygląda i musiała się zmyć. Podbiegła do okna i wybiła szybę strzelbą. Kawałki szkła - tak jak wszystko - leciały powoli co jeszcze bardziej rozzłościło Nerine. W końcu odleciały na wystarczająco dobrą odległość, a dziewczyna stanęła na ramie okiennej wtedy gdy drzwi lekko się wychyliły. W jednej chwili wyskoczyła, raniąc się o szkło. Chwilę potem jak oszalała biegła w stronę poprawczaka. Jakąś chwile temu świat wrócił do normy. Dziewczyna położyła się przy bramie szkoły. Wiedziała jak to wyglądało - padł strzał, a ona w jednej chwili uciekła po czym wyrwała mu broń i go dźgnęła. Wszystko trwało ledwo 2 sekundy. Potem chłopak zwijał się z bólu. Effy usłyszała wystrzał i pobiegła do niech. Wtedy Nerine wyskoczyła przez okno. Albo raczej okno się robiło, a ona przez nie wyskoczyła. Na szczęście to tylko paplanina szaleńca. Żałowała jedynie biednej Effy, która zapewne właśnie ratuje chłopaka i próbuje zabrać do szpitala.
"Choćby mam jeszcze to" - pomyślała i spojrzała na strzelbę.
Nie chciała tego wyrzucać, więc pobiegła do domu jej dziadka, który znajdował się po drugiej stronie ulicy i kilka domków na prawo patrząc z poprawczaka. Szybko wrzuciła broń do mieszkania - o dziwo zauważyła, że nie zostało ani zniszczone ani ograbione - po czym najszybciej jak mogła, wybiegła z domu.
"Muszę tam być by nie wzbudzać podejrzeń" - skłamała w myślach.
Wiedziała, że idzie tam dla Effy by oszczędzić jej krwawego widoku oraz by się do niej zbliżyć. Wolała nie karać ludzi za swoje błędy.
"Szczęście, że to psychol i nie muszę mu nic robić by zamknął japę na temat mocy. Głupi szaleniec"
Dziewczyna ruszyła przez Maia Street i pognała na komisariat.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Śro 23:56, 09 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 14:31, 10 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, po południu

Effy patrzyła jak Nerine wchodzi do budynku. Dziewczyna zawahała się, mimo to postanowiła na nią zaczekać. Rozejrzała się po okolicy. Grantville zaczęło funkcjonować sto razy lepiej niż Michaeltown, gdzie nikt nawet nie próbował wprowadzić porządku. Effy uśmiechnęła się pod nosem. Decyzja o przyjeździe tutaj nie wydawała się jej już taka zła. Zauważyła złośliwie, że po raz kolejny nie zrobiła niczego głupiego pod wpływem alkoholu i Hayley się myliła.
Rozmyślania przerwał jej odgłos strzału. Dobiegał z komisariatu.
-Boże, tam jest Nerine! - Effy natychmiast pobiegła w stronę budynku.
W środku zastała zakrwawionego chłopaka. Rozejrzała się po komisariacie. Nigdzie nie było Nerine.
-Ta jędza chciała mnie zabić! - krzyczał chłopak - A teraz zniknęła, zniknęła. I przeszukiwała mój dom! To jakaś czarownica, czarownica!
-Uspokój się. Idziemy do szpitala.
-Ty jesteś dobra. Chcesz mi pomóc. Ta jędza chciała mnie zabić! Ona zniknęła dorosłych! Ona, ona! Nie pozwól jej żyć! Zabij ją, zabij! Pomścij, pomścij! Ona chciała mnie zabić! Zabiła mnie! Ja teraz umrę, jak dorośli! Umrę, umrę, umrę!
"Szaleniec. Kompletny szaleniec. Ale mimo wszystko człowiek i trzeba mu pomóc."
Effy próbowała wyciągnąć chłopaka z komisariatu. Po kilku minutach zjawiła się Nerine.
-Co tu się stało?
-Sama nie wiem. Usłyszałam strzał i znalazłam go tutaj. - powiedziała - Ale to chyba jakiś psychol. - dodała ciszej.
Nerine pomogła jej wyciągnąć chłopaka, który jak tylko ją zobaczył zaczął miotać się jak szalony i wrzeszczeć by go zostawiła. Effy spojrzała na koleżankę. Miała minę jakby chciała go zabić. Potrząsnęła głową.
"Skąd mi przychodzą takie myśli do głowy?"
Razem, z trudem zaniosły go do szpitala. Effy przyjrzała się rękom Neri.
-Może ty też powinnaś tu na jakiś czas zostać - wskazała na zadrapania.
-Nie, nie to nic...- jej głos był nerwowy. Effy odpuściła sobie czytanie w myślach. Cieszyła się każdą chwilą ciszy w swoim umyśle i nie miała zamiaru zapełniać go teraz cudzymi myślami.
-Chodź, wracamy do komisariatu. - powiedziała Neri pewniejszym głosem.
Effy uniosła brwi w pytającym geście.
-Trzeba znaleźć ci broń i nauczyć strzelać.
-Umiem posługiwać się bronią. Kiedyś uczyłam się już strzelać.

-Ale i tak potrzebna nam broń. A tobie drobne ćwiczenia też nie zaszkodzą. Idziemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
A.
Louis Black, II kreski



Dołączył: 30 Kwi 2012
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 15:45, 10 Maj 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 2, południe/ po południu – Lisa
Dziewczynka rozpoznała chłopaka. Był to jej starszy ‘kolega’, kiedyś w przedszkolu zwrócił jej uwagę, gdy chciała obciąć laką głowy, był dwa, może trzy lata starszy.
”Pokarm dla lwów.”
Jeśli chciała go zaatakować musiała działać szybko. Uwielbiała atakować z zaskoczenia.
- Lisa, słodka mała … - ból przerwał mu wypowiedź. Dziewczyna kopnęła go w krocze. – co ty … - ‘benc’, opadł na ziemię. Lisa była urodzonym małym mordercą. Chłopak moim iż starszy i na pewno silniejszy leżał właśnie nieprzytomny na ziemi, no cóż Lisa miała trochę siły. W tym momencie musiała go jakoś unieruchomić, nie chciała go zabić, sprawiało jej to radość.
”Lina.”
Zauważyła koło poręczy grubą linę. Najpierw musiała zostawić dla niego wiadomość albo kogoś innego. Rozcięła mu rękę i na śnieżnobiałej koszulce napisała Pokarm dla lwów , potem uznała, ze to mało i mniejszą czcionką dopisała do dyspozycji ZOO. Napis wyglądał jak z dobrego horroru. Dziewczyna z wielkim trudem związała chłopaka. Miała szczerą nadzieje, ze ktoś kto zajmuje się zwierzętami rzuci go lwom. Zadowolona obeszła zoo i wyszła na ulicę. Lisa usłyszała jakiś głos dochodzący z parku.
- Trzeba się tam przejść, może spotkam kolejne żywe torebki z krwią i organami.

[MT] Dzień 2, południe/ po południu – Dan

Des, Jenny i Dan robili już obchód po sklepach. Zbierali żywność głownie długoterminową.
- Nie ma to jak samoobsługa – zaśmiał się Dan sam do siebie.
- Przepraszam was , ale muszę coś zrobić spotkamy się w domu, ok?
- Ok – odpowiedział zaniepokojony Dan, ale wiedział, ze siostry nie ma co przekonywać.
Gdy Des i Dan zebrali już bardzo dużo żywności postanowili nie czekać w nieskończoność na Jenny.
– Chyba wiem gdzie jest, drogerie, materiały… wiesz o co chodzi? – Des bez słowa ruszyła z chłopakiem.
- Już wcześniej weźmy po dwa duże wózki – powiedziała dziewczyna. Chyba już dość dobrze poznała Jenny.

[MT] Dzień 2, południe/ po południu – Dan

Jenny ruszyła na obchód po swoich ulubionych drogeriach i sklepach z materiałami, nie mogła się oprzeć i wpadła na małe ‘samo obsługowe zakupy’ . Zabrała kuferki z kosmetykami, perfumy, właściwe to teraz mogła mieć cała drogerie w domu, aż dziwne, że nikt nie rzucił się na te produkty. Jenny zbierała tego dużo, bardzo dużo.
”Dzięki ci Boże, ze mamy piwnicę.
Amen.”

Drogeria dobrze opustoszała, głownie po stronie damskiej, ale dziewczyna nie pogardziła męską stroną. Teraz ruszyła na materiały, dziwnym trafem spotkała Des i Dana.
- Widzę, że Bóg najemną czuwa – po czym uśmiechnęła się zobaczywszy cztery wielkie wózki.
Samoobsługa trwała w najlepsze. Po czym ruszyła na sklepy z odzieżą, które po części były już z lekka opustoszałe. Zebrali to co odpowiadało Jen oraz to co siostra uznała odpowiednie dla Dana. Sześć wózków było porządnie zapakowane po brzegi. Usłyszeli jakiś głos idąc przez ulice, mieli się zebrać w parku.
- Chodźmy szybciej, warto by było się tam przejść – powiedział Dan. Za jakieś kilkanaście minut byli już na miejscu.
Dan zauważył Lacie, a jego dłoń zaczęła lekko świecić. Jenny to zauważyła.
– Spokojnie, Dan – po tych słowach ruszyli do pierwszego rzędu.
Miejmy nadzieje, że nikt nie zostanie śmiertelnie porażony prądem.
Chociaż. Furia tej dziewczyny od łopaty mogła by być ciekawa.”


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez A. dnia Czw 17:27, 10 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Czw 21:34, 10 Maj 2012    Temat postu:

[Grantville] Dzień 2, po południu

Nerine przeszła się po komisariacie.
- Idziesz?
- Czekaj! Muszę zabrać broń i idziemy - krzyknęła zabierając ze sobą wszystkie możliwe pistolety, rewolwery, strzelby i karabiny maszynowe.
Do tego wzięła też cztery pałki policyjne. Na pożegnanie zostawiła kartkę z napisem "Bron do odebrania u Nerine Devein" i przykleiła ją na biurko w komisariacie po czym wyszła z budynku. Na ramieniu miała torbę z bronią, a w ręce swój pistolet TT. Uśmiechnęła się zdając sobie sprawę, że wygląda jak terrorystka.
- Nerine, po co pisałaś tą kartkę?
- Wyścig zbrojeń. Każdy w tym mieście ma broń. Choćby w domu. Nie znałam żadnego dorosłego, który nie miał broni. Sens w tym, że Michaeltown może na nas kiedyś najechać. Nie będą przeszukiwać osobnych domków by zdobyć jedną broń. Jeżeli najadą to na skupisko broni, a my właśnie im ją zabraliśmy. Nikt z Michaeltown o zdrowych zmysłach nie przejdzie progu mego domu po broń. Ktoś z Grantville bez broni może przyjść i dostanie jedną czy dwie sztuki. Michaeltown nie ma szans. My tu rządzimy
- Łał, chyba na serio od dawna planowałaś zdobycie miasta.
Nerine uśmiechnęła się złowieszczo po czym na twarz wrócił jej normalny uśmiech. Dziewczyny doszły do mieszkania dziadka Nerine. Weszły do środka i zobaczyły tam Chantala i Neah'a grającego w Scrabble.
- Jak to nie ma słowa Rozkarabinowane?! Ty głupi jesteś! - wydarł się Chantal zrywając się z miejsca.
Neah wywrócił oczyma i spojrzał na koleżanki.
- Hej - odrzekł
- Zamilcz głupku i zalicz mi te cholerne rozkarabinowanie! - wydarł się Chantal
- Przestań się drzeć do cholery, bo cię zdefenestruje! - krzyknęła Nerine.
Kilka sekund później Chantal zaczął wyszukiwać w słowniku słowo 'defenestować'.
- Effy, nadal jesteś w moich ubraniach. Idziemy do sklepu! Now! Chłopcy, przyniosłam wam broń, ale nie bawcie się nią zbytnio. Jak jakiś dzieciak przyjdzie po jakieś pistolety czy inną broń to im dajcie
- Pff, chciałoby się - mruknął Chantal znad słownika.
- To my idziemy, papcio! - krzyknęła ciągnąc Effy w stronę drzwi.
Wtedy Chantal znalazł odpowiednie słowo w słowniku.
- Chciałaś mnie wypier***** za okno?! - krzyknął Chantal gdy otwierały drzwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Helen! dnia Pią 19:12, 11 Maj 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin