Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Rozdział VII
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:25, 09 Cze 2012    Temat postu:

[Las Ross'a] Dzień 7, wieczór

Effy patrzyła jak Deb wsiada na motorówkę.
- Dalej Effy, wskakuj! - wrzasnęła.
- Muszę coś jeszcze zrobić. - wymamrotała i zawróciła w stronę lasu.
Powoli zagłębiała się wśród drzew. Kiedy usłyszała trzask gałązek zatrzymała się nasłuchując spokojnie. Wilk pojawił się tuż przed nią.
"Ciemność każe nie zabijać"
Zwierzę schowało zęby i spojrzało czujnym wzrokiem na Effy. Dziewczyna uśmiechnęła się. Rozpracowała ten plan razem z Nerine już dawno.
- Czego chcesz człowieku? - wilk przemówił.
Malone nawet się nie zdziwiła. Podczas ostatniej wycieczki do lasu i napaści wilków zgnębiła ich psychikę.
- Mam dla was świetną propozycję. Pomożecie nam napaść na Michaeltown. W zamian macie szansę coś zjeść.
- Ciemność każe nie zabijać.
Effy mruknęła jakieś przekleństwo.
"Ciemność każe iść za dziewczyną"- wysłała im myśl czekając na reakcję.
- Co mamy robić człowieku? - zapytał przywódca stada.
Na twarz Malone wstąpił szeroki uśmiech.
Pół godziny później Effy obserwowała jak stado wilków biegnie w stronę miasta. Nie obawiała się, by ktokolwiek z Grantville został zaatakowany przez zwierzęta. Wszystko było dokładnie zaplanowane. Michaeltown miało coraz mniejsze szanse.
Dziewczyna wzięła swój plecak sprawdzając czy pistolet jest na swoim miejscu i podążyła za stadem niezauważona przez nikogo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wildness
Christelle Whitemore, III kreski



Dołączył: 03 Maj 2012
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gniezno

PostWysłany: Sob 20:43, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Ulice] Dzień 7 (7 lipca) późny wieczór

Zabiła już 20 dzieciaków. Odwróciła się i ujrzała ogień. Wszystkie domu się paliły.
,,O ku*wa!''
Nie zważając na czyhające się niebezpieczeństwo, wybiegła z ukrycia i dołączyła do swojej armii. Strzelała na wszystkie strony. Raz za razem trafiała jakiegoś dzieciaka. Nagle usłyszała za sobą wycie.
- Co jest, cholera? - mruknęła do siebie.
Odwróciła się i zobaczyła biegnącą wzdłuż drogi watahę wilków.
- O ku*wa! O KU*WA!
Zaczęła strzelać do zwierzaków. Padały jeden za drugim, ale było ich za wiele, żeby dała radę je wszystkie powystrzelać. Pomagał jej Freddie i Brandon.
- UWAGA! - krzyknęła, kiedy wilki znalazły się w niebezpiecznej odległości.
Wszyscy odwrócili się i ujrzeli zbliżające się zwierzęta. Zaczęli strzelać, ale sprytne wilki unikały kul. Sophie wybiegła na przód armii i zaczęła strzelać do dzieciaków. Jeden za drugim padał na ziemię, krzycząc przy tym niemiłosiernie. Kiedy znalazła się blisko wroga, zaczęła psikać chloroformem na wszystkie strony. Niektórzy padali na ziemię, mdlejąc przy tym od trującego zapachu.
- SOPHIE! - usłyszała niedaleko za sobą krzyk Brandona.
Spojrzała w bok i kątem oka zauważyła kij baseball'owy. W ostatniej chwili zdążyła uniknąć ciosu. Stanęła twarzą w twarz z wrogiem. Chwilę patrzyli na siebie, aż chłopak z całej siły zaczął uderzać kijem w swoich sprzymierzeńców. Sophie uśmiechnęła się do siebie i z powrotem zaczęła używać pistoletu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Em
Flossy Whitemore,
III kreski




Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 1422
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraina Jednorożców

PostWysłany: Sob 20:44, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT, boczny wyjazd z miasta] Dzień 7, (7 lipca), wieczór. - Jayden.

Jayden biegł, z Robbem uczepionym jego pleców i Jamiem u boku, wesoło nucącym coś o płomieniach i dziewicach. Nagle przystanął i powstrzymał parsknięcie śmiechem.
Nie wierzę. Kto by się spodziewał...
- I tak nie mogę uleczyć potencjalnych rannych... - dobiegł go wkurzony głos dziewczyny. Głos, który tak dobrze znał... - Pospiesz się!
Wyjrzał zza rogu i przekonał się, że wzrok go nie myli. Wielka ciężarówka, a obok niej chłopak z blond włosami, paru nieuzbrojonych chłopaków i drobna postać w czarnej bluzie i kapturze nasuniętym głęboko na głowę. Nagle przebigł koło niego wysoki chłopak z pistoletem w dłoni.
- Lacie! Oni przypłynęli!
Wtedy Jay wyszedł zza rogu, wbiegając w ciemną ulicę. Na jego widok zakapturzona postać krzyknęła cicho, a gość z pistoletem osłonił ją własnym ciałem, celując do niego.
- Spokojnie. - Jayden uniósł ręce i przyjrzał się Lacie. - Dlaczego skrywasz swoją śliczną buźkę, o, Uzdrowicielko? Czujesz się bezsilna i uciekasz?
Lacie parsknęła śmiechem i zignorowała go.
- Percival, wiesz, że przegramy?
Chłopak, którego nazwała Percivalen skinął ponuro głową.
- I dlatego to robimy. - oznajmiła z naciskiem Lacie. - Musimy się odpłacić.
Jayden podszedł bliżej.
- Widocznie nie tylko ja wpadłem na ten sam pomysł. - powiedział z uśmiechem, wyciągając rękę do Uzdrowicielki. - Sojusz?
- Próbowałeś mnie zamordować, Mason. - syknęła, jednak uścisnęła jego dłoń. - To tylko na dzisiaj.
Jay uśmiechnął się.
- Lepiej się pośpieszmy, Uzdrowicielko. Nie chcę by cię zamordowali, zanim będziesz miała szanse się zemścić.
Lacie spojrzała na niego zdumiona.
- Piwnica, really? To uwłacza twojej godności. - powiedział bez cienia ironii w głosie.
- Prawda. - powiedziała wesoło Lacie. - No, pakujemy się do ciężarówki. Chłopcy, z tyłu, ja, Warp, Percival i Jayden z przodu. Ściśniemy się jakoś.
Chwilę potem wyjeżdżali z miasta, z którego dobiegały odgłosy walki. Prowadzący samochód Percival skręcił w boczną drogę, tak by wyjechać na główną pomiędzy Michaeltown i Grantville.
- Ile nam to zajmie? - zapytał Warp zmartwionym głosem.
- 20 minut drogi w tą i z powrotem, 15, jeśli Percival się pośpieszy. Godzina na... Co wy właściwie chcecie zrobić?
Lacie uśmiechnęła się.
- Perc, lepiej uważać. Jeden porządny wstrząs i cały samochód wybuchnie, a jedyne co po nas zostanie to walające się w promieniu kilometra cześci ciała. - oznajmiła ponuro i wszyscy zamilkli.
- Nie poznaję cię, Lacie. - powiedział Jay, kręcąc głową. - Ostatnim razem byłaś małą, trochę przemądrzałą dziewczynką zaczytującą się w książkach psychologicznych. A teraz...
- To nie pora na wspominki, Jay. - przerwała mu łagodnie Lacie. - A teraz jestem taka sama. Tylko raz wsadzono mnie do piwnicy, za co zapłacą. Kto powiedział, że jestem dobra? Nikt nie wie co dzieje się w mojej głowie.
- Tylko ty potrafisz płakać w cyrku i uśmiechać się na pogrzebie. - powiedział Jay, przytaczając jej własne słowa.

* 15 minut później *

- Łopata. - rozkazała Lacie i chwilę później strażnik leżał na ziemi. Drugiego zastrzelił Percival, a trzeciego załatwił Jayden.
- Zmiażdżyłaś mu twarz. - stwierdził wesoło Jayden, przybijając z Lacie piątkę.
- Chłopcy. - zwróciła się do swojej "brygady". - Ciężarówkę zostawiamy przed wejściem, jako, że pewna porąbana dziewczynka rozłożyła wszędzie drut. A nie chcemy wracać na piechotę, prawda? A teraz bierzcie się do roboty.
Weszli do Grantville, które było trochę opustoszałe.
Taaa, większość poszła walczyć. I nikt nie spodziewał się, że bezbronna Uzdrowicielka postanowi to wykorzystać. Zostali tylko strażnicy przy budynkach. I tyle.
- Wy trzej, szpital. Warp, ty weź tego, nie pamiętam jak ty masz na imię. A, Mike'a na posterunek policji. Wy dwaj, remiza. Percival, dla ciebie najważniejsze zadanie, wiesz jakie. A ja, jako biedna sierotka, po prostu się zabawię z pewnym domkiem.
Jayden uniósł brwi.
A to ciekawe.
- Pomogę ci. Nie pozwolę byś robiła cokolwiek sama. - burknął.
- Nie musisz udawać że się o mnie troszczysz, Jay. - wycedziła Lacie.
- Uzdrowicielko. - Warp złapał ją za ramię. - Na pewno wszystko dobrze obliczyłaś?
- Warrrrrp. - syknęła Lacie. - Zapomniałeś, że jestem matematycznym geniuszem?
- Przepraszam.
Percival uśmiechnął się do Lacie.
- Uważaj. - powiedział z nieudawaną troską, jednak Lacie nawet tego nie zauważyła.
Jeszcze ciekawsze.
- Poradzicie sobie ze strażnikami? - zapytała, unosząc brwi. Wszyscy skinęli głowami, a ona uśmiechnęła się. - Pewnie, że poradzicie. Dajcie popalić skur**nom.
A to już najciekawsze.
- Ile jeszcze będziemy gadać o niczym? - warknął, chwytając Lacie za ramię. Obrócił się jeszcze w stronę Jamie'ego. - Jamie. Pobaw się ogniem. Ja biorę Robba.
Po paru minutach szamotaniny, rozdzielili się. Lacie pociągnęła Jaydena w ulicę blisko placu i oto stanęli przed dość dużym domem.
Jayden wybuchnął śmiechem.
- Lacie, uwielbiam cię.
Lacie uśmiechnęła się.
- Ale jeśli coś źle obliczyłaś - zginiemy na miejcu.
- Bez ryzyka nie ma zabawy. - stwierdziła, wchodząc do budynku. - No proszę, puściutko. Ale nie znajdę tu mojego notesu. - stwierdziła ze smutkiem. - Nerine pewnie go wywaliła.
- Sprawdź piwnicę. - zarechotał Jayden. Jednak Lacie zrobiła to co kazał i znalazła tam nie kogo innego, jak Glena. Wyprowadziła go na zewnątrz i poleciła uciekać.
Usłyszeli strzały z niedaleka. To ludzie Lacie zabijali strażników, albo bardzo ich ranili.
Podłożyli ładunki wybuchowe i wycofali się. Jayden przyglądał się, jak Lacie wszystko instaluje.
Ciekawe co na cel wybierze sobie Jamie. On jest niepoczytalny.
Lacie wyciągnęła krótkofalówkę.
- Percival, odbiór. Jestem gotowa. Sprawdziłeś czy nie ma ludzi? Nie chcemy zbyt wielu trupów, jasne? Tym bardziej rozczłonkowanych.
Jayden uśmiechnął się pod nosem.
Takie trupy są najfajniejsze.
- Jay, co ona robi? - zapytał Robb.
- Próbuje pokazać, że Michaeltown nie jest aż takie głupie, choć i tak przegra tą bitwę. - wymamrotał. - Lacie, ile jeszcze?
- Warp ma jakieś kłopoty. - burknęła. - Warp, odbiór.
Po chwili, wciąć trzymając krótkofalówkę przy ustach stanęła przed domem i uklękła przy detonatorze. Jayden zauważył, że bardzo się trzęsła.
- Ten huk usłyszy cały ETAP. Tfu, cały Nowy Świat. - poprawiła się. - Gotowi? 3... 2... 1! - Lacie odpaliła lont i wycofała się czym prędzej. - WIEJEMY, IDIOCI! NIC NIE OBLICZAŁAM! - wrzasnęła w ostatnim momencie, przykrywając Robba własnym ciałem i zatykając uszy. Przerażony Jayden rzucił się na ziemię.
Ta kretynka...
W tej chwili rozległ się głośny huk, a uilca zadrżała. Jednocześnie wybuchły budynki w poszczególnych miejscach Grantville, wzbijając do góry chmury dymu.
Lacie zakaszlała, zaciskając powieki. Leżeli tak jeszcze przez pięć minut, krztusząc się popiołem i różnymi odłamkami.
Postradała rozum.
W końcu odważyli się podnieść. Dym opadł i zobaczyli.
Lacie wrzasnęła triumfalnie.
- BUM się udało! - zawołała radośnie, plując na ulicę.
Tak, bum się udało. Dom Nerine, wielkiej władczyni Grantville był w gruzach, choć sensowniejsze było określenie zapadł się pod ziemię. Na ulicy walały się maleńkie szczątki, a miejsce było puste.
- Jednak to obliczyłaś. Tylko ten dom wybuchł.
- Wiem, ale chciałam cię przestraszyć. - oznajmiła wesoło Lacie.
Jayden zrozumiał, dlaczego huk był aż tak głośny. Nadal dzwoniło mu w uszach i musiał wrzeszczeć, by porozumieć się z Uzdrowicielką.
- Przypomnij mi co jeszcze wysadziliście?
- Szpital. Remizę strażacką. Posterynek Policji. I, uwaga, hurtownię owoców.
- Całe zapasy jedzenia... - powiedział do siebie Jayden.
W tej chwili także Jamie dał o sobie znać.
Poprawczak płonął.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Em dnia Sob 21:02, 09 Cze 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:14, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 7 (7 lipca), wieczór/noc

Nea przybiegła zziajana ze swojej pozycji, akurat, żeby zdążyć na początek rzezi. Zakaszlała od dymu. Remiza płonęła, ale Freddiemu jakimś cudem udało się wywlec stamtąd wąż i podłączyć do hydrantu. Szkoda, że zdążył zgasić pół budynku, kiedy wąż zaczął się palić.
Nea podbiegła do kałuży wody i zmoczyła sobie przód koszulki, zaciągając ją na twarz.
Rozejrzała się z rozpaczą. Była w samym środku walki, aż cud, że nikt jeszcze się nią nie zainteresował. Tuż obok niej jakaś dziewczyna rysowała szlaczki nożem na twarzy małego chłopca. "Carlos", uświadomiła sobie Nea. "Najlepszy kolega Leana". Targnęła nią taka wściekłość, że to Leander mógł teraz być na miejscu martwego już Carlosa, że bez namysłu wyciągnęła rękę.
Morderczyni chłopca z wrzaskiem poderwała się w powietrze, a Nea cisnęła ją prosto przez drzwi balkonowe płonącego budynku, roztrzaskując je w drobny mak.
- GIŃ, DZI*KO! - ryknęła, wyciągając Magnum. Okrutna śmierć małego chłopca, którego tak dobrze znała, wyłączyła w niej wszelkie zahamowania. Podniosła głowę, odgarniając włosy z twarzy. Dym nie pomagał, ale świetlista łuna przynajmniej nieco rozświetlała okolice.
Nea zdała sobie sprawę, że teraz głównodowodzący Grantville patrzą tylko na nią, przestając strzelać.
- Chodźcie, kochani - wysyczała. Nie celując w nikogo konkretnego, zaczęła strzelać. Połowę chybiła, ale wcale się tym nie przejęła. W czarnych oczach płonęła nienawiść i chęć zemsty. Przekroczyła trupy i szła dalej, metodycznie przeładowując broń.
Wtedy usłyszała wycie, a na Michaeltown runęła wataha wilków.
"Wilki są lżejsze niż ludzie. Łatwiej się nimi rzuca", pomyślała z przeraźliwą jasnością umysłu.
- Palcie się, palcieeeee, paaaaaalcieeeeeeee!!! - wyła, wrzucając trzeciego wilka w płomienie. Kiedy jego śladem poszły trzy kolejne, Nea poczuła tępe uderzenie w głowę. Zatoczyła się, ale nie upadła. Na nieszczęście chłopaka, który ją uderzył, Nea Vane miała kastet z kolcami.
Uśmiechnęła się ponuro, kiedy z jego twarzy chlusnęła fontanna krwi a chłopak zemdlał.
- Ty też się pal - szepnęła i bez skrupułów wrzuciła go w ogień. Minęła klnącą Sophie i pobiegła dalej. Po uderzeniu miała mroczki przed oczami, w uszach huczała jej krew, kaszlała od dymu i buzowała w niej adrenalina tak bardzo, że dopiero po minucie zorientowała się, że ktoś trafił ją w lewe ramię. Szybko roztargała koszulę i zrobiła prowizoryczną opaskę uciskową.
Wtedy usłyszała echo jakiegoś potężnego wybuchu. "Ku*wa, co tym razem?!".
Zatoczyła się, wyczerpana używaniem mocy. Zamiast tego przeładowała Magnum i zaczęła strzelać do dzieciaków, które atakowały w charakterystyczny sposób - nigdy pojedynczo, tak, że zawsze jeden ubezpieczał drugiego.
Grantville odpowiedziało kulami, ale Nea natychmiast śmignęła za fontannę, kucając za marmurem. Przy lewym uchu usłyszała warczenie. Odwróciła głowę, stając oko w oko z wielkim, cuchnącym śliną wilkiem.
- Och, spie*dalaj - mruknęła rzuciła w nim w jakąś dziewczynę z karabinem. Ta zaczęła piszczeć, a że to drażniło wycieńczoną Neę, uciszyła ją jednym strzałem.
Szybko wychyliła się, oceniając sytuację. Powoli, na czworakach ruszyła ku komuś, kto powinien być Ethanem McSyerem.
"Cóż, wokół nikogo innego nie ma zamrożonych trupów".
Na drodze stanął jej jakiś gościu z nożem, ale odepchnęła go mocą. Po chwili poczuła, że to był straszny błąd. "Chyba zaraz umrę z wycieńczenia".
- ETHAN!
- Nea, to nie najlepszy moment, wiesz?
- Nie o to chodzi.
- Co chcesz?
- Ethan - zaniosła się kaszlem od dymu. - Ethan, nie mamy szans. Wszyscy zginiemy.
BUM! W tym momencie dało o sobie znać działko artyleryjskie. Nea zmrużyła oczy, rozpoznając Freddiego.
- Widzisz? Jednak może damy radę.
- Do czasu - mruknęła, kuśtykając i wycofując się w nie podpaloną strefę. Drogę zagrodziła jej 4-osobowa uzbrojona grupa z Grantville. Nea sięgnęła po granat błyskowy i rzuciła go w grupkę, natychmiast odwracając wzrok. Kiedy spojrzała na nich ponownie, wszyscy leżeli na ziemi, trąc oczy.
Cztery strzały, cztery ofiary. "Z tak bliska to nie sztuka".
Rozejrzała się z rozpaczą. Wokoło słyszała trzask płomieni, jęki umierających, krzyki obrońców, warczenie wilków, komendy Ethana, huki broni palnej i zawalających się elementów.
"Więc tak umiera Michaeltown", pomyślała, odrzucając pistolet w trawę. Skończyła się jej amunicja.
- Time toooo say goodbyeee - zanuciła i ruszyła z kastetem na prawej ręce i długim sztyletem w drugiej ku centrum walki.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Poison
Lily Wilkes, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:18, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] 7, 7, wieczór

Deborah otoczyło stado wilków. Nie gryzły jej. Nie atakowały. Stały i patrzyły na nią swoimi dużymi ślepiami, merdając ogonami. Na niektórych z ich pysków Deb zauważyła krew.
Nie wiedziała co ma robić – atakować? Stać w miejscu?
Ruszyła nie pewnie krok na przód. Potem kilka w tył. Wilki podążyły za nią jak cienie.
„Hmm… raz kozie śmierć…”
W zasięgu wzroku pojawił się chłopak z nożem.
- NA NIEGO! – zawołała Hinner. Wilki rzuciły się na bruneta.
Przerwała im, kiedy zaczęły zjadać mięso.
- Za mną – mruknęła nie pewnie i zaczęła biec. Bocznymi uliczkami, otoczona stadem wilków.
Usłyszała kogoś. Popatrzyła w tamtą stronę i zauważyła chłopaka, który do niej celował. Ku klux. Pocisk leciał prosto na nią. Automatycznie wyciągnęła rękę, nie wiedząc co robić. Pocisk zamienił się w kulkę ognia, odbił się jakieś dwa metry od niej i zawrócił w kierunku osoby, która go wysłała.
„Świetnie”
Nadal biegła z wilkami. Wyciągnęła krótkofalówkę, którą miała przypiętą do kieszeni. Czuła się dziwnie dotykając kamizelki kuloodpornej pod ubraniem, którą założyła w elektrowni.
- Effy? – zawołała do krótkofalówki. – Nigdzie nie ma małych dzieci! Mogłabyś… odbiór?
Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Zatrzymała się i w między czasie podpalała kolejne budynki. Zaczął się lekki ból głowy.
- Są w szkole, w podziemiach. – usłyszała. – Zabarykadowani. Odbiór.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Będę tam. Bez odbioru.
Biegła, próbując dorównać kroku zwierzętom. Towarzyszyło jej około piętnastu wilków. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, wyważyły drzwi szkoły i kierowały się po schodach na dół, zgodnie z poleceniami Deborah.
- NERINE! Jestem w szkole, zaraz zacznę spuszczać wilki na dzieciaki, dopóki tamci nie odłożą broni. Odbiór!
Odpowiedź usłyszała po chwili.
- Coś się dzieje w Grantville! – krzyknęła. – Widzę pasy czerwieni… odbiór…
- NIE ZROBILI TEGO! – wrzasnęła Deborah. – NIE ZROBILI!
- Zrobili.
- Nie obchodzi mnie czy odłożą broń, czy nie. Zabiję wszystkich. BEZ ODBIORU. – warknęła przez zęby.
- Czekaj... nie rób... tam jest rodzeństwo...
Wcisnęła guzik wyłączający krótkofalówkę.
Drzwi do podziemi nie chciały ustąpić tak łatwo. Wymagało to żmudnej pracy: podpalanie, stop, podpalanie, stop, wyważanie, stop, podpalanie. Po kilku minutach weszli do podziemi.
Dzieci zaczęły krzyczeć.
- Zabić – powiedziała Deborah głosem wypranym z emocji. – Najpierw tych z bronią.
Stróże próbowali strzelać, ale wilki rzuciły się na nich w bardzo szybkim tempie. Podpaliła różne części budynku, przed tym blokując wyjście ścianami ognia.
- Poproszę do mnie. Będę mówić po imionach rodzeństwa. Jeśli nie przyjdziecie, nie obchodzi mnie to, dam was na pożarcie wilkom, tak jak resztę. Lacie, Nea, Sophie, Alyssa, Ethan, Clarissa. To wszyscy? Dziękuję.
Ledwo było ją słychać pośród krzyków i płaczu.
- Zabić resztę - mruknęła do wilków.
Wilki nadal rzucały się na dzieci. Niektóre próbowały uciekać, wpadając w szczęki zwierząt czających się obok.
Krzyki pieściły uszy Hinner.
- A was - zwróciła się do gromadki dzieci. - Zdejmiemy ze szczególną okrutnością. Oczywiście, jeśli wasze rodzeństwo się nie podda.
Włączyła krótkofalówkę, przesyłając krótką wiadomość do Nerine.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Rudzik
Celty N. Knight, II kreski



Dołączył: 29 Kwi 2012
Posty: 291
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:25, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 7, późny wieczór

Effy biegła przez miasto strzelając do każdego kto się jej tylko nawinął. Po raz kolejny dziękowała w duchu za telepatię. Wiedziała o napastniku, zanim on dowiedział się o niej.
"Nerine. Wilki są już w mieście. Kage też gdzieś tu jest. Jak na razie wygrywamy."
Brawo Effy. A jak tam mój klon?
Malone skupiła się na myślach Echo.
Żyje. Chantal ma na nią oko.
Zakończyła kontakt telepatyczny i wrzasnęła gdy jakiś dzieciak rzucił się na nią od tyłu próbując uderzyć ją kijem bejsbolowym.
- Spieprzaj! - ryknęła strzelając w jego stronę.
Czuła się jak w jednej z gier video Chantala. Roześmiała się dziko, kiedy dzieciak padł na ziemię łapiąc się za brzuch. Nagle jej krótkofalówka zatrzeszczała i usłyszała głos Deb.
- Effy? Nigdzie nie ma małych dzieci! Mogłabyś... odbiór?
Effy po raz kolejny wystrzeliła widząc nadciągającego napastnika. Skupiła się na myślach dzieci już po chwili odnajdując ich pozycję.
- Są w szkole, w podziemiach. - powiedziała do krótkofalówki - Zabarykadowani. Odbiór.
- Będę tam. Bez odbioru. - odezwała się Deb.
Effy! Uważaj! - usłyszała w głowie głos Tony'ego.
Dziewczyna padła na podłogę cudem unikając pocisku. Natychmiast chwyciła za broń i wystrzeliła w kierunku jakiegoś chłopaka.
Spojrzała z wdzięcznością na Collinsa. Stał niedaleko niej uśmiechając się szeroko i trzymając w ręku koktajle Mołotowa. Była z nim Dessy. Effy uśmiechnęła się odczytując plan chłopaka.
Piętnaście minut później patrzyli na płonące domy Lacie i Sophie. Wcześniej podpalili dom Nei. Sprawdzili każdy dom w razie gdyby znajdowało się w nich rodzeństwo dziewczyn. Nie chcieli zabić bezbronnych dzieci. Chodziło o sam gest. Dom Uzdrowicielki płonął. Effy przyglądała się temu z błyskiem w oku.
- Wiecie co jeszcze można podpalić? - Des wyszczerzyła się i w głowie Malone pojawił się obraz mieszkania Hempelów. Spojrzała na przyjaciółkę ze zdziwieniem jednak pokiwała głową.
- Czemu nie?
Nagle usłyszeli ogromny huk. Wszyscy spojrzeli w stronę Grantville.
- Boże...Co tam się stało?
"Nerine! Sprawdź Grantville!" - wysłała myśl Devein.
Ruszyła za Des w stronę domu Hempelów. Była wściekła. Czyli jednak i oni coś stracą. Zaatakowali Grantville. Jak oni mogli być tacy głupi i nie obstawić miasta?
Blanche rzuciła koktajlem i po chwili mieszkanie Jenny i Dana stanęło w płomieniach.
Cholera, Effy! Oni podpalili mój dom! Na dodatek spalili szpital, hurtownię owoców i remizę strażacką! - usłyszała wrzask Neri w swojej głowie.
"Boże...Co z Travisem i Glenem?!"
- Podpalili Grantville... - powiedziała słabo do reszty.
Żyją. Chyba. Wykończcie ich. Przekaż wiadomości reszcie. Przekaż, że Michaeltown się doigrało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cukierkowa
Delaney Fairfield, I kreska



Dołączył: 05 Maj 2012
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 21:42, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT - Ulice] 7 lipca, Dzień 7, późny wieczór

Alyssa rozejrzała się nerwowo dookoła. Zobaczyła chłopaka, który zamachiwał się na nią pałką nabitą gwoździami.
Automatycznie odskoczyła na bok, ale dwa gwoździe wbiły jej się w ramię.
Pociekła krew.
"Spokojnie."
Prysnęła chłopakowi w twarz chloroformem. Natychmiast padł na ziemię.
"Muszę. Dla Michealtown."
Powoli wycelowała pistolet w chłopaka na ziemi.
Strzeliła w głowę.
"Nigdy się nie obudzi."
Pobiegła dalej. Zauważyła, że coś jest nie tak.
"Wilki."
Strzelała na oślep. Nie umiała tego robić. Nie była wyszkolona.
Trafiła jednego wilka.
Kawałek dalej zobaczyła strzelającą Sophie.
Dziewczyna mordowała bez zawahania.
Alyssa pobiegła w stronę swojego domu, chciała się jak najbardziej oddalić od miejsca największej walki.
Gdy dotarła na miejsce stanęła osłupiona. Można by z łatwością ją teraz zabić. Nawet nic by nie zauważyła.
Jej dom płonął.
Zrozpaczona osunęła się na ziemię.
Od tyłu podszedł do niej chłopak.
Ale Alyssa wyczuła jego obecność zanim zaatakował i użyła mocy.
Poderwała się z ziemi i zobaczyła wrzeszczącego chłopaka na ulicy.
Wyciągnęła nóż i zamachnęła się na chłopaka.
Odcięła mu rękę, a chłopak zaczął się wić.
Pobiegła dalej. Zobaczyła wokół siebie mnóstwo ludzi.
Część z nich właśnie celowała w Alyssę.
-No tak. Od początku to było jasne. - powiedziała biegnąc najszybciej jak mogła. - Nie wygramy.
Wokół niej było pełno umierających.
Ale nie z Grantville.
Uciekła jak najdalej. Tam gdzie nie było nikogo.
Usiadła na trawie i wyjęła zapalniczkę. Zapaliła ją.
Noc rozświetlił mały płomyk.
Uświadomiła sobie. Była może mały promyk nadziei. Malutki.
Ale nagle zapalniczka zgasła.
Razem z nią zgasła nadzieja Alyssy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sprężynka
Mistle Page



Dołączył: 28 Kwi 2012
Posty: 533
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 21:42, 09 Cze 2012    Temat postu:

[MT] Dzień 7 (7 lipca), noc

Po rozmowie z Lacie, Nea właśnie patrzyła śmierci w oczy, kiedy poczuła lufę na tyle głowy.
Jednak niespodziewanie odezwał się czyjś głos przez radiowęzeł. "Albo megafon? Kij z tym".
- Przerwać ogień.
Wtedy ujrzała scenę, która miała ją prześladować do końca życia. W kierunku centrum zbliżał się dziwaczny pochód. Na jego czele szły cztery wilki z pyskami uwalanymi krwią. Jeden, co Nea odkryła ze zgrozą, trzymał w pysku dziecięcą dłoń. Zaraz za nimi rządkiem szły dzieci. Vane zdążyła rozpoznać Emily, Leana i siostrę Lacie, Rosemary.
- Nie - jęknęła. Za dziećmi szło kilkanaście osób z bronią, nie spuszczając ich z oka. Obok nich szła jakaś ciemnowłosa dziewczyna z sadystycznym uśmiechem na twarzy, otoczona wirem ognia.
"Deborah Hinner. Więc tak wyglądasz". W pewnym momencie pirokinektyczka spojrzała prosto na nią i Nea czuła, że tamta właśnie pomyślała o niej dokładnie to samo.
Całą tą dziwaczną procesję otaczały ogniste łańcuchy i ściany ognia, odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki.
- Mamy wasze rodzeństwo - oznajmiła Hinner. - Reszta dzieciaczków, hm, jakby to powiedzieć... nie żyje.
Nea wciągnęła ze świstem powietrze.
- Poddajcie się, albo... Michael, skarbie, zaprezentuj, co wtedy się stanie.
Ciemne oczy Nei rozszerzyły się ze strachu, kiedy usłyszała szczęk odbezpieczanej broni.
Jej rozpaczliwy krzyk utonął w huku wystrzału, a Leander Vane padł martwy na ziemię.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Helen!
Nolan Knight, III kreski



Dołączył: 27 Kwi 2012
Posty: 735
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Chyba Świnoujście.

PostWysłany: Sob 21:50, 09 Cze 2012    Temat postu:

[Michaeltown] Dzień 7, późny wieczór.

Nerine skuliła się na ziemi.
Ta bezradność.
Krzyczała.
Noktowizor niszczył jej wzrok i doprowadzał do bólu.
Zielone. Płonące światy w zieleni.
Zielone Grantville, zielone Michaeltown.
Dwa domy spalone.
Dwieście martwych istnień.
Nerine zerwała się z ziemi z piskiem.
Była zbyt daleko by ktokolwiek ją słyszał.
Wstała.
Boisz się?
- BOJĘ SIĘ!!! - wrzasnęła.
Biegła.
Uciekała w pustkę zniszczenia.
Wszystko ją goniło.
Cały świat.
Nerinko, Nerinko, chodź do mnie
Zaczęła płakać biegnąc przez płonące miasto.
- Stop! Przestańcie! Stop! - krzyczała widząc podpalaczy.
Na ziemi zaistniały tylko trzy kolory. Czerwień, pomarańcz i zieleń.
A wszystko było złe.
Nerine podniosła głowę i spojrzała na niebo.
"Czy one też jest zielone?"
Złapała się za brzuch. Eksplodował.
Wszystko w niej eksplodowało.
Upadła na placu w pobliżu przedszkola.
Boisz się, Nerine?
Złapała się za głowę klnąc.
- ZATRZYMAAAĆ SIĘĘ!
Tygodniowa Władczyni
- PRZESTAŃ! PRZESTAŃCIE!
Nerine wrzeszczała. Czy jej moc przestała działać?
Dziewczyna uniosła głowę i przed oczami mignęła jej dziewczynka.
Zwyczajna dziewczynka z czarnymi włosami i zielonymi oczami.
Nerine zerwała się z ziemi i zaczęła biec.
Jak Alicja za królikiem.

[Michaeltown] Dzień 7, późny wieczór. - Neah

Po odłączeniu światła pobiegł w stronę miasta. Słyszał wybuchy i widział pożary.
Wszędzie.
Pobiegł w stronę Michaeltown ostrzec resztę.
O ile było kogokolwiek ostrzec.
Po piętnastu minutach biegu dotarł na miejsce.
Scena grozy.
Wszystko było skąpane w ogni lub krwi.
Ilu umarło?
Ruszył w stronę placu. Nie wiedział gdzie spotka Nerine.
W głowie prześladowały go głosy.
Czy tylko mu się wydawało?
Wrzaski, wszędzie wrzaski.
I krew.
I łzy.
Do jego uszu dobieg nowy wrzask.
Pobiegł w stronę placu i zamarł.
Dwie siostry Devein.
Jedna klęczała nad drugą cała we łzach.
- Nie! Nie możesz! Siostro! SIOSTRO! - darła się klęcząca Devein.
Tylko stał i patrzył.
Która była prawdziwa?
Która trzeba ratować?
Którą?!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum www.rpggone.fora.pl Strona Główna ->
RPG / Archiwum
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin